piątek, 29 maja 2015

Rozdział 6

MARA
Następnego dnia dostałam małą paczkę. Była cała granatowa z wielką błękitną różą na środku. Z drugiej strony widniały wielkie czarne litery TSA (Tajne Stowarzyszenie Axumilistów). Macając podarunek wyczułam coś twardego. Szybko go rozerwałam. Wypadła z niego zgięta na pół karteczka w kolorze kobaltu i bransoletka. Były to dwie metalowe splecione ze sobą łodygi róż. Zaczynały się od zapięcia na karabińczyk, jak każda normalna bransoletka. Ale takiej "końcówki" jeszcze nigdy nie widziałam. Łodygi były wygięte w dół i przeobrażały się w dwa pąki róż. Była przepiękna. Podniosłam karteczkę, która była listem-instrukcją, a brzmiała tak:
"Witaj Maro. Jeśli to czytasz, to oznacza, że paczka bezpiecznie dotarła do celu. A więc do rzeczy. Bransoletka, którą dostałaś to tzw. Wołacz. Jeśli Twoja szkoła zostanie zaatakowana lub pojawią się w jej pobliżu podejrzane osoby, naciśnij na choćby jeden z pąków. Ten rozłoży się i wyśle sygnał do najbliżej znajdujących się Axumilistów. Oni przybędą i zrobią porządek. Tylko pamiętaj, że bez potrzebne wzywanie pomocy jest surowo karane. Nie wolno Ci chwalić się tą bransoletką. I najważniejsza rzecz: jeśli ktokolwiek dowie się, że dla nas pracujesz to pożegnaj się ze swoim życiem. Miłego dnia
Dyrektor TSA"
Założyłam bransoletkę. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że zaraz po założeniu kolce z łodyg przetną skórę. Okazało się, że w chwili zetknięcia z ciałem kolce chowają się. A, więc stało się. Oficjalnie pracuje dla TSA. Szkoda tylko, że nie mogę nikomu o tym powiedzieć. Ale jak ukryć, tak piękną rzecz? Będę musiała chodzić cały czas w bluzach z długimi rękawami. Jak dobrze, że już nadchodzi jesień i jest coraz zimniej. Ale dziwnie jest to, że mi jest coraz cieplej.
Zaczął się weekend, więc mogłam dać sobie spokój z zadaniami. Ubrałam się w krótkie jeansowe spodenki, czarny podkoszulek, czerwoną koszule w kratę i czarne trampki. Prawy nadgarstek zawinęłam bandażem i założyłam bransoletkę na lewy. Już chciałam wyjść z domu, kiedy zaczepiła mnie mama:
- Gdzie ty idziesz taka rozebrana?! Jak ubierzesz długie spodnie i kurtkę, to możesz iść.
- Mamo, jest mi strasznie gorąco. Idę tak i koniec! - wybuchłam.
Trzasnęłam drzwiami i wyszłam. Nie wiem skąd u mnie taka nagła agresja. Nigdy wcześniej się tak nie denerwowałam, a szczególnie nie na mamę.
Celem mojej wędrówki był staw, który znajdował się trzy kilometry od mojego domu. Był to niezbyt duży zbiornik wodny otoczony wieloma drzewami, ale za to miał inne zalety. Miał strasznie przejrzystą wodę, jako jeden z nielicznych. Można było zobaczyć nawet najmniejszą rybkę. Kolejnym powodem dla którego tam idę jest spokój. Nie słychać tam silników aut, wrzasków ludzi. Ale za to są śpiewy ptaków, szelest liści i niekiedy nawet odgłosy łosi. Szłam powoli i zajęło mi to około godziny. Cały czas czułam się obserwowana, ale kiedy się odwracałam nikogo nie było. Kiedy byłam już na miejscu usiadłam nad brzegiem i wpatrywałam się w tafle wody. Widziałam siebie, lecz czułam, jakby był to ktoś inny. Kolor skóry mi trochę pociemniał, zniknął trądzik i wyostrzyły mi się rysy twarzy. Lunas miał rację. Zmieniam się i to bardzo szybko. Jednak nie to mnie najbardziej martwiło. Bałam się, ze Fabian odkryje kim się staję.
Czułam, że sztywnieje. Rozciągnęłam ręce i plecy. Położyłam się na trawie. Ręce dałam za głowę i zamknęłam oczy. Nagle do moich uszu dobiegł dźwięk, którego nigdy wcześniej tu nie słyszałam. Ciężkie i mocne uderzenia o ziemie. Szybko się podniosłam i spojrzałam przed siebie. Był to mały, puchaty zajączek. Zobaczył mnie i zaczął uciekać, a do moich uszu cały czas dobiegały te dźwięki. Czułam się jakbym siedziała obok młota pneumatycznego. Zatkałam uszy, ale nie pomagało. Ale i tak najgorsza była wiewiórka, która próbowała rozgryźć orzecha. Dla moich uszu był to najgłośniejszy dźwięk, jaki kiedykolwiek słyszałam. Później zaczęłam słyszeć jeszcze wiele innych dźwięków, których normalni ludzi nie mają prawa usłyszeć. Głośność narastała, a wraz z nią ból. W końcu nie wytrzymałam i zaczęłam krzyczeć. Czułam, jak łzy spływają mi po policzkach, a zaraz potem ciepły dotyk dłoni, który je wyciera.
