poniedziałek, 14 grudnia 2015

Księga II section IX

Mara
Do Welfix przybyłam dwa lata temu. Przyniósł mnie tu Kaim i Seriel. Gdyby nie oni, nie poznałabym Konwelijki i Feliusa. We trójkę mieszkaliśmy w drewnianym domu. Był dość wysoki i przestronny. Przez te lata starałam się zrobić wszystko, żeby niczego im nie brakowało. Jednak przez moją prace Mrocznego Jeźdźca narobiłam sobie wiele problemów. Starałam się zacierać wszelkie ślady, ale i tak mnie znaleźli. Przez tydzień oblegali dom. Było ich około trzydziestu. Każdy ubrany w srebrną zbroje i z mieczem przy pasie. Czekali, aż wyjdę, żeby mogli mnie zadźgać na śmierć. Wiedzieli, że wiecznie tu siedzieć nie będziemy. I mieli racje. Konwelijka i Felius w końcu zjedli całe nasze zapasy, a ja od dwóch tygodni nie piłam krwi. Z całych sił starałam się opanować pragnienie, ale było zbyt silne. Wybawieniem dla mnie okazało się podpalenie domu przez Leonadów. Rozwaliłam tylną ścianę i w osłonce ogniowej uciekliśmy. Elfka na jednorożcu, ja na Bafomecie. Imię to pochodzi od bóstwa, które czcili templariusze, jako symbol Szatana. W sumie imię trafione, bo to on podarował mi ogiera.
Teraz uciekaliśmy we czwórkę przed Leonadami. Byłam głodna i spragniona. W zawiązku z czym również zmęczona i słaba. Nie miałam sił, żeby walczyć z rycerzami, a tym bardziej panować na żywiołami. Ledwo co siedziałam w siodle. Felius i Bafomet byli dużo szybsi, niż zwykłe konie i w końcu zgubiliśmy prześladowców.
Ucieczka była długa i męcząca do tego stopnia, że spadłam z konia. Kowelijka szybko zsiadła z Felliusa i kierowana jego wskazówkami, znalazła się koło mnie.
- Mara wstawaj! Musisz iść na polowanie, rozumiesz? - mówiła, próbując mnie podnieść.
Na skórze czułam jej ciepły dotyk. Była spocona i zmęczona jazdą. Serce biło jej szybko i nie równo. Sapała niczym pies, próbując mnie podnieść. Przez to krew płynęła jej jeszcze szybciej, a mnie to doprowadzało do szału. Tak bardzo pragnęłam zatopić w kimś kły. Ale musiałam się opanować.
- Konwelijka zostaw mnie. - rozkazałam. - Musicie uciekać dalej.
- Nie opuszczę cię! - krzyknęła i przytuliła się do mnie.
Ręce drżały mi z nerwów. Wystarczyło tylko wyciągnąć rękę, przysunąć i delikatnie nadgryźć szyje. Felius zauważył moje zachowanie i chwycił zębami elfkę za kaptur. Zaczęła się wyrywać i szamotać. Korzystając z chwili podniosłam się resztkami sił i wsiadłam na konia. Przypięłam się dodatkowymi paskami, żebym nie spadła.
- Konwelijko, Felius zabierze cię do obozu Wyklętych. Rozmawiałam z nim już o tym wiele razy. Powiesz, że przysłała was Mara na rozkaz Lunasa.
- Maro nie! - wrzeszczała, a po policzkach lały jej się łzy. - Nie możesz mnie opuścić! Miałyśmy być siostrami!
- Jeśli z wami zostanę z naszej trójki nic nie pozostanie. We dwójkę macie większe szanse na przeżycie. Ja zbytnio przyciągam Leonadów.
Skierowałam konia w stronę Feluisa i ucałowałam elfkę w czoło, powstrzymując z całych sił żądzę mordu.
Opiekuj się nią Felius. Pamiętasz plan? - spytałam w myślach jednorożca.
Pamiętam. Postaraj się przeżyć, pijawko.
Kiedy z nimi skończę, wrócę zrobić z ciebie fioletowe kiełbaski.
Będzie mi brakować dokuczania sobie nawzajem z Feliusem i śmiechu Konwelijki. Ściągnęłam wodze i popędziłam na Bafomecie. Ominęliśmy po drodze kilka wiosek, po czym straciłam przytomność.
