czwartek, 2 lipca 2015

Księga I section IX

MARA
Lunas sporządził napar z jakiejś rośliny, nazwał ją helaryn. Kazał mi wypić. Napój był słodki i delikatny. Po pięciu minutach już smacznie spałam.
Obudziłam się w ramionach elfa. Byliśmy już koło mojego rodzinnego domu. Zeszłam na ziemię i spytałam:
- Która godzina?
- Trzecia w nocy. - odpowiedział Lunas.
Przetarłam oczy i spojrzałam w prawo. Już go tam nie było. Wzięłam głęboki wdech i ruszyłam w kierunku domu. Stanęłam przed drzwiami. Bałam się wejść, a jeszcze bardziej reakcji rodziców. Nagle usłyszałam w środku jakieś dźwięki. Natężyłam słuch. Płacz dziecka, wrzaski rodziców i głos jakiegoś mężczyzny.
- Robimy co w naszej mocy, aby ją odnaleźć. Proszę się nie martwić. Dostaliśmy zgłoszenie, że widziano dwójkę młodych ludzi przy granicy miasteczka. – powiedziała tajemnicza postać.
- Dziękuje, panie Dejwis.
- Ellinor zrób coś z tym dzieckiem! Cały czas płacze i płacze.
W tym momencie nacisnęłam na klamkę i weszłam. Zapadła cisza, nawet moja siostra przestała płakać. Przeszłam przez korytarz i stanęłam w salonie. Mama siedziała na fotelu i usypiała młodą. Po raz pierwszy widziałam ją nie pomalowaną i bez biżuterii. Miała przekrwione oczy i wory pod nimi. Niedaleko nich znajdowały się opakowania z pieluchami, jakieś talki i zabawki dziecięce. Tata, gdy tylko mnie zobaczył, wstał szybko i wpatrywał się we mnie. Widać było, że mu ulżyło, że wróciłam. Policjant tylko siedział i popijał herbatę. Coś mi w nim nie pasowało. Uśmiechał się cały czas i próbował mnie ignorować.
Prosto w moją pułapkę.
W jednej chwili napięły mi się wszystkie mięśnie i wytężyłam zmysły. Unosiła się od niego woń wanilii. Anioł. Nie sądziłam, że lekcje z Lunasem, tak szybko mi się przydadzą. Nie odrywałam wzroku od policjanta. Wstał, odwrócił się w moją stronę i powiedział:
- Witam. Widzę, że wasza pociecha wróciła. To ja już się z państwem pożegnam. Dobranoc.
- Dobranoc. - odpowiedzieli jednocześnie rodzice.
Ja wciąż stałam bez ruchu. Anioł ruszył ku mnie. Zatrzymał się przede mną i wyszeptał:
- W zamian za zabicie naszych, my zabijemy ciebie. Ciekawe co Lunas na to powie. - kończąc te słowa, rzucił mi się na mnie. (https://www.youtube.com/watch?v=S0wk88rjYS8)
Przycisnął mnie do ściany i próbował podduszać. Zerknęłam na rodziców. Stali z tym małym bachorem w końce i się przypatrywali. Nawet nie wykazywali chęci, żeby mi pomóc. Muszę radzić sobie sama. Spięłam mięśnie w nogach i z całej siły kopnęłam anioła w brzuch. Poleciał do tyłu i krzyknął z bólu. Ja w tym czasie próbowałam złapać oddech i rozmasowywałam szyje. Fałszywy policjant znowu na mnie ruszył. Pachnął pięść w stronę mojej twarzy. Zrobiłam unik i złapałam go za rękę. Wzmocniłam uścisk i złamałam mu kości. Wrzasnął z bólu i chwycił się za prawą kończynę. Dostał ode mnie z prawego sierpowego i kopniaka w brzuch z kolana. Pad na podłogę. Z nosa i ust lała mu się krew. Po czole spływały mu krople potu. Przykucnęłam obok niego, złapałam go za kołnierzyk i podniosłam, tak szybko, że przywalił głową w sufit. Rzuciłam nim o podłogę. Już miałam zadać ostateczny cios, kiedy zaczął coś bełkotać:
- Nie... zabijaj mnie. Błagam... - mówiąc to ostatnie słowo, opluł mnie krwią.