Lunas przytulał mnie do swojej piersi i powtarzał:
- Uspokój się. Spróbuj zignorować te wszystkie odgłosy i skup się na moim. Potrafisz dostosować dźwięk, tak aby nie sprawiał ci bólu. Już dobrze.
Jego głos uspokajał. Był jak miód na moje uszy. Zrobiłam tak jak mi kazał. Skupiłam się tylko na jego barytonie. Powoli przestałam słyszeć tupot zajączka czy chrupanie wiewiórki. W końcu słyszałam już tylko jego. Odsunęłam się od niego, wytarłam mokre policzki i usiadłam obok. Spojrzałam na niego moimi spuchniętymi oczami. Musiałam wyglądać okropnie, a on o dziwo na mój widok uśmiechnął się szeroko.
- Dziękuje za pomoc. Co ty tu robisz? - spytałam bardzo zaciekawiona. - Ostatni raz, jak cię widziałam to Axumiliści wyprowadzali cię z sali w kajdankach.
Oboje zaśmialiśmy się.
- Mają dość słabe zabezpieczenia w tych swoich "więzieniach". Wystarczyło, że machnąłem ręką i już całe kraty i strażników obrosły winorośle, a ja sobie po prostu wyszedłem.
- Coś chyba nie rozumiem z tymi winoroślami...
- Każdy elf ma jakieś uzdolnienia magiczne. Ja potrafię panować nad roślinami, a na przykład moja babka potrafiła wskrzesić martwego mieszkańca lasu.
- Serio?!
- Tak, ale niestety Axumiliści uznali, że jest zbyt potężna i ją zabili. - w jednej chwili posmutniał.
Nie wiedziałam nawet co powiedzieć. TSA pozbyło się tak wyjątkowej istoty i to tylko dla swojej wygody. Pomagają ludzkości, bo wiedzą. że oni nie zagrażają ich rasie. Elfy są równie potężne co anioły. Nagle Lunas zaczął rozwijać mój bandaż. Chciałam go powstrzymać, ale wtedy znów usłyszałam jego myśli:
Chcę tylko zobaczyć czy już się zabliźniło.
- Proszę, mów normalnie. Nie mogę się przyzwyczaić do tego, że mogę "grzebać" w czyimś umyśle.
Uśmiechnął się i nie przerywał rozplątywania. Kiedy już skończył, nie przestawał się patrzeć na czarny okrąg na moim nadgarstku. Popatrzył się na ziemie, wewnętrzną stronę dłoni skierował do górki i lekko podniósł całą rękę. Nagle z ziemi wyrosła jakaś mała roślinka. Miała jeden duży żółty kwiat i nie posiadała ani jednego listka. Zerwał ją i płatkami przejechał po mojej ranie. Nagle czarny kolor zniknął i opuchlizna całkowicie znikła. Teraz było to zwykły okrąg ze śladami zębów.
- Co to za roślina? - spytałam.
- Mulikan leczniczy. Ludzie nie znają tej rośliny, ponieważ nie rośnie w tym wymiarze.
- "Nie rośnie w tym wymiarze"? Czy ty chcesz powiedzieć, że istnieją jeszcze jakieś inne?
-  Istnieją dwa. Ten twój ludzki i mój, w którym żyją wszystkie fantastyczne stwory. Piękny świat, dużo lepszy niż ten.
- Opowiesz mi o nim? - zrobiłam do niego maślane oczka.
- Sama niedługo będziesz do niego należeć. Stamtąd również pochodzą Axumiliści. - wziął głęboki wdech i wydech. - Może poszłabyś już do domu, zaraz zmierzcha.
- Odprowadzisz mnie? – spytałam i od razu poczułam, że się rumienię.
- Jasne, przyszedłem tu za tobą to z chęcią cię też odprowadzę. – odpowiedział z wielkim uśmiechem na twarzy.
------------------------------------------------------------------------------------------------
Jeśli to przeczytałaś/przeczytałeś pozostaw komentarz, bardzo mnie to motywuje. :)

środa, 27 maja 2015

Rozdział 5

Przez kolejne trzy dni myślałam o Fabianie, o jego zielonych oczach, o uwodzicielskim głosie. Ciekawe czy jeszcze będzie okazja, aby się z nim spotkać. Chociaż… Oby nie, bo to oznacza wcześniejszy atak na szkołę. Z drugiej strony, tak strasznie znowu chce go usłyszeć lub nacieszyć oczy jego widokiem. Wprawdzie po naszym ostatnim spotkaniu wyglądał, jakby nie chciał już nigdy mnie znać. Ta odraza na jego twarzy, wzgarda i wstręt. Głupie imię... Jeszcze trzy lata i w końcu zmienię je sobie na jakieś normalne.
