wtorek, 29 grudnia 2015

Księga II section XII

Mara
Wokół ogniska siedziało około dziecięciu stworzeń. Były wielkości małego królika. Wokół głowy miały białą grzywę, a sierść miały w kolorze iolitu. Na grzbiecie miały po kilka czarnych plamek. Na malutkiej, kociej główce znajdowały się ledwie dostrzegalne białe, zaokrąglone różki. Ogon również miały pokryte białym, długim futerkiem. Wygrzewały swoje małe, zmarznięte łapki. Kiedy tylko się zbudziłam, wszystkie otworzyły szerzej oczka. Były wielkości dużej monety. Jednak ich czarny kolor nie wzbudzał niepokoju, a raczej powodował, że były jeszcze bardziej kochane.
- Zimno wam? - spytałam, powstrzymując się od popłakania ze szczęścia.
Wszystkie równocześnie kiwnęły główkami. Wyciągnęłam dłoń i wypuszczałam powoli tworzące się samoistnie płomienie. Z podekscytowania zaczęły ćwierkać, jak małe ptaszki. Ogonki chodziły im synchronicznie, to w lewo, to w prawo. Po tym wszystkim co przeszłam, nie sądziłam, że zdołałbym wzruszyć się na widok... Nawet nie wiem, jak je nazwać. Te cudaśne wiewiórki napuszyły się i przytuliły do siebie, jednak wciąż nie spuszczały ze mnie wzroku.
Siedzieliśmy tak, już z dobrą godzinę, a one ani razu nie mrugnęły. Nagle zaburczało mi brzuchu. Odruchowo złapałam się za niego, a wiewiórki zrobiły to samo. Dobra, zaczyna się robić dziwnie. Wstałam i otrzepałam się z ziemi. A co zrobiły te małe rogacze? Oczywiście to samo.
Szyły za mną gęsiego. Pochód zamykał Bafomet. Nagle w krzakach się coś poruszyło. Wciągnęłam głęboko powietrze. Łoś. Wysunęłam katany i przygotowałam się do pościgu. Kiedy zwierzę wyszło z zarośli, puściłam się biegiem w jego stronę. Dzięki nadludzkiej szybkości dogoniłam je bez problemu i poderżnęłam mu gardło. Zabrałam się do patroszenie. Przecięłam brzuch łosia i powydzierałam z niego wszystkie wnętrzności. Niebieskie wiewiórki rzuciły się na flaki. Pożarły je w kilka sekund. Pirania, wiewiórka, papuga i koziołek w jednym?
Udziec ociekał tłuszczem. Obsypałam go kilkoma ziołami, które znalazłam po drodze. Miałam ich oczywiście aż nad to, ponieważ wiewiórki postanowiły mi pomóc. Bawiła mnie ta cała sytuacja. Gdy w końcu wgryzłam się w pieczone mięso, głód minął. Po połowie miałam już dość. Rzuciłam resztki w stronę wiewiórek. Po chwili oblizywały już tylko białą kość. Zatoczyłam ręką kółko i trawa wokół mnie uschła. Wyciągnęłam z niej całą wodę i skierowałam sobie do gardła.
- Uuuuu! - wykrzyknęły równocześnie małe zwierzątka.
Jeszcze raz zabrałam wodę rośliną, podzieliłam ją na dziesięć, mniejszych kulek i skierowałam do każdej wiewiórki. Chwyciły je w łapki i połknęły w całości.
Miesiąc później z mojej sakiewki ubyły wszystkie miedziane pensy, większa część srebrnych szylingów i połowa złotych denarów.  Przeznaczyłam je w większości na jedzenie. Zawsze mogłam coś upolować, ale wolałam jeść z miski. Wiewiórki zazwyczaj znajdowały sobie jakieś zwierzę i pozostawiały po nim szkielet. Jednak musiały w końcu natrafić na kłopoty.
Jak zawsze zeskoczyły z mojego ramienia i zniknęły w głębi lasu. Po chwili rozległo się głośne warczenie. Skierowałam Bafometa na północ. Po chwili ujrzałam dość dziwną scenę. Wiewiórki najeżyły się i syczały na dwa wilki. Jeden z nich był czarny o niebieskich oczach, a drugi w kolorze mlecznej czekolady z złotożółtymi oczami. Po miedzy dwoma strona leżała martwa łania. Wilki były znacznie wychudzone. Żebra wystawały im spod skóry, a brzuch prawie dotykał kręgosłupa. Zsiadłam z konia i podeszłam do zwierząt. Chwyciłam wszystkie wiewiórki i zanosiłam je na siodło. Wilki były zdezorientowane i przestały warczeć.
- Nie patrzcie tak na mnie - powiedziałam. - One dobrze sobie wyglądają, a nie co to wy.
Chwyciłam wodze i już miałam odchodzić, kiedy usłyszałam:
- Dziękuje.
Szybko się odwróciłam. Dziewczyna z krótkimi, brązowymi włosami wpatrywała się we mnie jasnym oczami. Nie miała ubrania na sobie i próbowała zasłonić ciało dłońmi.
- Wilkołaki - szepnęłam do siebie, ale i tak usłyszeli.
Obok niej kucał chłopak z ciemnymi włosami. Uśmiechnął się do mnie i powiedział:
- Jak okiełznałaś piekielne wiewiórki? – wskazał głową na siodło.
- Sama jestem piekielna. Ciągnie swój do swego - zażartowałam.
Zamienili się w wilki i zabrali do uczty. Chwilę później dziesiątka moich "dzieci" znalazły sobie dorodnego borsuka. Nie był to jednak zwykły borsuk: miał grzbiet najeżony kolcami, a futro w kolorze mchu. To się chyba korowiec nazywa, ale pewna nie jestem. Wiewiórki szybko sobie z nim poradziły.
Nad niebem pojawiły się gęste chmury i lunął deszcz. Rozszerzyłam dłoń i zrobiłam nad sobą niewidzialny parasol. Krople wody rozchodziły się na boki, dzięki czemu nie mokłam. Wiewiórki od razu skryły się przy moich nogach. Wzięłam je na ręce i usadowiłam na Bafomecie. Rozszerzyłam tarcze przeciwdeszczową na długość konia. Wskoczyłam na niego i pokłusowaliśmy przed siebie. Przez kilka dni wędrowaliśmy. Nie wydarzyło się nic szczególnego, co wzbudziło moje obawy.
