piątek, 4 grudnia 2015

Księga II section VI

MARA
Obudziły mnie promienie porannego słońca. Delikatnie ułożyłam elfkę na ziemi. Rozprostowałam kości. Pomasowałam gardło, żeby ukoić jakoś ból. Jednak żar był tak wielki, że pomóc mogła tylko krew. Wiele litrów krwi.
Nie mogłam jednak, tak po prostu sobie pójść. Nie zdziwiłabym się nie zastać Konwelijki, kiedy wrócę. Obudziłaby się i poszła mnie szukać, nawołując. Usłyszeliby ją jacyś zbóje i tak skończyłoby się bycie siostrami. Tylko, jak ja mam się nią zaopiekować? Przecież nie wezmę jej na polowanie. Nasłucha się krzyków i będzie mieć koszmary. Szczerze, nie sądziłam, że kiedykolwiek będę się tak o kogoś martwić.
Panując nad ogniem, wodą i powietrzem logiczne jest, że nad ziemią pewnie też. Tylko, że las to chyba nienajlepsze miejsce do ćwiczeń. Może zrobię jakąś ścianę z lodu między drzewami. Przyciągnęłoby to wielu ciekawskich, więc odpada. Pozostaje mi, więc tylko jedno.
Musiałam znaleźć ofiary w odległości maks. jednego kilometra, żebym jak najszybciej potem wróciła. Usiadłam na ziemi po turecku i zamknęłam oczy. Myślami wędrowałam po lesie. Usłyszałam głos mężczyzny i pobiegłam w jego stronę. Był ubrany w czarną pelerynę. Tylko w to... Przed nim oparta o drzewo z rozkoszy stękała zielono skóra kobieta. Włosy miała w kolorze morskiej zieleni, a oczy żółte i jasne. Słyszałam tylko ich.
Otworzyłam szybko oczy i ruszyłam pędem do nich. Skryłam się kilka drzew dalej. Zastanawiałam czy są świadomi, że ktoś ich obserwuje. Niby las to ciche i odludne miejsce, ale... A co jeśli to jedyne miejsce, gdzie mogą się spotykać? Robią to potajemnie, bo inaczej nie mogą? Prawie, jak ja i Fabian. Nie mógł się ze mną spotykać prywatnie, a jednak to robił. Ale i tak był szmaciarzem.
Wyszłam z ukrycia i w mgnieniu oka znalazłam się przy mężczyźnie. Chwyciłam go za szyje i odrzuciłam w tył. Driada krzyknęła i zaraz potem zakryła usta ręką. Była cała mokra od potu, a na jej policzkach pojawiły się rumieńce. Nie były one różowe czy czerwone, tylko jasno zielone, jak brzuch żaby. Pośpiesznie zakryła piersi i krocze wysmarowane białą substancją.
Odwróciłam się do jej kochana. Co ja bym dała, żeby był teraz ubrany... Rozwinęłam katany i powiedziałam patrząc w górę:
- Owiń się jakoś tą peleryną, błagam.
Chwycił za końce peleryny i zaczął ją zapinać. To ma guziki! Muszę dowiedzieć się kto to wymyślił i mu podziękować. Mężczyzna, teraz już w czarnej suki, wstał. Jednak nadal coś mu sterczało. Pokręciłam nadgarstkami, żeby lepiej było mi zadawać ciosy i ruszyłam w jego stronę.
- Błagam, nie zabijaj go! - krzyknęła piskliwie driada. - Albo zabij nas oboje. - dodała po chwili.
- Nie! - krzyknął mężczyzna.
Odwróciłam się do niej i powiedziałam odsłaniając kły:
- Zrobi się.
Jedną katanę rzuciłam wprost na nią. Trafiła w brzuch i przeszła na wylot, wbijając się w drzewo. Nie wyrywała się ani nic. Tylko płakała i starała się nie krzyknąć z bólu. Wtedy mężczyzna rzucił się na mnie... Był dwa razy większy, cały owłosiony i miał psi pysk. Wilkołak. Ryknął mi prosto w twarz, opluwając ją śliną. Patrzył tymi brązowymi oczami pełnymi gniewu, gdy ja wbiłam paznokcie w jego klatę piersią. Zawył z bólu. Już chciał mnie ugryźć, ale ja byłam szybsza. Z całej siły parłam ręką na jego serce. Kiedy poczułam ruch pod dłonią, chwyciłam organ i wyrwałam go. Krew z dziury na piersi wylatywała z niego, jak wodospad. Odepchnęłam zwłoki na bok.
Driada, już martwa, zawisła na katanie. Z jej brzucha wylatywała niebieska ciecz. Na nic przyda mi się jej błękitna wydzielina. Preferuje te czerwone. Spojrzałam na serce, które trzymałam w dłoni. Usiadłam na łydkach i zatopiłam w nim zęby. Mięso było ciepłe i żylaste. Żułam je i żułam. Chciałam przestać, ale nie mogłam się powstrzymać. Jakaś część mnie kazała mi pożerać serce do samego końca. Było wypełnione krwią. W końcu przełknęłam ostatni kawałek.