Wyjrzałam przez okno. W miejscu, gdzie leżał nieprzytomny chłopak, teraz klasa 3c grała w piłkę nożną. A raczej chodzili i popychali tą piłkę stopami. Wciąż nie mogli zapomnieć widoku ich zakrwawionego kolegi. Omijali miejsce, gdzie były pozostałości zaschniętej krwi. Ale życie toczy się dalej. Nic już się z tym nie da zrobić. Nagle uczniowie zaczęli uciekać. Rozległy się strzały. Pani Gery od angielskiego szybko podbiegła do okna, żeby zobaczyć co się dzieje. Jednak uwagę przejął huk wyłamujących się drzwi.
Do sali wparowało trzech mężczyzn. Dwóch z nich rozpoznałam. Ostatnio widziałam ich na boisku... Trzeci z nich, chyba ich szef, miał czarną oficerską czapkę spod której wystawał długi blond warkocz, sięgający do pasa. Jako jedyny miał spodnie w kolorach moro. W dłoni trzymał nóż Clip Point. Każdy z nich miał okulary przeciw słoneczne. Poczułam się, jak w filmie akcji, ale tutaj naprawdę ktoś mógł zginąć. Koledzy blondyna stali z karabinami M4 mierząc w nauczycielkę i uczniów. Kazali nam wstać z ławek i iść pod ścianę, nie robiąc przy tym żadnych gwałtownych ruchów. Ręce wysoko i szeroko nogi. Właśnie zaczęłam żałować, że opuściłam ostatnie zajęcia z edukacji o bezpieczeństwie. Szef uważnie cały czas mi się przyglądał. Schylił się do swojego brodatego kolegi i szepnął mu coś do ucha. Ten mu przytaknął. Podszedł do mnie i chwycił za ramie. Zaprowadził mnie na środek sali, przesuwając przy tym ławki i krzesła. Postawił mnie na przeciw swojego przełożonego.
Usłyszałam za sobą szloch Alvy i czyjś pisk. Drugi z zbójców okrzyczał uczniów i zakazał odzywania się. Padły strzały, a wraz z nimi jeden z uczniów. Wywnioskowałam to po odgłosie upadku. Stłumiłam szloch w sobie i zatrzymałam wyciekające łzy. Drgawki było już trudniej ukryć.
Ten zdjął okulary i czapkę. Czułam się, jakbym patrzyła na kogoś w moim wieku. Miał młodzieńcze rysy twarzy i wielkie maślane oczy. Jedno miało kolor zielony, a drugie niebieskie. Jednak nie to było najdziwniejsze. Jego uszy były dłuższe, niż normalnie i skończone ostrym czubkiem. Stałam twarzą w twarz z prawdziwym elfem. Położył  dłonie na moich ramionach i przesunął mnie pod okno. Oparłam się o parapet.  Posłał mi przyjazny uśmiech i wyciągnął drugi nóż. Wciągnęłam powietrze, a serce biło tak szybko, że mogłabym być posądzona o palpitacje. Lecz elfa nie miał żadnych planów wobec mnie. Odwrócił się do i rzucił obydwoma ostrzami w stronę dwóch podwładnych. Jeden z nich dostał w szyje, a drugi w serce. Karabiny opadły na podłogę, a oni zakrwawieni osuwali się powoli na kolana.  Próbowali wyciągnąć ostre narzędzie, lecz jeszcze bardziej okaleczali sami siebie. W końcu padli cali zalani krwią.
Elf powrócił do mnie i chwycił moją dłoń. Poczułam coś zimnego. Zostawił to w niej i zacisnął ją w pięść. Nagle chwycił moją głowę i przyciągnął do swojej. Stuknęliśmy się czołami. Jego było suche i delikatne niczym jedwab, a moje spocone i lodowate. Chciałam się wyrwać, ale miał zbyt mocny uścisk. Po chwili przestałam, bojąc się, że mnie zadźga na śmierć. Łzy spływały mi po policzkach.
- Zostaw mnie błagam – wyjąkałam. Z nerwów zaczęłam tracić władzę w nogach. Wszelka energia życiowa opuściła mnie już dawno i gdyby nie podtrzymywanie mojej głowy przez elfa, już dawno bym upadła.
- Wybierz właściwie – powiedział ze stoickim spokojem. Odsunął  się i zabrał dłoń. Oparłam się o parapet i starałam się zachować równowagę. Jego oczy były zatrzymane na mojej prawej dłoni, w której trzymałam, jeśli dobrze myślę i czuję, metalowe obrączki. Ale sądzę, że jego uwagę przykuwał raczej wystający kawałek bandażu. Musiał się rozwiązać pod bluzą.
- Anioły to oszuści – powiedział nie poruszając ustami.