Piątego dnia zatrzymaliśmy w wiosce Kear niedaleko miasta Leniwer. Cała miejscowość kształtką się, jak nigdy dotąd. Trwał tydzień targów. Można było zakupić przeróżne, oryginalne i dziwaczne rzeczy. Muszle, kamienie szlachetne, porcelana zdobiona, jakieś kości, biżuteria, ubrania, materiały i wiele innych rzeczy. Nie było sensu przeciskać się przez tłum ludzi, więc zostałam na obrzeżach. Kręciło się tu nie najlepsze towarzystwo. Nawet w karczmie. Muzyka była wolna i smutna. Każdy siedział przy swoim stoliku. Rozmawiali szeptem. Moje kroki niosły się echem po całym pomieszczeniu. Wszystkie oczy były skierowane w moją stronę. Nie dziwie im się. Spod mojej peleryny wydobywały się ciche pomrukiwania. Wiewiórki spały na moich ramionach. Musiałam, jak najszybciej znaleźć się w pokoju.
- Ile za pokój? - spytałam mężczyznę przy barze.
Miał szklane oko, brązowe włosy sięgające mu do łopatek i długie sumiaste wąsy. Broda była zapleciona w dwa, wielkie warkocze sięgające do piersi. Ramiona miał dwa razy szersze niż niejeden człowiek. Krasnolud. W życiu spotkałam już kilku, ale zazwyczaj byli to wojownicy.
- Panienka na pewno chce tutaj spać? - spytał niskim głosem.
- A co w tym przeszkadza? - dopytałam.
- To, że tutaj zjeżdżają sami najpodlejsi mieszkańcy Welfix. Jesteś dla nich pysznym kąskiem, że tak powiem. Tym bardziej, że masz ze sobą trunie. - puścił mi oko.
- Co mam? - zdziwiłam się.
- Tyle razy już słyszałem te małe piranie, że nie da się zapomnieć tego dźwięku. Jak je okiełznałaś, co? Uśpiłaś je jakoś?
- Nie. - odpowiedziałam oschle. - Ale widzę, że wiesz coś o nich. Zapłacę dwa szylingi za informacje o truniach.
- Trzy.
- Zgoda - wyciągnęłam monety i podałam mu. - A teraz mów.
- Nazywane są również piekielnymi wiewiórkami. Małe i wredne stworzenia. Podróżują stadami i atakują bez ostrzeżenia. Nienawidzą wszystkiego co się rusza, a w szczególności ludzi i aniołów. Takie chodzące piranie. Ich futro jest niezwykle cenne. Nie wiem ile, ich tam masz, ale król da ci przynajmniej pięćdziesiąt złotych denarów na jednego. Za tyle pieniędzy to możesz sobie dom wybudować.
- Nie mam zamiaru ich nikomu oddawać! - wrzasnęłam na cały budynek i walnęłam pięścią w blat.
Wszystkie osoby na sali wstały i wyjęły miecze, topory, sztylety i pałki. Groźnie mi się przypatrywali.
- Teraz już wiesz, czemu panuje tu taka cisza. Aby nikt się o niczym nie dowiedział. - poinformował mnie krasnolud.
Mężczyźni rzucili się na mnie. Rozłożyłam katany i próbowałam odpierać każdy atak. Jednak trudno było wymachiwać rękami ze śpiącymi truniami na ramionach. Jakiś młody mężczyzna wyłonił się nagle przede mną i przytknął mi sztylet do gardła. Czułam, jak ostrze przecina mi skórę. W tym momencie piekielne wiewiórki skoczyły i rozszarpywały mu twarz. Zbóje, jako cel obrali teraz małe rogacze. Zaczęli je łapać pojedynczo i skręcali im karki. Do moich uszu dobiegł pisk zabijanych zwierzątek. Wściekłość ogarnęła mnie do tego stopnia, że buchnęła ode mnie ogromna, kula ognia. Nie było już drogi ucieczki.     
Przechadzałam się wśród palących się zwłok w poszukiwaniu moich, małych podopiecznych. Każdego, jakiego znalazłam miał wykręconą główkę. Pozwoliłam łzą swobodnie spłynąć po moich policzkach. Pozabierałam wiewiórki i wyszłam z płonącego budynku.
Ułożyłam je wszystkie na trawie. Zaraz, zaraz. Raz, dwa, trzy... dziewięć. Gdzie jest dziesiąty? Ruchem ręki rozwiałam płomienie z budynku. Jeszcze raz dokładnie przeczesałam środek. Dobiłam kilku zbójów, ale poza tym nic nie znalazłam. Przeczesałam okolice myślami. Szukałam jakiejś istoty, która by coś widziała, słyszała. Był środek nocy, więc nie za wiele mi to dało. Jedyne co trafiało do mnie, to myśli dziwek i rycerzy. Jednak w końcu trafiłam na to, co chciałam. Do zamku kierował się chłopak, którego zaatakowały trunie.
Mam jedną! Może król zapłaci mi więcej, za to, że jest żywy.
Podpaliłam martwe wiewiórki, żeby nikt nie mógł skorzystać na ich śmierci.
Bafomet pędził, jak nigdy dotąd. Stukot kopyt niósł się przez całą okolice. Musiałam, jak najszybciej dostać się do zamku... króla. I w tym momencie zdałam sobie sprawę gdzie jestem. Dwa lata temu uciekłam stąd z Konwelijką. Zatrzymałam gwałtownie konia przed bramą. Czy powinnam tam iść? Wspomnienia zaczęły wracać. Kaim u boku jakieś rudej damy i wieść, że mają się pobrać. A co jeśli nadal tam są? Szczęśliwi z gromadką dzieci? Nie, nie teraz. Nie mogę o tym myśleć. Muszę uratować trunie. Strażnik bramy widząc, moje rozmyślanie zapytał:
- Czego chcesz? Czy ty też masz coś dla króla?
- Tak. - odpowiedziałam.
- W takim razie pokaż, ale wątpię czy będzie to równie wspaniałe, co trunia.
Rycerz podszedł do mnie. Wyciągnęłam rękę przed siebie i starałam się zapanować nad jego krwiobiegiem. Krew to płyn, więc powinno pójść szybko i sprawnie. Anioł skrzywił się i zatrzymał. Zacisnęłam pięść i zamarzł od środka.
Zamek był ogromny. Od razu znalazłam myśli młodego zbójcy. Dotarłam do niego w kilka sekund i zatopiłam kły w jego tętnicy szyjnej. Klatka z wiewiórką upadła na posadzkę i brzęknęła głośno. Po wypiciu krwi, wypuściłam trunie. Wskoczył na moje ramie i przytulił się do szyi. Musiałam się już tylko stąd wydostać. Nie mogłam jednak tą samą drogą, ponieważ usłyszałam rozmowę rycerzy. Nikt nie może wiedzieć, że tu byłam.