Słońce było już wysoko na niebie. Koń wciąż pędził. Paski mocno mnie trzymały. Ciało bezwładnie podskakiwało w rytm biegu zwierzęcia. Z omdlenia ocucił mnie pewien zapach. Zapach krwi. Wyprostowałam się momentalnie. Kilkanaście metrów przed nami znajdowała się niewielka chałupka. W powietrzu co chwila, niósł się krzyk kobiety. Instynkt kazał mi iść sprawdzić, co się tam dzieje. Odpięłam paski i podbiegłam pod okno. Na łóżku leżała kobieta z rozpostartymi nogami. Nad nią nachylała się druga kobieta i wrzeszczała:
- Przyj! Już widać główkę!
Po chwili rozległ się płacz dziecka. Trzy ofiary za jednym razem. Wskoczyłam przez okno i od razu wzięłam się do roboty. Położną jedną ręką objęłam w pasie, a drugą wygięłam jej szyje. Wbiłam w nią kły, zanim zorientowała się, co się dzieje. Krew zalała moje gardło i poczułam ulgę. Żar zgasł. Kiedy z nią skończyłam, zabrałam się na za tą drugą. Leżała zmęczona na łóżku, przytulając dziecko.
- Ciii kochanie. Zaraz się to wszystko skończy. - powiedziała do synka.
Wstała z łóżka z dzieckiem. Za pleców wyłoniły jej się jasno niebieskie, wręcz przeźroczyste skrzydła. Miały kształt motyli. Wokół oczu miała niebieskie tatuaże, które ciągnęły się po całej długości ciała. Była smukła i niższa o głowę ode mnie. Dziecko również miało skrzydła tylko, że zielone. Nagle zatrzepotała skrzydełkami i wzniosła się ponad podłogę. Z oczu ciekły jej krwawe łzy.
- Zostaw nas, błagam. - poprosiła.
Nie chcę tracić energii na bawienie się z nią. Znacznie łatwiej będzie, kiedy znajdzie się na podłodze. Potaknęłam głową i cofnęłam się kilka kroków. Wróżka z uśmiechem na twarzy wróciła na łóżko, po czym zaczęła coś mamrotać. Dziecko w jej dłoniach nagle się rozpłynęło i jako zielony pył, wyleciało przez okno. Wróżki przemieszczają się tak w razie niebezpieczeństwa. Zdziwiło mnie jednak to, czemu ona nie uciekła.
- A ty złociutka, czemu nie poleciałaś? - spytałam.
- Ktoś musimy pomścić Hele. - odparła krótko i rzuciła się na mnie.
Zrobiłam unik i złapałam ją za skrzydła. Drugą ręką chwyciłam jej szyje i pociągnęłam w obie strony. Skrzydła szybko oderwały się od jej pleców, zostawiając krwawą literę V. Wróżka krzyknęła z bólu i zemdlała. Rozluźniłam uścisk i padła na podłogę.
Skrzydła były piękne. Delikatne, jak jedwab i twarde, jak metal. Za nic nie dało się ich przełamać. Po chwili straciły swój kolor i zmieniły się w popiół. Jednak z wróżką nic się nie działo. Wzięłam ją na ręce i wyszłam z chatki.
Bafomet nie ucieszył się, kiedy pokazałam mu kogo ma nieść. Wierzgał i rżał ze złości, ale w końcu dał się przekonać. Prowadziłam go za wodze, aż do momentu, kiedy znaleźliśmy odpowiednie miejsce. Niewielka polana porośnięta kolorowymi kwiatkami. Stanęłam na środku niej i w dłoniach rozpaliłam ogień. Zrobiłam z niego długie bicze i obróciłam się. Płomienie zajęły całą roślinność, spalając ją do cna. Ułożyłam wróżkę w miejscu, w którym dopiero co stałam. Wyciągnęłam rękę do góry i z ziemi "wyskoczyły" brązowe stożki. Skierowałam je nad dłonie i stopy ofiary. Opuściłam szybko pięść w dół, a gliniane stożki wbiły się w ciało wróżki. Momentalnie się obudziła i próbowała się wyrwać.
- Nawet nie próbuj. - ostrzegłam. - Inaczej przebije ci jeszcze coś.
Krwawe łzy lały jej się niczym wodospad. Nagle przeraźliwe krzyknęła. Ptaki zerwały się z gałęzi i wzniosły nad drzewa. Tyle z nią problemów. Kopnęłam ją z głowę i znów straciła przytomność. Rozpaliłam ogień i zaczęłam nim rysować po zwęglonej trawie. Najpierw linia w dół, do góry w prawo, w lewo, w dół w prawo i do góry. Na koniec otoczyłam pentagram kołem. Nagle ogień zmienił kolor na niebieski i poczułam, jak ogarnia mnie ciemność.