Zamarłam. Rozpętało się piekło. Auxili wpadli przez tylnie okna i drzwi, przy okazji tłucząc szyby. Szkło rozprysło się po całej sali. Anioły rzuciły się na elfa. Zaczęły go kopać i okładać pięściami. On bez sprzeciwu pozwalał im na to. W końcu zakuli mu ręce i nogi w kajdanki. Przeszukując go znaleźli pięć czarnych shuriken, scyzoryk, nóż motylkowy i piersiówkę z wyrytym krajobrazem lasu. Podnieśli go i wyprowadzili na korytarz. Słychać było potem tylko krzyki, a za oknem przebiegł wolny elf. Dzięki długim nogom szybko pokonywał odległości i po chwili znikł z oczu mi, jak i Auxiliom. Mogli zawsze użyć skrzydeł, ale niby ich kodeks tego zabrania. Tylko w wyjątkowych sytuacjach.
Moi rówieśnicy nadal stali pod ścianą. Byli w szoku, ja również. Drugi atak w tym samym tygodniu? Dodatkowo pojawienie się realnej postaci z legend? To za dużo dla człowieka o zdrowych zmysłach. Można zwariować. Świat, który wydawało nam się znany, jest nam tak naprawdę obcy. O czym jeszcze nie wiemy? W co ja właściwie zamieszałam się feralnej nocy?
Wszędzie biegali Auxili, pytali się każdego czy nic mu nie jest, zbierali zeznania. Po chwili przyjechała jeszcze policja i karetka. Ludzie i Anioły działali ramie w ramię, aby uprzątnąć sale, pomóc rannym od szkła i spakować zwłoki. Do mnie jednak nikt nie podchodził. Wciąż stałam przy parapecie z mokrymi policzkami. Spuściłam głowę w dół. Czy moje imię i przypadkowe zainteresowanie elfa spowodowało, że zostałam odtrącona? Ręka znowu zaczęła mi pulsować z bólu i zrobiła się gorąca, podobnie, jak całe ciało. Jednak zimno metalu, zamkniętego w dłoni, pomagało. Otworzyłam powoli pięść. Ukazały mi się dwie metalowe obrączki. Miały może około dwa centymetry szerokości i zdecydowanie były za duże. Musiałyby mi palce spuchnąć i to tak porządnie, żeby pasowały. Zdecydowałam się założyć jeden, może nie brakuje, aż tak wiele. Nagle pierścień zmniejszył się i idealnie przyległ do palca. Nie czułam nawet, że go mam. Zrobiłam to samo z drugim, tylko że na lewej dłoni. W pewnym momencie usłyszałam melodyjny głos:
- Nic ci nie zrobił?- Fabian stał przede mną i z troską się wpatrywał w moją ponurą twarz. Przetarłam policzki rękawem bluzy, żeby jakoś wyglądać.
- Nie? – zdziwiło mnie jego zainteresowanie. - I czemu w ogóle się do mnie odzywasz? Po ostatnim naszym spotkaniu, nie wyglądałeś, jakbyś chciał mnie jeszcze zobaczyć.
- Przepraszam, ale sama widzisz kim jestem, a twoje imię... Musiałem się upewnić czy nie masz żadnych powiązań z siłami nieczystymi. Moja reakcja była odpowiednia do sytuacji. A odzywam się, bo dostałem pozwolenie na zadawanie się z tobą - powiedział z lekkim uśmiechem.
- Pozwolenie? Nie możesz sam decydować o tym z kim rozmawiasz?
- Oczywiście, że nie. Złożyłem przysięgi i muszę się ich trzymać - puścił mi oczko. - A poza tym, w każdej szkole mamy szpiega – powiedział przyciszonym głosem i nachylił się. Jego usta dotykały mojego ucha. -  Jest to uczeń, który informuje nas o ataku na szkołę. Niestety nasz informator właśnie wychodzi w czarnym worku i mój szef wybrał ciebie na jego zastępstwo. Więc pytam cię Maro Uniqwen czy zechcesz pracować dla Auxiliów?
Byłam światkiem dwóch ataków, w jednym właśnie zginął mój kolega, a Fabian pyta się mnie czy zostanę ich informatorem? Czy on uważa, że życie tak mało dla mnie znaczy? Zgadzając się równocześnie żegnam się z rodziną, z codziennością i normalnością. Jednak czy to jest aż takie złe? Ryzyko utraty życia jest ogromne, ale ja już się wpakowałam w jakiś szajs. Dlaczego by nie znaleźć się w kolejnym? Bycie szpiegiem Fabiana, to również częstszy kontakt z nim. Okazja do poznania go, wybadania jaki jest, co lubi. Skoro i tak już w jakimś stopniu jestem zagrożona, to wole zginąć, jako pomocnica aniołów, niż zwykły, szary człowiek.
- Tak – odpowiedziałam z powagą.

środa, 20 maja 2015

Rozdział 4

Już miałam wchodzić na teren szkoły, kiedy usłyszałam dźwięk przychodzącego SMS-a.
Kochanie nic Ci nie jest? - mama.
Skąd ta nagła troska? Obudziłam się przed nimi i na szczęście doprowadziłam się do porządku. O moich nocnych przygodach wiem tylko ja i niech tak zostanie. Odpisałam jej, że wszystko w porządku i żeby się nie martwiła. Wpatrzona w ekran telefonu przeszłam przez furtkę. Po mniej więcej minucie usłyszałam krzyki.