Zawróciłam w drugą stronę i pobiegłam. Najpierw schodami do góry, potem korytarzem w lewo, w prawo. Czemu tu nigdzie nie ma okien, żeby wyskoczyć?! Wszędzie było słychać, jak rycerze biegają po zamku. Może jak pobiegnę w górę to znajdę jakieś okno. Pokonałam kolejne schody. Wreszcie! Przede mną znajdował się piękny witraż. Już miałam biec w jego stronę, kiedy pojawił się…
------------------------------------------------------------------------------------------------
Jeśli to przeczytałaś/przeczytałeś pozostaw komentarz, bardzo mnie to motywuje. :)
Podobają wam się piekielne wiewiórki? I co sądzicie o słabości Mary do nich? I kto się mógł przed nią pojawić? 

poniedziałek, 21 grudnia 2015

Księga II section XI

Mara
W pokoju wzięłam kąpiel w zimnej wodzie i założyłam nowe obrania. Pomimo wrzasków na dole, szybko zasnęłam. Rano przywdziałam pelerynę i zeszłam do karczmarki. Ścierała wymiociny z blatu.
- Mogę liczyć na jakieś śniadanie? - spytałam.
- Może być gulasz? – zaproponowała ziewając.
- A dobry chociaż?
- Robiłam go godzinę temu, więc jest świeży i warzywa jeszcze się nie rozmiękły.
- No dobra, to ile? – już przeliczałam szylingi, ale ona nie odpowiedziała.
Poszła powolnym krokiem do kuchni. Może nie usłyszała, chociaż teraz nie ma tu nikogo oprócz mnie. Po kilku minutach wróciła z miską. W powietrzu rozniósł się zapach gotowanego mięsa i warzyw. Od razu wzięłam się za jedzenie. Było pyszne. Mięso idealnie wysmażone, sos delikatny, a warzywa były jeszcze chrupiące.
- Dzięki, chyba nie za często robisz takie dobre dania, co? – zaśmiałam się.
- Nie. – odpowiedziała bez emocji.
- Więc czemu dostąpiłam takiego zaszczytu? – dopytałam.
- Nie wyglądasz na zwykłą dziewczynę czy anielicę – zabrała miskę i postawiła przede mną kufel z piwem. - I wciąż nie wierzę, że pies ci zrobił tą szramę. Widziałam w życiu już wielu pokaleczonych mężczyzn i jestem pewna, że tą bliznę zostawiło ostrze miecza.
- No dobra, ale wciąż nie odpowiedziałaś mi na pytanie. – powiedziałam i wzięłam łyk piwa.
- Hiro wie o dziecku.
- Ale go nie chce? – zapytałam z grymasem na twarzy z powodu mocnego piwa.
- Chce, tylko nie ze mną. Powiedział, że kiedy brzuch będzie wystarczająco duży, zabije dziecko przed porodem. A ja je już pokochałam i nie oddam go! - wybuchnęła płaczem.
Opierała się o blat stołu i ryczała. Próbowałam jakoś zignorować jej zachowanie. Wypiłam do końca napój i aż mną wstrząsnęło z powodu gorzkiego smaku chmielu. Położyłam obok niej pięć srebrnych szylingów. Wstałam powoli i poklepałam ją po ramieniu.
- Poradzisz sobie. - powiedziałam, a ona wrzasnęła na cały budynek i z jej oczu polała się kolejna fala łez.
Nacisnęłam na klamkę drzwi, kiedy usłyszałam:
- Zabij go błagam.
- Co? Powiedziałaś, że nie chcesz go stracić! – puściłam klamkę i wróciłam do niej.
- I tak go stracę, teraz czy później, bez różnicy.
- Ale ja nie jestem najemnikiem! – oburzona jej propozycją, wrzasnęłam na całą karczmę.
- Proszę, musisz mi pomóc! – skamlała dalej.
- Żartujesz sobie? – zapytałam z drwiną.
- Nie, błagam, zapłacę!
Pieniędzy miałam akurat pod dostatkiem. Szatan podarował mi trzy woreczki monet po pięćset sztuk złotych denarów, srebrnych szylingów i miedzianych pensów.
- Nie potrzebuje pieniędzy.
- Proszę, nie wiesz, jak to jest mieć złamane serce? – spojrzała mi głęboko w oczy.
I właśnie trafiła na mój czuły punkt. Kłamstwa Fabiana i występki Kaima wróciły do mnie momentalnie. Serce pękło mi również, gdy musiałam pożegnać się z elfką i jednorożcem, i gdy rodzice mnie odrzucili. Gniew i smutek zaczęły znów napełniać moje ciało.
- Musisz mi pomóc - znów zaczęła - jeśli zabije moje dziecko, wciąż będzie młody, bo jest aniołem. A dla mnie czas jest okrutny, bo jestem człowiekiem.
- To ma jakieś znaczenie? Przecież wszyscy... – zaczęłam, ale przerwała mi.
- Oprócz ludzi.
- Jakim cudem? Inaczej słyszałam. – powiedziałam lekko zdezorientowana.
- Nie wiem, kto ci takich głupot nagadał. Ale tak czy siak, zmarszczki już mnie dopadły, nie chce umrzeć sama. Dziecko będzie moim wybawieniem.
- Jeśli ktoś się dowie...
- Nie dowie, przyrzekam. – położyła dłonie na sercu.
- Mam ci przynieść jego głowę czy co?
- Wystarczy mi twoje słowo. – powiedziała z uśmiechem.
Bafomet pędził co sił w kopytach. Musieliśmy, jak najszybciej dostać się w miejsce, gdzie wczoraj narysowałam pentagram. Na szczęście jednym z przeczesujących okolice łąki wciąż był Hiro. Naciągnęłam na głowę kaptur, a twarz zasłoniłam bandaną. Była czarna w białe wzory. Teraz jedyną odkrytą częścią były moje oczy. Czarne i zimne. Peleryna utrzymywała się na moich ramionach dzięki zapięciu, wyglądającemu, jak dwa haki. Po nią ukrywałam katany. Bafometa zostawiłam przywiązanego do drzewa półtora kilometra dalej.
Przemknęłam pomiędzy drzewami, szybko i zwinnie. Leonadzi chodzili po polanie z psami i szukali poszlak. Skryłam się za drzewem i czekałam na odpowiedni moment.  Nagle wszystkie psy zwróciły głowę w moją stronę, zaczęły szczekać i wyrywać się ze smyczy. Wyszłam z ukrycia i spiorunowałam ich wzrokiem. Zwierzęta wciąż ujadały, więc syknęłam na nie, jak wąż. Zaskamlały i z podkulonym ogonem schowały się za nogami panów.
Leonadzi wyciągnęli miecze, oprócz Hiro. Przyglądał mi się z zaciekawieniem.
- Nie jesteś Mrocznym Jeźdźcem, co? – spytał i obleciał mnie wzrokiem z góry na dół.
Nie odpowiedziałam. Mógł rozpoznać mnie po głosie. Stałam nie wzruszona. Serce biło mi niemiłosiernie szybko. Nie mogłam popełnić żadnego błędu. Dopiero co Szatan usunął mnie z pamięci wszystkich istot. Nie chciałam tam wrócić, jako jedna z najbardziej poszukiwanych osób.
Odgarnęłam pelerynę za plecy. Przez moment wydało mi się, że mnie rozpoznał, jednak w jego głowie kręciła się tylko jedna myśl - Wampir czy kocica?
Przyznam, śmiać mi się z tego chciało. Dobra, dość tego. Ruszyłam w stronę Hiro i zaatakowałam jego lewy bok. Zrobił unik w tył i ostrza tylko świsnęły przed nim. Wyciągnął miecz i zamachnął się w stronę moich nóg. Podskoczyłam w górę i kopnęłam go w twarz. Przewrócił się, a miecz wzniósł się w górę i opadł kilka metrów od niego. To był idealny moment. Podbiegłam do niego i skierowałam katany prostopadle do jego gardła. Nagle z boku natarł drugi Leonada. Skuliłam się i dźgnęłam go w brzuch. Użyłam tyle siły, że katana przeszyła go na wylot. Hiro skorzystał z okazji i wbił mi sztylet w udo.
- Aaaaa! - wrzasnęłam z bólu i przetoczyłam się na trawę. - Pożałujesz, że się urodziłeś!
Wyciągnęłam zakrwawione ostrze i odrzuciłam na bok.
- Znam ten głos. To z tobą rozmawiałem w karczmie! - powiedział oburzony Hiro. - Co ty wyprawisz? Czemu nas atakujesz? - spytał lekko zdyszany.
- Zostawiłeś ją samą z dzieckiem! – wykrzyknęłam.
- A więc to o to chodzi. Nasłała cię na mnie tak? Jakby mogła być wiecznie młodą, też by postąpiła tak jak ja!
- Pysk! - wrzasnęłam.
Wyciągnęłam przed siebie wolną dłoń, z której wystrzelił ogień. Hiro był teraz żywą pochodnią. Biegał po polanie w płomieniach i wrzeszczał z bólu. Drugi z jego towarzyszy ze zdumienia nie mógł się ruszyć. Kiedy Hira opuściły ostatnie siły, padł. Blondwłosy Leonada, ostatni z trójki, który pozostał przy życiu, klęczał, a łzy lały mi się, niczym wodospad.
- Błagam! - wyjęczał. - Nie zabijaj mnie!
Zamknij oczy - przekazałam mu w myślach.
Posłuchał mnie. Szybkim ruchem ręki odcięłam mu głowę kataną. Odchodząc zostawiłam trzy płonące zwłoki na polanie.
Bafomet powoli przestępował z kopyta na kopyto. Rana na nodze, niedbale przepasana kawałkiem materiału, dokuczała mi niemiłosiernie. Ze złodzieja zostałam najemnikiem. Chyba nigdy nie doczekam się spokoju. Już ponad dwa lata moje życie jest wystawiane na wszelkie próby. Moja psychika długo tego nie przetrzyma. Nie chodzi tu o zabijanie, bo to mam w naturze.
Noc spędziłam pod gołym niebem. Ranę wyleczyłam i została po niej, jedynie blada plama. Bafomet ułożył się wygodnie przy ognisku. Oparłam się o niego i dałam się ponieść ciemności.
Miałam na sobie piękną, czarną sukienkę bez ramiączek. W talii była obwiązana białą wstęgą, której końce zwisały z tyłu. Miałam wysokie, czarne szpilki, a włosy były upięte w koka. Znajdowałam się w wielkiej sali balowej. Wokół mnie tańczyło pełno par. Ja, jak ostatnia sierota, stałam na środku i nie wiedziałam, co zrobić.
Nagle obok mnie pojawił się złotowłosy młodzieniec. Miał biały garnitur i buty. Oczy miał w jasnym odcieniu błękitu, które otaczała czarna obwódka. Skórę miał jasną i gładką. Na policzkach pojawiły mu się lekkie rumieńce. Twarz miał smukłą i poważną. Włosy były lekko przycięte po bokach, a środek miał wymodelowany w lekkiego irokeza. Był mojego wzrostu. Spojrzeliśmy na siebie. Obdarzył mnie uśmiechem i złapał za rękę. Poczułam, jak prąd przechodzi przez moje ciało. Nigdy czegoś takiego nie czułam. Wtedy nad moją głową pojawił się miniaturowy Księżyc, a nad jego Słońce. Zajaśniały i zmieniły kształt. Księżyc był teraz srebrzystym diademem z czarnym diamentem w kształcie koła, a Słońce było koroną z okrągłym topazem. Powoli kierowały się ku dołowi i usadowiły się na naszych głowach. Jeszcze raz spojrzeliśmy na siebie. Moja czerń kontrastowała z jego bielą. Dusza nieczysta i dusza zbawiona. Jing i Jang. Razem stanowiliśmy całość.
Zerwałam się, budząc Bafometa. Zwierzę niespokojnie wstało i zaczęło rżeć. Był środek nocy. Ognisko jeszcze ledwie się tliło. A przede mną stała garstka...
------------------------------------------------------------------------------------------------
Jeśli to przeczytałaś/przeczytałeś pozostaw komentarz, bardzo mnie to motywuje. :)
Mara najemnikiem? Nowa postać? Widocznie Mara nie jest jedyną Wybraną :) I co ją tak naprawdę zbudziło?
Zapraszam do udziału w ankiecie! :D