O nie. Przegiął. Znów chwyciłam go za kołnierz i przyciągnęłam do swojej twarzy. Wbiłam mu zęby głęboko w szyje. Idealnie trafiłam na tętnice. Czułam, jak ciepły płyn wpływa mi do ust. Był taki pyszny. Oderwałam się od niego. kiedy już wyssałam ostatnią kropelkę krwi. Wstałam powoli i odwróciłam się do rodziców.
Byli przerażeni. Mama trzęsła się cała, a tata stał z pistoletem wymierzonym we mnie. Przygotował się.
- Strzelaj. - powiedziałam.
Ręce zaczęły mu się trząść. Palec trzymał na spuście. Próbował go przycisnąć, ale w końcu skierował broń ku podłogi.
- Co ty wyprawiasz?! To już nie jest nasza córka, zabij to coś! - krzyknęła matka przez łzy.
- Ellinor, to nasze dziecko. Nie zrobię jej krzywdy.
- Frode, to potwór! Zobacz, jak ona wygląda!
W salonie, odkąd pamiętam, zawsze wisiało duże lustro. W dzieciństwie kradłam mamie kosmetyki i malowałam się przed nim. Uwielbiałam się w nim przeglądać. Z wiekiem zaczęłam mieć coraz gorsze mniemanie o swoim wyglądzie. Za każdym razem to samo. Dziewczyna o jasnobrązowych włosach do ramion, ciemnobrązowych włosach, średnim wzroście. A teraz... Gdy tylko się odwróciłam, cofnęłam się do tyłu z przerażenia. Przede mną stała wysoka, o idealnych kształtach kobieta. Jeśli można mnie nazwać "kobietą". Bladość mojej skóry można porównać do koloru mąki, a ciemny kolor moich włosów, które teraz sięgały mi do pasa, do węgla. Całe oczy i skórę wokół nich miałam czarną. Od kącików ciemnych, jak sadza ust, aż do brody widniały stróżki krwi. Nie tylko na twarzy się zmieniłam. Paznokcie u dłoni były znacznie dłuższe i w kształcie szponów. Oczywiście również czarne. Wyglądałam, jak anorektyczka. Wszędzie wystawały mi kości przez co byłam jeszcze bardziej przerażająca. Miałam przed sobą demona w pełnej okazałości.
Usiadłam na sofie i zaczęłam płakać. Nagle poczułam, jak ktoś obejmuje mnie ramieniem.
- Jak długo już taka jesteś? - spytał tata.
- Od końca wakacji. - odpowiedziałam.
- Zmieniłaś się, nawet głos masz inny. Taki melodyjny.
- Może w końcu będę ładnie śpiewać. - zaśmiałam się,
- Chyba się uspokajasz, bo wracasz do normalnego wyglądu.
Miał racje. Skóra znowu miała lekko brązowy kolor, włosy brązowe, nigdzie żądnej wystającej kości. I powróciłam do wyglądu normalnej dziewczyny.
- Jestem taka sama, jak wcześniej?
- Tak, tylko że masz szkarłatne oczy i wystające kły. Ale to nic.
Tato zawsze wiedział, jak mnie rozweselić.
Przez kolejne godziny ojciec uspokajał mamę. W końcu dała się przekonać, że nie zrobię krzywdy ani jej ani Sarze - mojej siostrze. Ustaliliśmy wspólnie, że w domu będę tylko spać. Poza tym rodzice zabronili mi zabijać ludzi  w odległości mniejszej niż dziesięć metrów od mieszkania. A co do szkoły... W kilka godzin przeczytałam wszystkie podręczniki do drugiej i trzeciej klasy. Dzięki fotograficznej pamięci zapamiętałam każde słowo, a mama mogła już sprzedać książki i kupić młodej nowe ubrania. Została jeszcze jedna sprawa - martwy anioł. Już w moim interesie było, żeby się go pozbyć. Wzięłam go na plecy. Był zaskakująco lekki. Szłam tak z nim może z dwa albo trzy kilometry i nie odczuwałam zmęczenia. W końcu położyłam go na ziemi i podpaliłam.
------------------------------------------------------------------------------------------------
Jeśli to przeczytałaś/przeczytałeś pozostaw komentarz, bardzo mnie to motywuje. :)