 Spojrzałam przed siebie i wtedy zrozumiałam o co chodziło mamie. Na środku boiska szkolnego dwaj mężczyźni torturowali jednego z uczniów. Byli ubrani cali na czarno. Pierwszy z nich, który krzyczał na nastolatka, był wysokim, brodatym i łysym mężczyzną. Drugi, który biczował swoją ofiarę, był dokładnym przeciwieństwem swojego kolegi. Wyglądało to komicznie w porównaniu do sytuacji. Nagle brodacz krzyknął:
- Przyznaj, że ludzie to słaba rasa, nadająca się tylko do służenia nam - najpotężniejszym istniejącym istotom!
- Jesteście od nas dużo lepsi! Narodziliśmy się do służenia wam! Błagam zostawcie mnie już w spokoju! - jęczał przez łzy chłopak. Krew spływała mu z pleców na beton i rozlewała się dookoła. Dostał jeszcze raz z bicza. Niestety tak mocno, że stracił przytomność. Zerwali z niego bluzkę i wytarli zakrwawione narzędzie tortur. Po czym pobiegli w stronę ulicy. Pisk opon dał znak o ich szybkiej ucieczce.
Odwróciłam głowę w stronę chłopaka, a potem szkoły. Uczniowie stali przy oknach i z niedowierzaniem patrzyli na zmasakrowane ciało. Kilka osób płakało, nauczycielki dzwoniły już po pomoc, a ja nie mogłam się ruszyć. Stałam wstrząśnięta. Nie zauważyłam nawet, gdy zaczęły mi się trząść nogi, a czoło pokrył zimny pot.
 Krew rozlana na betonie, telepiące się ciało chłopaka w konwulsjach. Obraz wyjęty żywcem z horroru. Zasłoniłam usta dłonią, żeby nie krzyknąć. Taki los może czekać teraz każdego człowieka, nawet mnie. Tak zwani Wutowie, zaczęli napadać na szkoły, biura, szpitale. Uważają, się za rasę nadludzi. Ataki trwają już od roku, ale po raz pierwszy miałam okazje zobaczyć na żywo tą masakrę. Co jeśli moja rana ma jakiś związek z nimi? Powstrzymałam łzy i ścisnęłam brzuch. Na samą myśl o tym, że któryś z tych psychopatów mógł mnie pogryźć, a teraz wrócić i mnie szukać…
Poczułam mocne uderzenie w ramie i upadłam. Wymioty całkowicie mi przeszyły, ale ból w ręce się nasilił. Nie był taki silny, jak w nocy, ale nie dawał o sobie zapomnieć. Podniosłam się na lewym łokciu. Próbowałam zorientować się, co się właściwe stało. W kierunku nastolatka biegło pięciu wysokich mężczyzn w niebieskich pelerynach do pasa. Mieli buty na lekkim obcasie, które sięgały im do kolan. Do tego mieli granatowe spodnie i koszule. Na twarzy każdego z nich gościła czarna maska. Są to bohaterzy ludzkości. Zwalczają ataki, pomagają cierpiącym i zabijają takich, jak ci, co tu dopiero byli – nazywają się Auxili. Jeden z nich w ręku trzymał bodajże apteczkę, drugi z telefonem przy uchu wzywał już wsparcie. Trzeci i czwarty rozglądali się dookoła. Szukali pewnie zbiegów, a piąty szedł w moim kierunku. Oczy miał utkwione we mnie. Wciągu minuty, która trwała wieczność, nie mrugnął ani razu. Ja z nerwów może ze sto razy. Wyciągnął ku mnie rękę i powiedział:
- Nic ci nie jest?
W tym momencie oprzytomniałam.  Leżałam na kostce, jak idiotka i z ogłupieniem na twarzy patrzyłam to na niego, to na jego towarzyszy. W końcu zatrzymałam wzrok na nim i od razu moją uwagę przykuły jasnozielone oczy. Poczułam, jak spokój napełnia moje serce. Kolor jego tęczówek przypominał zielone i pełne ziół łąki. Kołyszące się w rytm wiatru trawy. Szum liści, śpiew słownika lub nawet rechot żabki. Do rzeczywistości przywrócił mnie jego melodyjny głos:
- Nic ci nie jest? – powtórzył tym razem trochę ze śmiechem.