środa, 16 grudnia 2015

Księga II section X

Mara
Dookoła mnie leżały cztery ciała. Byli to zwykli ludzie pogrążeni we śnie. A więc Szatan tak dotrzymał swojej obietnicy. Nie chciał zabierać mi przyjemności z wysysania krwi z ofiar. Podeszłam na czworaka do kobiety leżącej najbliżej mnie i wbiłam w nią kły. Ciepły płyn rozgrzewał mnie od środka i doprowadzał do szaleństwa. Zmysły koncentrowały się tylko na ciałach i ich zapachach. Jedyny dźwięk, jaki mnie interesował to oddechy śpiących. Odgłosy te co chwila cichły. W końcu zapanowała totalna cisza. Nawet Bafomet przestał rżeć. Wypiłam około dwudziestu litrów krwi. Nie wiem, gdzie to wszystko pomieściłam. Ale napełniająca mnie energia i chęć do życia, wywarły na mnie pozytywny wpływ.
Przy siodle znalazłam kilka sakiewek z denarami oraz wypchany worek. Zdjęłam prezent i rozpakowałam go. W środku była piękna, matowa, czarna peleryna z kapturem. I bardzo dobrze, bo ta moja, to jedynie do wycierania wymiocin się nadaje. Dostałam również nowe skórzane spodnie, czarną, jedwabną i przewiewną koszule, nowy komplet bielizny (tak, tutaj jest bielizna; mieszkańcy Welfix cenią sobie higienę osobistą) oraz trampki. TAK! Najpiękniejszy prezent, jaki dostałam. Miałam już dość chodzenia skórzanych butach do kolan. Wygodne do jazdy, ale do chodzenia niekoniecznie. Spakowałam wszystko i wsiadłam na Bafometa.
Dzień zmierzał już ku końcowi. Słońce chowało się za szczytami gór. Koń zmęczony galopem, teraz stępował. Zatrzymałam się przy najbliższej karczmie. Zsiadłam z Bafometa i podałam wodze stajennemu. Odpięłam prezenty od Szatana i przywiązałam je sobie do paska, a worek z ubraniami trzymałam w dłoni.
- Masz tu pięć srebrnych denarów. Wyczyść, nakarm go i przygotuj mu najlepszy boks. Na jutro ma być gotów do jazdy. – rozkazałam.
Młody chłopiec zasalutował i skłonił się. Wraz z Bafometem ruszyli do stajni. Ja w tym czasie weszłam do karczmy. Wszędzie było pełno ludzi, ledwo co się przecisnęłam do baru. Wszędzie pełno prostytutek, kupców i zbójców. Strąciłam pijanego mężczyznę ze stołka i sama na nim usiadłam. Pijak zaczął coś mamrotać, po czym zwymiotował i zasnął. Zawołałam karczmarkę.
- Są wolne pokoje? - spytałam.
- Dziecko, kto ci tak twarz poharatał? - nie spuszczała wzroku z mojej blizny.
- Są wolne pokoje? - spróbowałam jeszcze raz.
- Widzisz kochana, ja jestem bardzo ostrożna. Muszę wiedzieć kto sypia w mojej gospodzie.
Wścibska baba. W jej głowie paliły się iskierki nadziei, że zaraz dowie się o bardzo interesującym dramacie.
- Kiedy byłam mała zawsze chciałam mieć psa. Rodzice kupili mi go, ale oszalał i mnie zaatakował. – odpowiedziałam i starałam się nie zaśmiać.
Mina od razu jej zrzedła. Była zawiedziona moją historią. Nagle odeszła ode mnie i poszła do innego klienta. Jeśli nie udało jej się ze mną, spróbuje od kogoś innego wyciągnąć informacje.
- Mam pieniądze! - krzyknęłam za nią.
Z szerokim uśmiechem wróciła do mnie i wyciągnęła rękę.
- Ile za noc? - spytałam szczerząc zęby.
- Cwana z ciebie osóbka. Złoty denar i ciekawa historyjka, jak dla ciebie. - zaproponowała i puściła mi oko.
Wyjęłam z sakiewki monetę i podałam kobiecie. Przegryzła ją, sprawdzając czy prawdziwa.
- No to czekam na opowieść. – oznajmiła zakładając ręce na piersi.
- Widziałam Mrocznego Jeźdźca.
- Ha! To mi historia. Wiele osób go widziało. – powiedziała z drwiną.
- Ale spotkałam go dzisiaj w południe. Stał na polanie wraz ze swoim ogierem. – opowiadałam dalej.
- Głupia! Przecież wszyscy wiedzą, że jeździ na białej klaczy.
- Może, nie przypatrywałam się zbytnio – wzruszyłam ramionami. - No, ale wracając. Polał całą polane wódką, a potem potarł dwa krzemienie o siebie i cała roślinność stanęła w płomieniach. Kiedy alkohol się wypalił, przywlókł tam swoje ofiary i po kolei, każdą z nich zabijał.
- Żartujesz, chyba? Myślisz, że ja w to uwierzę! – wybuchnęła czerwieniąc się ze złości.
Nagle do karczmy wpadło trzech Leonadów. Sprawdzali każdego po kolei. Gdyby nie to, że większość osób była nieprzytomna, na pewno doszłoby by bójki. Karczmarka jednak zachowała spokój. W jej głowie pojawił się obraz kupy monet, jakie zostawią tu rycerze. Kiedy skończyli, usiedli obok mnie.
- Trzy kufle piwa, szybko!
Kaczmarka teatralnie się uśmiechnęła i pobiegła na swoich kościstych nogach do kuchni. Leonada siedzący po mojej prawie widocznie się mną zainteresował. Zerkał co chwila i odwracał wzrok. Czułam, jak wędruje niebieskimi oczyma po moim ciele. Niech ta kobieta już wróci i powie, gdzie jest mój pokój! Rycerze nagle wybuchneli śmiechem. Na początku myślałam, że to z mojego powodu, ale potem ujrzałam, jak pijak, którego zepchnęłam, próbuje zgwałcić filar. Nie mogłam się powstrzymać. Starałam się, jak najciszej zaśmiać, więc zasłoniłam usta dłonią. Jednak brązowowłosy Leonada usłyszał mój śmiech i zapytał:
- Co robisz w takim miejscu?
- Czemu się to interesuje? – spytałam ostro.
- Bo często tu przyjeżdżam i widzę cię po raz pierwszy. – oznajmił uśmiechając się.
- Nie ma to, jak noc spędzona z dziwką, co? - zapytałam z drwiną.
- Czasami trzeba się rozluźnić. - złożył ręce na kark. - Nie mam czasu na prawdziwą miłość. Jestem rycerzem i moim zadaniem jest chronić królestwa przed Wyklętymi.
- Atakują nas?
Słowo „nas” tak ciężko przeszło mi przez gardło. Nie należałam ani do Wyklętych, ani do Leonadów. Nie miałam sojuszników i praktycznie każdy był moim wrogiem. Służyłam sobie, a nie jakiemuś królowi czy generałowi.
- Tak. Zabijają każdego, kto im się napatoczy. A poza tym są obrzydliwi, pozbawieni uczuć i człowieczeństwa. – na twarzy pojawił mu się grymas odrazy.
- A elfy? Przecież niczym się nie różnią… - zaczęłam.
- Próbowaliśmy nawiązać sojusz z nimi, tak jak z wróżkami i czarodziejkami. Część z nich przeszła na naszą stronę, ale niektórzy z nich woleli wybrać śmierć.
- A co z pozostałymi istotami, które chcą się przyłączyć? – spytałam.
- Chodzi ci o wilkołaki, driady, fauny i tak dalej?
Przytaknęłam.
- Są zabijaniu na miejscu. Dla nich nie ma litości. - odparł ostro. - Widziałem, jak wilkołak rozszarpuje gardło mojemu bratu. Zabije każdego kundla, który napatoczy mi się pod miecz! - walnął pięścią w blat baru.
- Chłopcy już idę! - krzyknęła karczmarka. - Przepraszam, że tak długo, ale musiałam swojego starego po nową beczkę piwa posłać.
Ustawiła kufel przed każdym z Leonadów. Oparła się łokciami o blat i patrzyła maślanymi oczyma na brązowowłosego rycerza. Zatrzepotała rzęsami i spytała:
- Masz dla mnie jakaś interesującą historie, cukiereczku?
Leonada łyknął piwa, które zostawiło białe wąsy nad jego ustami. Oblizał je i odpowiedział:
- Może później, teraz jestem w trakcie ciekawej rozmowy. – oznajmił.
Obrócił się na krześle i siedział teraz przodem do mnie. Kaczmarka wyczuła we mnie rywalkę. Była ode mnie dwa razy starsza, sucha, jak patyk i płaska, jak deska.
Zabije tą małą żmije! pomyślała.
Wyobrażała sobie, że mnie dusi. Po czym zaczęły przypominać jej się wszystkie gorące noce spędzone z Leonadą. Posmutniała, kiedy stwierdziła, że brązowowłosy już jej nie będzie chciał.  
Bardzo chciałam się przespać, więc głupotą byłoby zarywanie do Leonady. Wtedy na pewno, ta chodząca anoreksja, nie dałaby mi pokoju. Nagle karczmarka uśmiechnęła się, poprawiła bluzkę i powiedziała:
- Hiro cokolwiek ci powiedziała, to kłamstwo. Kilka minut temu próbowała mi mówić, że widziała, jak Mroczny Jeździec podpalił polane i zabił tam kilku ludzi.
- Od kilku godzin przeczesujemy terenu w poszukiwaniu osoby, która to zrobiła. - odwrócił się do mnie. - Co widziałaś?  Uwzględnij każdy szczegół. – złapał mnie za ramiona i zaczął lekko potrząsać.
Opowiedziałam mu to samo, co karczmarce i dodałam kilka szczegółów. Leonadzi szybko wypili piwo i wyszli z karczmy. Zanim Hiro przekroczył próg karczmy, puścił mi oczko i podziękował za informacje.
- To mogę ten pokój? - spytałam zrezygnowana kobiety.
- Lata już nie te - zaczęła się użalać nad sobą karczmarka - wiedziałam, że kiedyś znajdzie sobie nową.
Myślałam, że takie problemy to tylko w świecie ludzi. Jej niebieskie oczy zaszkliły się od łez. Jak zacznie płakać, to wyrwę jej język. Już dawno powinnam leżeć na miękkim materac i smacznie spać. Zamiast tego użeram się zakochaną karczmarką i rycerzami.
- Jeśli następnym razem przyjdzie do ciebie, nie zabezpieczajcie się. Zajdziesz w ciążę i skoro jest prawdziwym rycerzem, to nie zostawi cię samej z dzieckiem. - powiedziałam.
Kobieta podała mi kluczyk do pokoju i posmutniała.
- Idź już - powiedziała oschle.
Wchodziłam już po schodach, kiedy ukradkiem zobaczyłam, jak głaska swój brzuch. Był lekko wypukły. Z oczu leciały jej pojedyncze łzy.
------------------------------------------------------------------------------------------------
Jeśli to przeczytałaś/przeczytałeś pozostaw komentarz, bardzo mnie to motywuje. :)
Nudny trochę ten rozdział moim zdaniem :/
Szkoda wam karczmarki? I co sądzicie o tych kilku kłamstewkach Mary? 