Siedziałam na skórzanej sofie. Obok mnie Szatan nalewał krwi do szklanek. Podał mi jedną i spytał:
- Dawno u mnie nie byłaś? Ile to już... Dwa lata?
- Tak, dzisiaj dokładnie mija dwa. – odpowiedziałam i jednym chlustem wypiłam całą zawartość szklanki.
- Ktoś tu ma urodziny, co? - szturchnął mnie łokciem i się uśmiechnął.
- Zawsze czekałam, żeby być wreszcie pełnoletnią. A teraz jedyne czego chce to spokoju. – oznajmiłam ze smutkiem.
- Demonowi spokój nie jest pisany, moja droga. – zaśmiał się.
- Wiem, wiem. - powiedziałam wypuszczając powietrze. - Zrobiłbyś coś dla mnie? Tak w ramach urodzin?
- Czego tylko chcesz.
- Krew, dużo krwi. – zażądałam.
- To mogę załatwić.
- I jeszcze coś... Zrób coś z Leonadami, błagam. Nie poradzę sobie z nimi sama.
- Co mam konkretnie zrobić? – spytał z niepokojem.
- Zmodyfikuj im pamięć. Niech myślą, że Mroczny Jeździec to tęgi mężczyzna na białym koniu.
- Musiałbym porozmawiać z moimi braćmi. Jesteśmy w stanie to zrobić, ale cena za to...
- Ile?
- Jeden talent.
- Powiedz, że żartujesz błagam. – nie mogłam oddać czegoś, co podarował mi Księżyc.
- Nie. Krwi dam ci, ile tylko chcesz. Ale zmienienie pamięci setką osób... to wymaga talentu. A więc jaki oddajesz? – spytał z powagą.
Ognia i wody nigdy nie oddam. Są dla mnie zbyt cenne. To samo tyczy się telepatii. Zostaje jeszcze ziemia i powietrze. Przyznaje, że obydwie są ważne, ale musze wybrać. Magii ziemi nie używam zbyt często, ale przydaje się.
- Magie powietrza. – odpowiedziałam ze stanowczością.
Szatan wyjął mały sztylecik z rękawa, czarnej bluzy i naciął sobie nadgarstek. Zrobiłam to samo. Złączyliśmy nasze rany i powiedział:
- Obiecuję razem z moimi braćmi, że zmodyfikujmy pamięć wszystkich osób, które cię widziały, jako Mrocznego Jeźdźca. W ich pamięci zostaniesz wysokim i potężnym mężczyzną na śnieżnobiałej klaczy. W zamian ty oddasz nam magie powietrza.
Nie widziałam, jak wypowiadał ostatnie słowa, ponieważ pochłonęła mnie ciemność. Przez całe moje ciało przeszły drgawki. Czułam, jakby niewidzialna ręka wyrywała mi serce z piersi. Ból był okropny. Zaczęłam wrzeszczeć, płakać, rzucać się, ale dłoń nie zwalniała uścisku. W końcu wyrwała to ze mnie. Już na zawsze magia powietrza opuściła moje ciało.
Wróżka zniknęła. Leżałam cała spocona i podenerwowana w środku pentagramu. Bafomet chodził wokół mnie podenerwowany. Rżał i delikatnie szturchał mnie kopytem. Oparłam się na dłoniach i uniosłam tors. Dookoła mnie leżało pełno...
------------------------------------------------------------------------------------------------
Jeśli to przeczytałaś/przeczytałeś pozostaw komentarz, bardzo mnie to motywuje. :)
Mara rozpoczyna samotny tryb życia. Dobrze czy źle? 
I jak podoba wam się spotkanie bohaterki z  Szatanem? Czy też oddalibyście magie powietrza czy inny talent? 

2 komentarze:

  1. Gratulacje dla najgorszego zakończenia rozdziału ever!
    Brawa!
    Szatan! Człowiek roku! Mój ulubiony bohater!
    Mi tam pasi, jak Mara jest sama ...
    Czekam na next i weny ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj przepraszam bardzo, ale Ty przerywałaś w gorszych momentach! :(
    Szatan to taki fajny wujek, co polewa, jak rodzice nie patrzą :P
    No muszę przyznać, że Mara jeszcze długo będzie sama :/
    Dziękuję i pozdrawiam :3

    OdpowiedzUsuń