Kiwnęłam głową i pomógł mi wstać. Otrzepałam się z liści i grudek ziemi. Chciałam coś powiedzieć, ale nie mogłam. Jakaś wewnętrzna siła powstrzymywała mnie od tego, ale jednocześnie coś kazało mi wydukać „dziękuję”. Jedyne na co się zdobyłam, to ponowne skinienie głową . Rumieńce zaczęły wypływać na moje policzki ze zdenerwowania, więc szybko ruszyłam w kierunku wejścia szkoły. Nagle poczułam mocne szarpnięcie z tyłu. Cofnęłam się kilka kroków do tyłu. Puścił mój plecak, kiedy znów staliśmy naprzeciw siebie. Sięgałam mu do ramienia, więc musiał się pochylić, aby spojrzeć mi w oczy. Miał jasnobrązowe włosy ostrzyżone po bokach. Na nosie miał lekkie piegi. Jego wąskie różowe usta wykrzywione w podkówkę odsłaniały zęby. Poruszyły się i znów usłyszałam jego słodki głos:
- Przepraszam za mojego kolegę, że cię popchnął - przyłożył dłoń do klatki piersiowej w geście skruchy. - Nazywam się Fabian Naion. I chyba, jak już zauważyłaś jestem Auxiliem. A ty jak się nazywasz? - spytał.
- Mara Uniqwen - odpowiedziałam z jeszcze większymi wypiekami na policzkach.
Po usłyszeniu mojej godności spochmurniał. Ściągnął brwi i cofnął się o krok. Poprawił maskę, aby dobrze leżała na nosie i powiedział z lekka drżącym głosem:
- Miło mi było poznać. Zobaczę czy chłopaki nie potrzebują pomocy – i odszedł. Zrobiło mi się głupio z powodu mojego okrytego złą sławą imienia. Mogłam wcześniej o tym pomyśleć. Auxili są wysłannikami Dobra, niektórzy nazywają ich boską policją. Nikt nie wie skąd się pojawili, ale nam pomagają. Zwalczają zło w każdej postaci.
Historia mojego imienia jest dość krótka. Babcia wierzyła w postacie mistyczne i kiedy się narodziłam, wpisała w akcie urodzenie imię Mara. Był to jej ulubiony demon.  Rodzice nic o tym nie wiedzieli, dopóki nie skończyłam siedmiu lat i babcia wyjawiła mi prawdę. Z płaczem pobiegłam do rodziców i wyżaliłam się, że babcia opowiada straszne historie o moim imieniu. Mama się zdenerwowała i sprawdziła czy coś takiego w ogóle istnieje. Niestety okazało się, że tak. Mara była duńskim demonem. Podobno była bardzo urodziwa, lecz w czasie nocy zmieniała się w krwiożerczego wampira i wypijała krew swoich ofiar. Zakochani w niej mężczyźni cierpieli na duszności. Jednak zazdrosne kobiety znalazły na nią sposób - noże. Nie wiadomo czego Mara bardzo się tego bała. Po przeczytaniu tych informacji, rodzice wypowiedzieli babci „wojnę”. Nie miała prawa się ze mną spotykać i skończyła w zakładzie psychiatrycznym. Po tygodniu popełniła samobójstwo podpalając się żywcem w kuchni. Nikt nie wie jak się tam dostała, ale wrzeszczała : „To dla ciebie Maro!”
Jako Auxilim Fabian ma obowiązek znać każdą informacje na temat jakiegokolwiek demona. Było pewne, że tak zareaguje. Jego misją jest zwalczanie takich postaci, jak Mara czy Wutowie. W końcu, to jego naturalny wróg, ponieważ Fabian jest aniołem.

wtorek, 12 maja 2015

Rozdział 3


Nie mogłam uwierzyć w to, co właśnie się działo. Każdy kawałek mojej skóry błyszczał. Promienie księżyca odbijały się ode mnie, jak od lustra. Nie, od diamentu. Obracałam rękami i nogami pod każdym kątem, aby sprawdzić czy faktycznie calusieńka odbijam światło. Nie zawiodłam się. Byłam żywą kulą dyskotekową. Ale pozostaje jedno, zasadnicze pytanie. Jak to jest możliwe? Jakim cudem z dnia na dzień staję się "człowiekiem-diamentem"?
Odpowiedz  szybko pojawiła się w mojej głowie. To sen, tu wszystko jest możliwe. Nacieszyłam się jeszcze swoją diamentową skórą i położyłam z powrotem do łóżka. Obym rano pamiętała, co moja główka sobie uroiła.
Nawiedził mnie niestety drugi sen. Dużo gorszy i równie realny. Zaczął się imprezą u Alvy. Nie pamiętam zbyt dokładnie, co robiłam i kto był, ale za to pamiętam każdy szczegół tego, co wydarzyło się później. Był środek nocy, kiedy nabrałam ochoty na spacer i wyszłam z domu Alvy. Świeże powietrze dodało mi energii i przejaśniło myśli. Po około dziesięciu minutach zorientowałam się, że od domu dzieli mnie kilometr. Byłam śpiąca i lekko otumaniona działaniem alkoholu, więc rozsądne wydawało mi się pójście tam. Nie przeszłam nawet kilku metrów, kiedy zauważyłam przed sobą młodą kobietę wybiegającą z zarośli.
Wtedy mój punkt widzenia się zmienił. Moja dusza oderwała się od ciała i stanęła obok. Z duszą przeniósł się mój wzrok. Widziałam siebie stojącą na chodniku i z pustymi oczami wpatrującą się w nadbiegającą postać. Miała podarte ciuchy i krwawiła w kilku miejscach. Krzyczała, żebym jej pomogła. Błagała wręcz. Lecz ja stałam niewzruszona i udawałam, że jej nie widzę. Spuściłam głowę i zatkałam uszy. Dlaczego jej nie pomogłam? Obojętność z mojej strony jest niewybaczalna. Nie wierzę, że to ja.