poniedziałek, 14 grudnia 2015

Księga II section IX

Mara
Do Welfix przybyłam dwa lata temu. Przyniósł mnie tu Kaim i Seriel. Gdyby nie oni, nie poznałabym Konwelijki i Feliusa. We trójkę mieszkaliśmy w drewnianym domu. Był dość wysoki i przestronny. Przez te lata starałam się zrobić wszystko, żeby niczego im nie brakowało. Jednak przez moją prace Mrocznego Jeźdźca narobiłam sobie wiele problemów. Starałam się zacierać wszelkie ślady, ale i tak mnie znaleźli. Przez tydzień oblegali dom. Było ich około trzydziestu. Każdy ubrany w srebrną zbroje i z mieczem przy pasie. Czekali, aż wyjdę, żeby mogli mnie zadźgać na śmierć. Wiedzieli, że wiecznie tu siedzieć nie będziemy. I mieli racje. Konwelijka i Felius w końcu zjedli całe nasze zapasy, a ja od dwóch tygodni nie piłam krwi. Z całych sił starałam się opanować pragnienie, ale było zbyt silne. Wybawieniem dla mnie okazało się podpalenie domu przez Leonadów. Rozwaliłam tylną ścianę i w osłonce ogniowej uciekliśmy. Elfka na jednorożcu, ja na Bafomecie. Imię to pochodzi od bóstwa, które czcili templariusze, jako symbol Szatana. W sumie imię trafione, bo to on podarował mi ogiera.
Teraz uciekaliśmy we czwórkę przed Leonadami. Byłam głodna i spragniona. W zawiązku z czym również zmęczona i słaba. Nie miałam sił, żeby walczyć z rycerzami, a tym bardziej panować na żywiołami. Ledwo co siedziałam w siodle. Felius i Bafomet byli dużo szybsi, niż zwykłe konie i w końcu zgubiliśmy prześladowców.
Ucieczka była długa i męcząca do tego stopnia, że spadłam z konia. Kowelijka szybko zsiadła z Felliusa i kierowana jego wskazówkami, znalazła się koło mnie.
- Mara wstawaj! Musisz iść na polowanie, rozumiesz? - mówiła, próbując mnie podnieść.
Na skórze czułam jej ciepły dotyk. Była spocona i zmęczona jazdą. Serce biło jej szybko i nie równo. Sapała niczym pies, próbując mnie podnieść. Przez to krew płynęła jej jeszcze szybciej, a mnie to doprowadzało do szału. Tak bardzo pragnęłam zatopić w kimś kły. Ale musiałam się opanować.
- Konwelijka zostaw mnie. - rozkazałam. - Musicie uciekać dalej.
- Nie opuszczę cię! - krzyknęła i przytuliła się do mnie.
Ręce drżały mi z nerwów. Wystarczyło tylko wyciągnąć rękę, przysunąć i delikatnie nadgryźć szyje. Felius zauważył moje zachowanie i chwycił zębami elfkę za kaptur. Zaczęła się wyrywać i szamotać. Korzystając z chwili podniosłam się resztkami sił i wsiadłam na konia. Przypięłam się dodatkowymi paskami, żebym nie spadła.
- Konwelijko, Felius zabierze cię do obozu Wyklętych. Rozmawiałam z nim już o tym wiele razy. Powiesz, że przysłała was Mara na rozkaz Lunasa.
- Maro nie! - wrzeszczała, a po policzkach lały jej się łzy. - Nie możesz mnie opuścić! Miałyśmy być siostrami!
- Jeśli z wami zostanę z naszej trójki nic nie pozostanie. We dwójkę macie większe szanse na przeżycie. Ja zbytnio przyciągam Leonadów.
Skierowałam konia w stronę Feluisa i ucałowałam elfkę w czoło, powstrzymując z całych sił żądzę mordu.
Opiekuj się nią Felius. Pamiętasz plan? - spytałam w myślach jednorożca.
Pamiętam. Postaraj się przeżyć, pijawko.
Kiedy z nimi skończę, wrócę zrobić z ciebie fioletowe kiełbaski.
Będzie mi brakować dokuczania sobie nawzajem z Feliusem i śmiechu Konwelijki. Ściągnęłam wodze i popędziłam na Bafomecie. Ominęliśmy po drodze kilka wiosek, po czym straciłam przytomność.
Słońce było już wysoko na niebie. Koń wciąż pędził. Paski mocno mnie trzymały. Ciało bezwładnie podskakiwało w rytm biegu zwierzęcia. Z omdlenia ocucił mnie pewien zapach. Zapach krwi. Wyprostowałam się momentalnie. Kilkanaście metrów przed nami znajdowała się niewielka chałupka. W powietrzu co chwila, niósł się krzyk kobiety. Instynkt kazał mi iść sprawdzić, co się tam dzieje. Odpięłam paski i podbiegłam pod okno. Na łóżku leżała kobieta z rozpostartymi nogami. Nad nią nachylała się druga kobieta i wrzeszczała:
- Przyj! Już widać główkę!
Po chwili rozległ się płacz dziecka. Trzy ofiary za jednym razem. Wskoczyłam przez okno i od razu wzięłam się do roboty. Położną jedną ręką objęłam w pasie, a drugą wygięłam jej szyje. Wbiłam w nią kły, zanim zorientowała się, co się dzieje. Krew zalała moje gardło i poczułam ulgę. Żar zgasł. Kiedy z nią skończyłam, zabrałam się na za tą drugą. Leżała zmęczona na łóżku, przytulając dziecko.
- Ciii kochanie. Zaraz się to wszystko skończy. - powiedziała do synka.
Wstała z łóżka z dzieckiem. Za pleców wyłoniły jej się jasno niebieskie, wręcz przeźroczyste skrzydła. Miały kształt motyli. Wokół oczu miała niebieskie tatuaże, które ciągnęły się po całej długości ciała. Była smukła i niższa o głowę ode mnie. Dziecko również miało skrzydła tylko, że zielone. Nagle zatrzepotała skrzydełkami i wzniosła się ponad podłogę. Z oczu ciekły jej krwawe łzy.
- Zostaw nas, błagam. - poprosiła.
Nie chcę tracić energii na bawienie się z nią. Znacznie łatwiej będzie, kiedy znajdzie się na podłodze. Potaknęłam głową i cofnęłam się kilka kroków. Wróżka z uśmiechem na twarzy wróciła na łóżko, po czym zaczęła coś mamrotać. Dziecko w jej dłoniach nagle się rozpłynęło i jako zielony pył, wyleciało przez okno. Wróżki przemieszczają się tak w razie niebezpieczeństwa. Zdziwiło mnie jednak to, czemu ona nie uciekła.
- A ty złociutka, czemu nie poleciałaś? - spytałam.
- Ktoś musimy pomścić Hele. - odparła krótko i rzuciła się na mnie.
Zrobiłam unik i złapałam ją za skrzydła. Drugą ręką chwyciłam jej szyje i pociągnęłam w obie strony. Skrzydła szybko oderwały się od jej pleców, zostawiając krwawą literę V. Wróżka krzyknęła z bólu i zemdlała. Rozluźniłam uścisk i padła na podłogę.
Skrzydła były piękne. Delikatne, jak jedwab i twarde, jak metal. Za nic nie dało się ich przełamać. Po chwili straciły swój kolor i zmieniły się w popiół. Jednak z wróżką nic się nie działo. Wzięłam ją na ręce i wyszłam z chatki.
Bafomet nie ucieszył się, kiedy pokazałam mu kogo ma nieść. Wierzgał i rżał ze złości, ale w końcu dał się przekonać. Prowadziłam go za wodze, aż do momentu, kiedy znaleźliśmy odpowiednie miejsce. Niewielka polana porośnięta kolorowymi kwiatkami. Stanęłam na środku niej i w dłoniach rozpaliłam ogień. Zrobiłam z niego długie bicze i obróciłam się. Płomienie zajęły całą roślinność, spalając ją do cna. Ułożyłam wróżkę w miejscu, w którym dopiero co stałam. Wyciągnęłam rękę do góry i z ziemi "wyskoczyły" brązowe stożki. Skierowałam je nad dłonie i stopy ofiary. Opuściłam szybko pięść w dół, a gliniane stożki wbiły się w ciało wróżki. Momentalnie się obudziła i próbowała się wyrwać.
- Nawet nie próbuj. - ostrzegłam. - Inaczej przebije ci jeszcze coś.
Krwawe łzy lały jej się niczym wodospad. Nagle przeraźliwe krzyknęła. Ptaki zerwały się z gałęzi i wzniosły nad drzewa. Tyle z nią problemów. Kopnęłam ją z głowę i znów straciła przytomność. Rozpaliłam ogień i zaczęłam nim rysować po zwęglonej trawie. Najpierw linia w dół, do góry w prawo, w lewo, w dół w prawo i do góry. Na koniec otoczyłam pentagram kołem. Nagle ogień zmienił kolor na niebieski i poczułam, jak ogarnia mnie ciemność.
Siedziałam na skórzanej sofie. Obok mnie Szatan nalewał krwi do szklanek. Podał mi jedną i spytał:
- Dawno u mnie nie byłaś? Ile to już... Dwa lata?
- Tak, dzisiaj dokładnie mija dwa. – odpowiedziałam i jednym chlustem wypiłam całą zawartość szklanki.
- Ktoś tu ma urodziny, co? - szturchnął mnie łokciem i się uśmiechnął.
- Zawsze czekałam, żeby być wreszcie pełnoletnią. A teraz jedyne czego chce to spokoju. – oznajmiłam ze smutkiem.
- Demonowi spokój nie jest pisany, moja droga. – zaśmiał się.
- Wiem, wiem. - powiedziałam wypuszczając powietrze. - Zrobiłbyś coś dla mnie? Tak w ramach urodzin?
- Czego tylko chcesz.
- Krew, dużo krwi. – zażądałam.
- To mogę załatwić.
- I jeszcze coś... Zrób coś z Leonadami, błagam. Nie poradzę sobie z nimi sama.
- Co mam konkretnie zrobić? – spytał z niepokojem.
- Zmodyfikuj im pamięć. Niech myślą, że Mroczny Jeździec to tęgi mężczyzna na białym koniu.
- Musiałbym porozmawiać z moimi braćmi. Jesteśmy w stanie to zrobić, ale cena za to...
- Ile?
- Jeden talent.
- Powiedz, że żartujesz błagam. – nie mogłam oddać czegoś, co podarował mi Księżyc.
- Nie. Krwi dam ci, ile tylko chcesz. Ale zmienienie pamięci setką osób... to wymaga talentu. A więc jaki oddajesz? – spytał z powagą.
Ognia i wody nigdy nie oddam. Są dla mnie zbyt cenne. To samo tyczy się telepatii. Zostaje jeszcze ziemia i powietrze. Przyznaje, że obydwie są ważne, ale musze wybrać. Magii ziemi nie używam zbyt często, ale przydaje się.
- Magie powietrza. – odpowiedziałam ze stanowczością.
Szatan wyjął mały sztylecik z rękawa, czarnej bluzy i naciął sobie nadgarstek. Zrobiłam to samo. Złączyliśmy nasze rany i powiedział:
- Obiecuję razem z moimi braćmi, że zmodyfikujmy pamięć wszystkich osób, które cię widziały, jako Mrocznego Jeźdźca. W ich pamięci zostaniesz wysokim i potężnym mężczyzną na śnieżnobiałej klaczy. W zamian ty oddasz nam magie powietrza.
Nie widziałam, jak wypowiadał ostatnie słowa, ponieważ pochłonęła mnie ciemność. Przez całe moje ciało przeszły drgawki. Czułam, jakby niewidzialna ręka wyrywała mi serce z piersi. Ból był okropny. Zaczęłam wrzeszczeć, płakać, rzucać się, ale dłoń nie zwalniała uścisku. W końcu wyrwała to ze mnie. Już na zawsze magia powietrza opuściła moje ciało.
Wróżka zniknęła. Leżałam cała spocona i podenerwowana w środku pentagramu. Bafomet chodził wokół mnie podenerwowany. Rżał i delikatnie szturchał mnie kopytem. Oparłam się na dłoniach i uniosłam tors. Dookoła mnie leżało pełno...
------------------------------------------------------------------------------------------------
Jeśli to przeczytałaś/przeczytałeś pozostaw komentarz, bardzo mnie to motywuje. :)
Mara rozpoczyna samotny tryb życia. Dobrze czy źle? 
I jak podoba wam się spotkanie bohaterki z  Szatanem? Czy też oddalibyście magie powietrza czy inny talent? 