Czułam się taka szczęśliwa. Skąpana cała we krwi. Całe policzki miałam nią umazane. Spojrzałam na driadę. Miała otwarte oczy, które wpatrywały się we mnie. Wstałam i zaczęłam się trząść. Chce więcej. Musze zabijać! Podeszłam do niej i uderzyłam ją z liścia. Użyłam tyle mocy, że złamałam jej kręgi szyjne. Chwyciłam jej twarz w dłonie i zaczęłam się do niej śmiać.
- I kto tu jest górą? Co? JA! - krzyknęłam.
Wyciągnęłam katanę i obydwie zwinęłam w pierścionki. Przeszukałam las jeszcze raz. Natrafiłam na, teraz nie uwierzycie. Na jednorożca. Szybko pobiegłam do niego.
Ścierać miał śnieżnobiałą. Grzywa i ogon sięgały do ziemi.  Były koloru jasnego blondu. Róg i oczy miał koloru fiołkowego. Parzył się na mnie ze zdziwieniem. Ustawił się wprost na mnie i przechylił głowę. Przednim kopytem zaczął kopać ryć ziemie. Chce mnie zakatować. No powodzenia życzę.
Strzeliłam palcami i przygotowałam się do walki. Jednorożec biegł wprost na mnie. Chwyciłam go za róg. Jeden z największych błędów, jakie do tej pory popełniłam. Na ręce pozostała czerwona kreska, która wypalała mi skórę. Nagle zobaczyłam mięśnie, które są również niszczone przez jad.
W miejscu, gdzie przed chwilą stało zwierzę, znajdowało się małe oczko wodne. Podbiegłam do niego. Z dłoni emanowała niebieska poświata. Jednorożec podszedł do mnie i przypatrywał się.
- Jak to robisz? - spytał.
- To ty gadasz?! - krzyknęłam ze zdziwieniem.
- Skąd ty się urwałaś? Wszystkie mistyczne zwierzęta mówią, moja droga. - podszedł bliżej.
- Nie zbliżaj się, bo cię spalę. - ostrzegłam.
- Nie wątpię. Czemu zabiłaś Kili i Wuqa?
- Że kogo?
- Wilkołaka i driadę.
- Bo byłam głodna. - wytłumaczyłam mu.
- Masz ode mnie serdeczne podziękowania. Nie mogłem się nawet w spokoju napić, żeby nie słyszeć ich jęków.
- Czemu jesteś dla mnie taki miły teraz? – przerwałam mu narzekanie na kochanków.
- Bo na początku pomyślałem, że chcesz mnie zabić, A potem złapałaś za róg...
- I co w związku z tym? - spytałam ostro.
- Jak złapiesz jednorożca za róg, to on widzi całe twoje życie.
- To skoro już wiesz, że jestem...
- Demonem. - przerwał mi, a ja spojrzałam na niego złowieszczo.
- Dlaczego nie uciekasz? - dokończyłam
- Do tej pory nie spotkałem kogoś takiego. Mam to w naturze, to co nowe, muszę poznać do końca.
- Odwal się, bo zrobienie z ciebie kiełbasę z koniny.
Wstałam i ruszyłam w stronę Konwelijki. Pełna siły i energii do życia, z demoniczną szybkością pobiegłam do niej. Wciąż spała. Ściągnęłam z siebie krew i skierowałam do buzi. Usiadłam obok niej, a ona szybko się podniosła.
- Mara to ty? - spytała ze strachem.
- Tak.
Na jej twarzy pojawiła się ulga. Nagle przed nami pojawił się on.
------------------------------------------------------------------------------------------------
Jeśli to przeczytałaś/przeczytałeś pozostaw komentarz, bardzo mnie to motywuje. :)
Dawno Mara nikogo nie zabijała, czas to zmienić! Podoba się? Chcecie więcej rozdziałów z perspektywy Mary, czy może jakiś Kaima? 

4 komentarze:

  1. Jaki on?!
    Strzelam, że Jednorożek ;P
    Więcej rozdziałów z perspektywy Mary... Jakoś nie chcę wiedzieć co się stanie z Kaimem...
    Czekam na next i weny ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobrze zgadłaś ;) Nie chcesz wiedzieć co robi Kaim? Mnie osobiście bardzo ciekawi co robi w zamku ;p Dziękuje i pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Mnie też interesuję co KAIM robi w zamku...
    Rozdział świetny!
    Kocham Mare...nie żebym była lesbą...
    Weny

    OdpowiedzUsuń
  4. Chyba jednak napisze z jeden lub dwa rozdziały z perspektywy Kaima ;) Spokojnie hahha Mara jest 100% hetero :D dziękuję i serdecznie pozdrawiam :3

    OdpowiedzUsuń