Kobieta podtrzymując resztki ubrania zasłaniała miejsca intymne. Biegnąc szturchnęła mnie ramieniem. Odwróciłam się i chciałam krzyknąć do niej. Usta zostały otwarte, ale nic się nich nie wydobyło.
To jest okropne. Nie mogę już patrzeć na siebie. Zacisnęłam powieki w nadziei, że się zaraz obudzę i nie będę oglądać tej żałosnej sceny. Ale wtedy usłyszałam nad sobą sapanie.
Obróciłam się, już jako jedność, i nie widziałam przed sobą drogi, chodnika czy domów. Widziałam białą bluzkę z czarnymi plamami. Zapach metalu wdarł się w moje nozdrza i spowodował gęsią skórkę. Czyjaś klatka piersiowa unosiła się w szybkim tempie. Z góry poleciała czarna kropla, pozostawiając kolejny ślad na ubraniu. Kolejna wylądowała na mojej dłoni. Była ciepła. Wzięłam głęboki oddech i spojrzałam w jego twarz.
Nigdy wcześniej nie widziałam, tak pięknej istoty. Był to młody chłopak, ale za to bardzo wysoki. Miał może ze sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu. Na czoło opadała mu czarna, lekko zmierzwiona grzywka. Jego oczy były tego samego koloru. Nie było w nich krzty białka. Miał lekko wystające kości policzkowe i jasną karnacje. Jego cienkie i smukłe usta były wykrzywione w lekki uśmiech. Nagle załapał mnie za dłoń i spytał szeptem:
- Boisz się? – poczułam jego lodowaty oddech na twarzy. Pustka będąca w jego oczach zdawała się zabrać wszystkie emocje znajdujące się w moich. Świdrował mnie nimi niczym głodny chleb. Jak łowca zwierzynę. Nie wiem jaki cudem, ale udało mi się wykrztusić „nie”. Uśmiechnął się tak szeroko, że widziałam jego śnieżnobiałe zęby.  Nie tracąc kontaktu wzrokowego ucałował zewnętrzną część dłoni, po czym przeniósł uścisk na przedramię. Pocałunek zamienił się w pocałunki. Powoli wyznaczał sobie trasę do żył. Gdy tam dotarł, stało się najgorsze. Przebił skórę zębami i zaczął łapczywie ssać. Poczułam, jakby ktoś przyłożył mi rozżarzony metal. Próbowałam go odepchnąć, ale byłam za słaba. Kiedy w końcu oderwał się ode mnie, ból był jeszcze gorszy. Ścisnęłam nadgarstek z całej siły, jakby to miało jakość pomóc. Wyczuwałam pod palcami jego lepką ślinę i ciepłą krew. Rana spuchła i paliła jeszcze bardziej.
- OSZALAŁEŚ?! – wybuchłam. Jego twarz zaczęła się rozmywać. Łzy bólu spływały mi po policzkach. Cofnął się oszołomiony czymś. Z jego ust kapała krew. Moja krew.
- Jakim cudem ty jeszcze mówisz? – zapytał zszokowany.
Skończony debil, pomyślałam. Armando wampir się znalazł. Pchnęłam go ramieniem i ruszyłam do domu. Nie obchodziło mnie czy pójdzie za mną czy nie. W głowie miałam tylko myśl, jak ja się wytłumaczę rodzicom?
Dzieliło mnie pięćdziesiąt metrów od furtki. Jednak ból był nie do zniesienia. Ściskałam jeszcze mocniej nadgarstek. Alkohol i co raz gorsze samopoczucie wpływały na mój wzrok – tracił ostrość. Jeszcze kilka naście kroków. Kształt domu wyłaniał się za drzew. Światła były pogaszone, a drzwi pewnie pozamykane. Obym sobie poradziła ze znalezieniem klucza, nie mówią o otwarciu bramki na podjazd. Chwyciłam klamkę, ale wtedy ból osiągnął kulminacyjny szczyt i zemdlałam.                 *
Obudziłam się z krzykiem. Ból w nadgarstku gwałtownie narastał. Rana zamiast koloru blado-czerwonego, była teraz czarna. Rozchodziły się od niej wystające ponad skórę żyły, ale tylko do połowy przed ramienia. Co jest do cholery? Wstałam, a raczej spadłam z łóżka. Podniosłam się na lewej ręce, prawą przyciskając do piersi. Oparłam się o materac. Co raz ciężej łapałam oddech. Pot spływał mi po plecach i czole. Położyłam dłonie na udach i czekałam. Na co? Sama nie wiem. Na śmierć? Żyły kurczyły się i rozszerzały w rytm bicia serca. Rana na szczęście nie krwawiła, chociaż wolałabym to niż cierpienia, które teraz przechodzę. Głowa bezwładnie opadła mi na ramie. Czarne nitki rozprzestrzeniały się wzdłuż prawej ręki, powodując kolejne fale bólu i gorąca. Pomimo nadchodzącego omdlenia, jedno sobie uświadomiłam. To nie był sen, tylko wspomnienie.