piątek, 11 grudnia 2015

Księga II section VIII

Kaim
*********dzień ucieczki Mary z więzienia**************
- Teraz zajmie miejsce koło mnie. - mówił król. - Razem ze swoją rudowłosą wybranką. Przedstawiam wam tą piękną osóbkę, jaką jest Calena. Narzeczona mojego syna. Jutro oficjalne zaślubiny. Zaproszeni są aniołowie największej arystokracji, a każdy poddany otrzyma sakiewkę złota!
Na sali zawrzało. Ludzie cieszyli się bardziej złotem, niż moim weselem. Ojciec twierdził, że im szybciej się ożenię, tym dłużej zostanę w zamku. Na przyszłą małżonkę wybrał mi Calenę - moją przyjaciółkę z dzieciństwa. Jest szlachetnie urodzona. Jej ojciec jest baronem Qil.
Qil to miasto na południu. Tam zawsze świeci słońce i jest ciepło. Większość ludzi ma brązową skórę i rude włosy. Region ten cechuje się również wysokim poziomem rolnictwa. Hoduję się tu oliwki, cytrusy i winorośle. Oprócz roślin ludzie zajmują się również zwierzętami. Lamy, konie wyścigowe i bydło.
Calena wyróżniała się wśród mieszkańców, ponieważ miała jasną karnacje. Jej blada cera kontrastowała z płomiennymi włosami i ciemnymi, zielonymi oczami.
Po całym wystąpieniu wróciłem do swojej komnaty. Padłem na aksamitną, zieloną pościel. Zamknąłem oczy i dałem ponieść się ciemności. Czerń ogarnęła mnie całego. Delikatnie muskała po twarzy, jakby się zmaterializowała. Przed oczami pojawiła mi się Mara. Nachylała się z uśmiechem na twarzy. Odgarnąłem jej włosy za ucho. Szybkim ruchem objąłem ją. Obróciłem nas tak, że leżałem na niej. Właśnie miałem ją pocałować, kiedy usłyszałem pukanie do drzwi. Sen rozmył się i czerń odpłynęła.
- Czego?! - krzyknąłem otwierając drzwi.
- Kaim... - zaczęła cicho Calena.
- O co chodzi? - spytałem, już spokojniejszy.
- Chciałam porozmawiać. - oznajmiła.
Gestem ręki zaprosiłem ją do środka. Usiadła na krawędzi łóżka. Suknia była tak szeroka, że zajmowała prawie całą szerokość kołdry. Stanąłem na przeciwko niej i czekałem, aż coś powie. Widząc, że czekam na jej ruch, odgarnęła suknie z łóżka i poklepała pościel. Z niechęcią usiadłem koło niej. Złapała mnie za dłonie, spojrzała w oczy i powiedziała:
- Od tygodnia jesteś jakiś inny. Dawniej nie byłeś taki. Zawsze bawiliśmy się w rodzinę, a teraz? Odkąd przybyłeś tu z Serielem i tą dziewuchą, opuściły się wszelkie uczucia, emocje. Kaim co się dzieje? Jutro nasze wesele, a ja my nawet nie jesteśmy blisko siebie. Śpimy w osobnych komnatach. Chce ciebie, rozumiesz? Pragę cię od zawsze.
- Wyjdź. - nakazałem jej oschle i zabrałem dłoni.
Zmieniłem się, wiem. Dotarło do mnie kogo kocham najbardziej - Mare. Jeszcze w świecie ludzi to zrozumiałem. Kiedy wpuściłem swój jad do jej żył, coś zaiskrzyło. Poczułem, jakby niewidzialna więź nas połączyła. Jako pierwsza przeżyła moje ugryzienie. I to był znak. Znak, że jesteśmy sobie przeznaczeni. Jednak ona mnie uważa za bezdusznego zabójcę i teraz pewnie układa sobie życie z jakimś aniołem. W Welfix nie brakuje kandydatów. Mara jest zabójczo piękna, żaden jej się nie oprze.
- Kaim kochanie... – powiedziała dziecinnym głosem.
- Calena nie jestem tym samym Kaimem co kiedyś. W świecie ludzi zrozumiałem, że miłość nie istnieje. Liczy się tylko władza. - skłamałem.
- Kaim cholero jedna! - pisnęła. - Twój ojciec powiedział, że już jutro będziemy małżeństwem. Jak możesz tak mówić!
- Nie zachowuj się, jak rozwydrzona księżniczka! - skarciłem ją. - Zostaniemy mężem i żoną, to prawda. A teraz wyjdź, muszę wybrać strój na jutro.
- I to mi się podoba. - powiedziała z uśmiechem.
Wstała i rzuciła mi się na szyje. Nasze usta połączyły się w pocałunku. Po chwili oderwała się ode mnie i zadowolona wyszła z mojej komnaty.
Nagle za oknem rozległy się odgłosy kroków. Rycerze biegali po dziedzińcu, jak opętani. Zapanował totalny chaos. Zbiegłem szybko po schodach i wpadłem w sam środek szamotaniny, która właśnie nastąpiła. Rozdzieliłem dwóch aniołów.
- Co tu się wyprawia?! - wykrzyknąłem.
- Książę... ja... - nie mógł się wysłowić strażnik bramy, którego starano się pobić.
- No wyduś to z siebie! - rozkazałem.
- Przepuszczałem dwie uciekinierki z lochów. Ja nie wiedziałem, że one... Wyglądały tak niewinnie. - tłumaczył się.
- Ta jedna miała zostać jutro stracona! Król specjalnie kazał nam trzymać ją przy życiu tak długo, a teraz? - pytał z pretensją lord dowódca.
- O czym ty mówisz? - spytałem ze zdziwieniem.
- W dniu twojego przybycia zamknęliśmy jakąś dziewczynę w lochach. Król powiedział, że będzie ona niespodzianką na twoje wesele. A teraz?! Przez tego gnoja nie będzie niespodzianki! - pokazał na strażnika bramy i lochów.
Ten drugi leżał martwy na noszach. W głowie miał dziurę po mieczu. Obok niego, na drugich noszach znajdował się grupy człowiek. Miał zmiażdżoną szyje. Brakowało mu również górnej części ubrania.
- Strażnikowi bramy dajcie sto sztuk złota. Jeśli dowiem się, że ktoś jeszcze go pobił, jego głowa znajdzie się na palu. - powiedziałem.
Biegiem ruszyłem do sali tronowej. Przedarłem się przed tłum sług i stanąłem przed ojcem. Gniew wypełniał każdą cząstkę mojego ciała. Żyły na moich dłoniach poczerniały. Ojciec szybko wyprosił wszystkich i zostaliśmy sami.
- Co się stało synek? - spytał z drwiną.
- Więziłeś ją przez tydzień w lochach. Potem chciałeś zabić na moim ślubie. Nie taka była umowa! Miałeś ją wypuścić, jak tylko wyzdrowieje! Co ja ci takiego zrobiłem, co?! - wybuchnąłem.
Więził ją cały czas ten, a ja nic z tym nie zrobiłem? Jak mogłem nie wyczuć tego, że jest tak blisko mnie i cierpi. Mam nadzieje tylko, że nie napiła się wody w celi. Jeśli coś jej się stało to nigdy sobie tego nie wybaczę. Gdzie ona teraz jest? Co się z nią dzieje?
- Zabiłeś mojego pierworodnego! Mógłby być wspaniałym królem! - wstał i teraz byliśmy sobie równi.
- Jak możesz mnie wciąż o to obwiniać! Byliśmy jeszcze w brzuchu matki. Moja wina, że jako demon potrzebowałem krwi? – spytałem ze wściekłością.
- Przynajmniej ta szmata umarła. – powiedział ostro.
- Nie mów tak o niej!
- Zdradziła mnie! I to z kim? Z demonem! Ciesz się, że złożyłem przysięgę krwi, że nie skrzywdzę fizycznie dziecka Delicji.
- Dlatego chcesz wykończyć mnie psychicznie? – spytałem kręcąc głową z niedożywianiem.
- To jest jeden z najważniejszych celów w moim życiu. – odpowiedział z uśmiechem.
Następnego dnia stałem już na platformie, wyłożonej białym dywanem. Miałem na sobie czarne skórzane spodnie i czarną kurtkę skórzaną z krowy. Włosy miałem ulizane tłuszczem, żeby się sterczały na wszystkie strony. Obok mnie stała szczęśliwa Calena. Biel kontrastowała z jej płomiennymi włosami. Chciałem już mieć za sobą ceremonie.
Po wielkiej uczcie, tańcach i śpiewach, nastała ta chwila. Pierwsza małżeńska noc. Jak dobrze, że Calena zażyczyła sobie bal maskowy. Nie musiałem widzieć, jej twarzy tej nocy. Pokój był rozświetlony dziesiątkami świec. Kiedy przyszedłem ona leżała już pod kołdrą. Na podłodze znajdowała się wymięta suknia ślubna.
Usiadłem obok niej. Próbowała mi ściągnąć maskę. Była ona niebiesko-biała z szerokim uśmiechem. Chwyciłem ją za dłoń i podałem kieliszek wina.
- Wypijmy za nas. - powiedziałem.
Musiałem jakoś to przedłużyć tą chwile. Ten moment musi się odbyć, to pewne. Ale nic się nie stanie, jeśli nastąpi to po kilku kieliszków wina. Calena posłusznie piła, a ja dotrzymywałem jej kroku. Jak to dobrze, że ma słabą głowę. Po trzech porcjach wina, odleciała. Śmiała się i mamrotała coś. Odstawiłem kielich i usiadłem obok niej.
- Kaim, hahaha. No choć tu kotku. - powiedziała sepleniąc.
- Już jestem. - odpowiedziałem i ucałowałem ją w rękę.
------------------------------------------------------------------------------------------------
Jeśli to przeczytałaś/przeczytałeś pozostaw komentarz, bardzo mnie to motywuje. :)
Dziękuję za ponad 3.000 wyświetleń :D Napełniło mnie to wielkim optymizmem i chęcią do pracy. 
Kaim jednak wciąż myśli o Marze. Poślubna noc z Caleną? Co z tego wyniknie? 

wtorek, 8 grudnia 2015

Księga II section VII

Mara
- Wynoś się stąd. - ostrzegłam jednorożca.
- Mara, kto to jest? - spytała podenerwowana elfka.
- Ty nie widzisz... - powiedziało po cichu zwierzę.
- To jest bardzo wkurzający i irytujący jednorożec! - syknęłam na niego.
- Wiem, jak mogę ci pomóc, moja droga. – zignorował mnie i zwrócił się do Konwelijki. - Kilka minut wcześniej zaatakowałem Marę, ponieważ bałem się o własne życie. Jednak ona z braku doświadczenia, chwyciła za mój róg i...
- Morda! - przerwałam mu i gwałtownie wstałam. - Sama jej wszystko opowiem, kiedy w końcu stąd odejdziesz. Pobiegnij na tych swoich fioletowych kopytach i nie wracaj.
-Maro... - zaczęła Konwelijka.
- Nie teraz. - uciszyłam ją. - Jesteś jednym - znów mówiłam do jednorożca - czworonogiem, który...
- Maro, pozwól mu dokończyć! - krzyknęła elfka.
Znałam ją krótko i to bardzo. Ale nie sądziłabym, żeby była tak uparta. Kto wie, czym jeszcze zaskoczy mnie moja siostrzyczka.
Nie chciałam się jej sprzeciwiać, bo bałam się, że znowu zacznie płakać. Ale gorsza była myśl, że jednorożec da jej fałszywą nadzieje i będzie jeszcze bardziej cierpieć. Rozluźniłam pięści i z szyderczym uśmiechem powiedziałam:
- A więc kontynuuj.
Jednorożec parsknął, po czym powiedział:
- Jak już wspomniałem, dotknęłaś mojego rogu. Zobaczyłem, wtedy całe twoje dotychczasowe życie. Wiem, teraz o tobie wszystko. Również to, jakie masz dary.
Pozwól mi samej jej to powiedzieć. powiedziałam w myślach do jednorożca.
Potaknął głową i dwa razy zastukał kopytami.
- Konwelijko, ja panuje nad żywiołami i mam dar telekinezy. – powiedziałam lekko skrępowana.
Elfka delikatnie uniosła kąciki ust i zaraz je opuściła. Z wyrazu jej twarzy dość trudno było odczytać emocje panujące jej ciałem. Mogłam to sprawdzić, czytając jej w myślach. Nikt się o tym nie dowie.
Jakoś musiała, wtedy rozpalić ognisko. Nie słyszałam pocierania kamieni, ani nic... Może miała coś ze swojego świata? Magia ognia mogła też wchodzić grę, ale mama mówiła, że tej sztuki już dawno zapomniano, wraz ze śmiercią smoków i magów ognia. Nigdy bym nie wzięła pod uwagę, że ma dar, tak wielki i potężny. A telekineza? Pewnie teraz słyszy wszystko o czym myślę. Zero prywatności...
Jeśli nie będziesz chciała - przekazałam jej w myślach - nie będę grzebać w twojej głowie.
Przytaknęła i powiedziała do jednorożca:
- Do czego zmierzasz? Mówiłeś, że wiesz jak mi pomóc.
- I wiem. – odparł - Mara potrafi porozumiewać się poprzez myśli, może też pokazywać komuś obrazy. Taki trik. – Teraz kierował słowa do mnie. - Pokazujesz komuś coś, co chcesz, żeby zobaczył. Wtedy obraz realny znika i pojawia się twoja myśl.
Nie mogłam uwierzyć własnym uszom. Ja tak potrafię? Mogę to wykorzystać na tyle sposobów! Zamiast uganiać się za ofiarą, pokarzę jej, że stoi na krawędzi klifu i nie ruszy się z miejsca. Ale będę korzystać z tego, tylko w momentach wielkiego wyczerpania. Nic nie sprawia mi takiej przyjemności, jak pościg i potem dorwanie się do nagrody. Był jeszcze jeden plus. Jednorożec nie powiedział tego dosłownie, ale wiedziałam o co chodzi.
Skupiłam się na tyle, ile potrafiłam. Połączyłam niewidzialnymi nitkami moje myśli z myślami Konwelijki. Tworzyłyśmy teraz więź. Spojrzałam na nią. To co widziałam, próbowałam wysłać do jej głowy. Mogę to porównać jedynie do filmu oglądanego na żywo. Ja byłam kamerą, a ona telewizorem.
Elfka nagle dotknęła swoich włosów, twarzy, trawy. Usta miała otwarte w szerokim uśmiechu. Łzy zaczęły lać jej się po policzkach. Jej śmiech radości rozniósł po całej okolicy. Widziała, w końcu widziała, co się wokół niej dzieje. Po raz pierwszy zobaczyła kolory, kształty.
Kiedy nacieszyła się już sobą, pokazałam jej jednorożca. Powoli zaczęła wstawać. Znów zwróciłam wzrok na nią, a potem poprowadziłam ją do zwierzęcia. Z nieśmiałością pogłaskała go po głowie, przeczesała grzywę i ucałowała. Wyglądali, jak z bajki. Księżniczka i jej jednorożec. Było to tak słodkie, że poczułam, jak dopiero, co zjedzone serce, chce znów wyjść. Szybko przerwałam więź.
Jednak w tym samym czasie powstała nowa. Konwelijka pokochała jednorożca. Od kilku dni nie opuszczała go na krok. Miałam jedną gębę więcej do wyżywienia. Dla elfki łapałam zające, wiewiórki i bażanty, które później piekłam nad ogniskiem. A on? Myślałam, że trawa mu wystarczy, ale nie! On musi jeść tylko białe i fioletowe rośliny. Jak to usłyszałam, to myślałam, że szlag mnie trafi. Ale był jeden plus. Miał się kto Konwelijką opiekować.
Przez następne trzy tygodnie, żyliśmy jako koczownicy. Przemieszczaliśmy, jak najdalej od zamku. Dotarliśmy w końcu do nowego miasta - Oletyn. Wokół zamku rozciągało się wiele drewnianych domów. Najbardziej spodobała nam się chata z kominkiem, wielką sypialnią, łazienką i kuchnią. Tu są łazienki! Moje szczęście szybko zmalało, kiedy okazało się, że jest tylko kibel i wanna, do której samemu trzeba wodę nosić. Ale nie, ważne, że była ubikacja. Myśl o załatwianiu się w krzakach, jakoś niezbyt napełniała mnie optymizmem.
Szybko zabawiłam się siedmioosobową rodzinką, z której później płonął ładny stosik. Zaraz po tym zajęłam domem. Był jednopiętrowy z trzema oknami i szerokimi, wysokimi drzwiami. Felius - jednorożec - spokojnie się w nich mieścił. Szlag by go trafił. Pomimo tylu spędzonych chwil, wciąż go nie lubiłam. Kuchnia to jedynie blaszana blacha ustawiona nad paleniskiem, kilka garnków zwieszonych na haczykach,  dziewięć pojemników przypraw ustawionych na półce i sztućce.
Moim zadaniem w tej "rodzince" było dbanie o zapasy, dostęp do świeżej wody i zaspokajanie podstawowych potrzeb. Felius był obrońcą domu i przede wszystkim Konwelijki.
W mojej naturze nie leży życie zgodne z prawem. Przybrałam czarną szatę i od tamtej pory stałam się postrachem okolicznych wiosek i miast. Kradłam na potęgę, zabijałam tylko dla zaspokojenia głodu lub w nagłej potrzebie. Elfka nie przepadała za zapachem krwi. Tylko dla niej i Feliusa znana byłam, jako Mara. Pozostali mieszkańcy Welfix nazywali mnie Mrocznym Jeźdźcem. Określenie trafione, ponieważ poruszałam się na czarnym ogierze. Ukradziony oczywiście.
W końcu się wszystko układało. We trojkę żyło nam się dobrze, czasami były ciężkie dni, ale dawaliśmy radę. Przy nich czułam się szczęśliwa. Zapomniałam o przeszłości. O wszystkim co mnie spotkało. Jednak powróciło to do mnie szybciej, niż się spodziewałam.
------------------------------------------------------------------------------------------------
Jeśli to przeczytałaś/przeczytałeś pozostaw komentarz, bardzo mnie to motywuje. :)
Trzyosobowa rodzina składająca się z demona, jednorożca i elfa? Nienormalne czy urocze? Co sądzicie o nowym zawodzie Mary? I jak myślicie, co zepsuje im tą wspaniałą sielankę? 
Już niedługo pojawi się rozdział z perspektywy Kaima ;)