piątek, 8 maja 2015

Rozdział 2


Pomimo wysokiej temperatury, cały dzień siedziałam w bluzie. Była zbyt duża, jak dla mnie. Pociłam się strasznie, ale nie mogłam odsłonić rany. Jednak oprócz tego miałam jeszcze jeden problem na głowie. Pani Faj. Chodziła za mną na każdej przerwie i ciągle mówiła o tym, że może mi pomóc, wyjaśnić wszystko, załatwić co trzeba. Ta kobieta sobie coś ubzdurała, że jakiś jegomość mnie skrzywdził. Albo przesadziła z lekami albo ma niepoukładane w głowie. Powinni zająć się nią paleontologowie. Ludzie na korytarzu patrzyli na mnie, jak na dziwoląga. Podobno po szkole krąży już plotka, że ja i Faj to rodzina. Mam już dość tej chorej kobiety!
Kiedy po raz piąty zobaczyłam ją idącą w moim kierunku, myślałam, że rzucę w nią plecakiem. Szybko poszłam do łazienki. Na szczęście nie weszła za mną, ale mogła zawsze czekać pod drzwiami. Posiedzę tu do dzwonka i wtedy wyjdę. Musiałam piętnaście minut spędzić w kabinie toaletowej. Usiadłam na klozecie po turecku, wyjęłam korektor i zaczęłam rysować po jednej ze ścian. Nie miałam pomysłu co napisać, więc zaczęłam obrysowywać narysowane już obrazki, napisy i numery telefonów. W tym samym czasie rozmyślałam nad tym, co usłyszałam z ust sprzątaczki w ciągu dnia. „Musisz pozwolić dać sobie pomóc”. „Nie opanujesz tego sama”. „Wiele osób na tym ucierpi”. Chyba się domyśliła, że nic nie wiem na temat przyczyny ugryzienia. Ale o co jej dokładnie chodzi? Wie, że pije alkohol? Tylko, że takie słowa, to raczej kieruje się do osoby uzależnionej, a taką nie jestem. Mam już mętlik w głowie. Czego ta kobieta ode mnie chce? Czemu akurat mnie się uczepiła? Wymyśliła sobie jakąś historyjkę i teraz nią żyje. Niestety musiała wciągnąć w to też mnie.
Zadzwonił dzwonek. Schowałam korektor i przyjrzałam się swoim szlaczkom. Po jakiś 5-6 centymetrach zmieniły się litery. Nie mogłam odczytać, co jest napisane. Pierwsza z nich to na pewno "D". Pozostałych nie mogłam rozszyfrować, bo były zapisane kursywą i każda z nich była ozdobiona falami. Wyglądało to pięknie. Nie potrafiłam uwierzyć, że coś takiego wyszło spod mojej ręki. Czemu ja w ogóle się nie zorientowałam, co pisałam? Powinnam zacząć wyłączać się na lekcjach, może wtedy też zacznę ładnie pisać. Zabrałam swoje rzeczy i poszłam na ostatnią lekcje.
Poza poranną rozmową z Alvą i panią Faj, do nikogo się nie odzywałam. Nie miałam na to najmniejszej ochoty. Również po wydarzeniach na korytarzu, nikt nie chciał mieć ze mną styczności. Bali się, że zostaną powiązani z tą cholerną sytuacją. Czasami miałam ochotę zapaść się pod ziemię, szczególnie, jak starsi uczniowie drwili ze mnie, dlatego moje serce uradowało się, kiedy usłyszałam dzwonek obwieszczający koniec lekcji.
*
Resztę dnia spędziłam na odrabianiu lekcji. Nauczyciele chyba nas nienawidzą, żeby już w pierwszym tygodniu po wakacjach zadawać prace domową. Wieczorem, kiedy się już wykąpałam, usiadłam na łóżku, włączyłam muzykę  i patrzyłam się w niebo. Było widać każdą gwiazdkę, nawet tą najmniejszą. Ale żadna nie mogła równać się z Księżycem. Duży, biało-szary, jasny i da się na niego patrzeć. Dlatego wole go od Słońca. Może wyda się to dziwnie, ale lubię go oglądać. Zatracona w podziwianiu i słuchaniu swoich ulubionych zespołów, nie zauważyłam, że minęło już kilka godzin.
Pokój wyglądał, jak za dnia. Białe światło Księżyca wylewało się przez okna, niczym wodospad. Zaczęłam pomału sztywnieć, więc rozciągnęłam się. Prostując plecy, zauważyłam miliony jasnych punkcików na suficie i ścianach. Poruszały się, nikły, pojawiały się. Czy ja śnie? Nawet jeśli tak, to nie czuje tego. Powoli ściągnęłam kołdrę, a błyszczących kropek pojawiało się co raz więcej.