piątek, 4 grudnia 2015

Księga II section VI

MARA
Obudziły mnie promienie porannego słońca. Delikatnie ułożyłam elfkę na ziemi. Rozprostowałam kości. Pomasowałam gardło, żeby ukoić jakoś ból. Jednak żar był tak wielki, że pomóc mogła tylko krew. Wiele litrów krwi.
Nie mogłam jednak, tak po prostu sobie pójść. Nie zdziwiłabym się nie zastać Konwelijki, kiedy wrócę. Obudziłaby się i poszła mnie szukać, nawołując. Usłyszeliby ją jacyś zbóje i tak skończyłoby się bycie siostrami. Tylko, jak ja mam się nią zaopiekować? Przecież nie wezmę jej na polowanie. Nasłucha się krzyków i będzie mieć koszmary. Szczerze, nie sądziłam, że kiedykolwiek będę się tak o kogoś martwić.
Panując nad ogniem, wodą i powietrzem logiczne jest, że nad ziemią pewnie też. Tylko, że las to chyba nienajlepsze miejsce do ćwiczeń. Może zrobię jakąś ścianę z lodu między drzewami. Przyciągnęłoby to wielu ciekawskich, więc odpada. Pozostaje mi, więc tylko jedno.
Musiałam znaleźć ofiary w odległości maks. jednego kilometra, żebym jak najszybciej potem wróciła. Usiadłam na ziemi po turecku i zamknęłam oczy. Myślami wędrowałam po lesie. Usłyszałam głos mężczyzny i pobiegłam w jego stronę. Był ubrany w czarną pelerynę. Tylko w to... Przed nim oparta o drzewo z rozkoszy stękała zielono skóra kobieta. Włosy miała w kolorze morskiej zieleni, a oczy żółte i jasne. Słyszałam tylko ich.
Otworzyłam szybko oczy i ruszyłam pędem do nich. Skryłam się kilka drzew dalej. Zastanawiałam czy są świadomi, że ktoś ich obserwuje. Niby las to ciche i odludne miejsce, ale... A co jeśli to jedyne miejsce, gdzie mogą się spotykać? Robią to potajemnie, bo inaczej nie mogą? Prawie, jak ja i Fabian. Nie mógł się ze mną spotykać prywatnie, a jednak to robił. Ale i tak był szmaciarzem.
Wyszłam z ukrycia i w mgnieniu oka znalazłam się przy mężczyźnie. Chwyciłam go za szyje i odrzuciłam w tył. Driada krzyknęła i zaraz potem zakryła usta ręką. Była cała mokra od potu, a na jej policzkach pojawiły się rumieńce. Nie były one różowe czy czerwone, tylko jasno zielone, jak brzuch żaby. Pośpiesznie zakryła piersi i krocze wysmarowane białą substancją.
Odwróciłam się do jej kochana. Co ja bym dała, żeby był teraz ubrany... Rozwinęłam katany i powiedziałam patrząc w górę:
- Owiń się jakoś tą peleryną, błagam.
Chwycił za końce peleryny i zaczął ją zapinać. To ma guziki! Muszę dowiedzieć się kto to wymyślił i mu podziękować. Mężczyzna, teraz już w czarnej suki, wstał. Jednak nadal coś mu sterczało. Pokręciłam nadgarstkami, żeby lepiej było mi zadawać ciosy i ruszyłam w jego stronę.
- Błagam, nie zabijaj go! - krzyknęła piskliwie driada. - Albo zabij nas oboje. - dodała po chwili.
- Nie! - krzyknął mężczyzna.
Odwróciłam się do niej i powiedziałam odsłaniając kły:
- Zrobi się.
Jedną katanę rzuciłam wprost na nią. Trafiła w brzuch i przeszła na wylot, wbijając się w drzewo. Nie wyrywała się ani nic. Tylko płakała i starała się nie krzyknąć z bólu. Wtedy mężczyzna rzucił się na mnie... Był dwa razy większy, cały owłosiony i miał psi pysk. Wilkołak. Ryknął mi prosto w twarz, opluwając ją śliną. Patrzył tymi brązowymi oczami pełnymi gniewu, gdy ja wbiłam paznokcie w jego klatę piersią. Zawył z bólu. Już chciał mnie ugryźć, ale ja byłam szybsza. Z całej siły parłam ręką na jego serce. Kiedy poczułam ruch pod dłonią, chwyciłam organ i wyrwałam go. Krew z dziury na piersi wylatywała z niego, jak wodospad. Odepchnęłam zwłoki na bok.
Driada, już martwa, zawisła na katanie. Z jej brzucha wylatywała niebieska ciecz. Na nic przyda mi się jej błękitna wydzielina. Preferuje te czerwone. Spojrzałam na serce, które trzymałam w dłoni. Usiadłam na łydkach i zatopiłam w nim zęby. Mięso było ciepłe i żylaste. Żułam je i żułam. Chciałam przestać, ale nie mogłam się powstrzymać. Jakaś część mnie kazała mi pożerać serce do samego końca. Było wypełnione krwią. W końcu przełknęłam ostatni kawałek.
Czułam się taka szczęśliwa. Skąpana cała we krwi. Całe policzki miałam nią umazane. Spojrzałam na driadę. Miała otwarte oczy, które wpatrywały się we mnie. Wstałam i zaczęłam się trząść. Chce więcej. Musze zabijać! Podeszłam do niej i uderzyłam ją z liścia. Użyłam tyle mocy, że złamałam jej kręgi szyjne. Chwyciłam jej twarz w dłonie i zaczęłam się do niej śmiać.
- I kto tu jest górą? Co? JA! - krzyknęłam.
Wyciągnęłam katanę i obydwie zwinęłam w pierścionki. Przeszukałam las jeszcze raz. Natrafiłam na, teraz nie uwierzycie. Na jednorożca. Szybko pobiegłam do niego.
Ścierać miał śnieżnobiałą. Grzywa i ogon sięgały do ziemi.  Były koloru jasnego blondu. Róg i oczy miał koloru fiołkowego. Parzył się na mnie ze zdziwieniem. Ustawił się wprost na mnie i przechylił głowę. Przednim kopytem zaczął kopać ryć ziemie. Chce mnie zakatować. No powodzenia życzę.
Strzeliłam palcami i przygotowałam się do walki. Jednorożec biegł wprost na mnie. Chwyciłam go za róg. Jeden z największych błędów, jakie do tej pory popełniłam. Na ręce pozostała czerwona kreska, która wypalała mi skórę. Nagle zobaczyłam mięśnie, które są również niszczone przez jad.
W miejscu, gdzie przed chwilą stało zwierzę, znajdowało się małe oczko wodne. Podbiegłam do niego. Z dłoni emanowała niebieska poświata. Jednorożec podszedł do mnie i przypatrywał się.
- Jak to robisz? - spytał.
- To ty gadasz?! - krzyknęłam ze zdziwieniem.
- Skąd ty się urwałaś? Wszystkie mistyczne zwierzęta mówią, moja droga. - podszedł bliżej.
- Nie zbliżaj się, bo cię spalę. - ostrzegłam.
- Nie wątpię. Czemu zabiłaś Kili i Wuqa?
- Że kogo?
- Wilkołaka i driadę.
- Bo byłam głodna. - wytłumaczyłam mu.
- Masz ode mnie serdeczne podziękowania. Nie mogłem się nawet w spokoju napić, żeby nie słyszeć ich jęków.
- Czemu jesteś dla mnie taki miły teraz? – przerwałam mu narzekanie na kochanków.
- Bo na początku pomyślałem, że chcesz mnie zabić, A potem złapałaś za róg...
- I co w związku z tym? - spytałam ostro.
- Jak złapiesz jednorożca za róg, to on widzi całe twoje życie.
- To skoro już wiesz, że jestem...
- Demonem. - przerwał mi, a ja spojrzałam na niego złowieszczo.
- Dlaczego nie uciekasz? - dokończyłam
- Do tej pory nie spotkałem kogoś takiego. Mam to w naturze, to co nowe, muszę poznać do końca.
- Odwal się, bo zrobienie z ciebie kiełbasę z koniny.
Wstałam i ruszyłam w stronę Konwelijki. Pełna siły i energii do życia, z demoniczną szybkością pobiegłam do niej. Wciąż spała. Ściągnęłam z siebie krew i skierowałam do buzi. Usiadłam obok niej, a ona szybko się podniosła.
- Mara to ty? - spytała ze strachem.
- Tak.
Na jej twarzy pojawiła się ulga. Nagle przed nami pojawił się on.
------------------------------------------------------------------------------------------------
Jeśli to przeczytałaś/przeczytałeś pozostaw komentarz, bardzo mnie to motywuje. :)
Dawno Mara nikogo nie zabijała, czas to zmienić! Podoba się? Chcecie więcej rozdziałów z perspektywy Mary, czy może jakiś Kaima?