MARA
Obudziły mnie promienie porannego słońca. Delikatnie
ułożyłam elfkę na ziemi. Rozprostowałam kości. Pomasowałam gardło, żeby ukoić
jakoś ból. Jednak żar był tak wielki, że pomóc mogła tylko krew. Wiele litrów
krwi.
Nie mogłam jednak, tak po prostu sobie pójść. Nie zdziwiłabym się nie zastać Konwelijki, kiedy wrócę. Obudziłaby się i poszła
mnie szukać, nawołując. Usłyszeliby ją jacyś zbóje i tak skończyłoby się bycie
siostrami. Tylko, jak ja mam się nią zaopiekować? Przecież nie wezmę jej na
polowanie. Nasłucha się krzyków i będzie mieć koszmary. Szczerze, nie sądziłam,
że kiedykolwiek będę się tak o kogoś martwić.
Panując nad ogniem, wodą i powietrzem logiczne jest,
że nad ziemią pewnie też. Tylko, że las to chyba nienajlepsze miejsce do
ćwiczeń. Może zrobię jakąś ścianę z lodu między drzewami. Przyciągnęłoby to
wielu ciekawskich, więc odpada. Pozostaje mi, więc tylko jedno.
Musiałam znaleźć ofiary w odległości maks. jednego kilometra,
żebym jak najszybciej potem wróciła. Usiadłam na ziemi po turecku i zamknęłam
oczy. Myślami wędrowałam po lesie. Usłyszałam głos mężczyzny i pobiegłam w jego
stronę. Był ubrany w czarną pelerynę. Tylko w to... Przed nim oparta o drzewo z
rozkoszy stękała zielono skóra kobieta. Włosy miała w kolorze morskiej zieleni,
a oczy żółte i jasne. Słyszałam tylko ich.
Otworzyłam szybko oczy i ruszyłam pędem do nich.
Skryłam się kilka drzew dalej. Zastanawiałam czy są świadomi, że ktoś ich
obserwuje. Niby las to ciche i odludne miejsce, ale... A co jeśli to jedyne
miejsce, gdzie mogą się spotykać? Robią to potajemnie, bo inaczej nie mogą?
Prawie, jak ja i Fabian. Nie mógł się ze mną spotykać prywatnie, a jednak to
robił. Ale i tak był szmaciarzem.
Wyszłam z ukrycia i w mgnieniu oka znalazłam się przy
mężczyźnie. Chwyciłam go za szyje i odrzuciłam w tył. Driada krzyknęła i zaraz
potem zakryła usta ręką. Była cała mokra od potu, a na jej policzkach pojawiły
się rumieńce. Nie były one różowe czy czerwone, tylko jasno zielone, jak brzuch
żaby. Pośpiesznie zakryła piersi i krocze wysmarowane białą substancją.
Odwróciłam się do jej kochana. Co ja bym dała, żeby
był teraz ubrany... Rozwinęłam katany i powiedziałam patrząc w górę:
-
Owiń się jakoś tą peleryną, błagam.
Chwycił
za końce peleryny i zaczął ją zapinać. To ma guziki! Muszę dowiedzieć się kto
to wymyślił i mu podziękować. Mężczyzna, teraz już w czarnej suki, wstał.
Jednak nadal coś mu sterczało. Pokręciłam nadgarstkami, żeby lepiej było mi
zadawać ciosy i ruszyłam w jego stronę.
-
Błagam, nie zabijaj go! - krzyknęła piskliwie driada. - Albo zabij nas oboje. -
dodała po chwili.
-
Nie! - krzyknął mężczyzna.
Odwróciłam
się do niej i powiedziałam odsłaniając kły:
-
Zrobi się.
Jedną katanę rzuciłam wprost na nią. Trafiła w brzuch
i przeszła na wylot, wbijając się w drzewo. Nie wyrywała się ani nic. Tylko
płakała i starała się nie krzyknąć z bólu. Wtedy mężczyzna rzucił się na
mnie... Był dwa razy większy, cały owłosiony i miał psi pysk. Wilkołak. Ryknął
mi prosto w twarz, opluwając ją śliną. Patrzył tymi brązowymi oczami pełnymi
gniewu, gdy ja wbiłam paznokcie w jego klatę piersią. Zawył z bólu. Już chciał
mnie ugryźć, ale ja byłam szybsza. Z całej siły parłam ręką na jego serce.
Kiedy poczułam ruch pod dłonią, chwyciłam organ i wyrwałam go. Krew z dziury na
piersi wylatywała z niego, jak wodospad. Odepchnęłam zwłoki na bok.
Driada, już martwa, zawisła na katanie. Z jej brzucha
wylatywała niebieska ciecz. Na nic przyda mi się jej błękitna wydzielina.
Preferuje te czerwone. Spojrzałam na serce, które trzymałam w dłoni. Usiadłam
na łydkach i zatopiłam w nim zęby. Mięso było ciepłe i żylaste. Żułam je i
żułam. Chciałam przestać, ale nie mogłam się powstrzymać. Jakaś część mnie
kazała mi pożerać serce do samego końca. Było wypełnione krwią. W końcu
przełknęłam ostatni kawałek.
Czułam się taka szczęśliwa. Skąpana cała we krwi. Całe
policzki miałam nią umazane. Spojrzałam na driadę. Miała otwarte oczy, które
wpatrywały się we mnie. Wstałam i zaczęłam się trząść. Chce więcej. Musze
zabijać! Podeszłam do niej i uderzyłam ją z liścia. Użyłam tyle mocy, że
złamałam jej kręgi szyjne. Chwyciłam jej twarz w dłonie i zaczęłam się do niej
śmiać.
-
I kto tu jest górą? Co? JA! - krzyknęłam.
Wyciągnęłam katanę i obydwie zwinęłam w pierścionki.
Przeszukałam las jeszcze raz. Natrafiłam na, teraz nie uwierzycie. Na
jednorożca. Szybko pobiegłam do niego.
Ścierać miał śnieżnobiałą. Grzywa i ogon sięgały do
ziemi. Były koloru jasnego blondu. Róg i
oczy miał koloru fiołkowego. Parzył się na mnie ze zdziwieniem. Ustawił się
wprost na mnie i przechylił głowę. Przednim kopytem zaczął kopać ryć ziemie. Chce
mnie zakatować. No powodzenia życzę.
Strzeliłam palcami i przygotowałam się do walki.
Jednorożec biegł wprost na mnie. Chwyciłam go za róg. Jeden z największych
błędów, jakie do tej pory popełniłam. Na ręce pozostała czerwona kreska, która
wypalała mi skórę. Nagle zobaczyłam mięśnie, które są również niszczone przez
jad.
W miejscu, gdzie przed chwilą stało zwierzę,
znajdowało się małe oczko wodne. Podbiegłam do niego. Z dłoni emanowała
niebieska poświata. Jednorożec podszedł do mnie i przypatrywał się.
-
Jak to robisz? - spytał.
-
To ty gadasz?! - krzyknęłam ze zdziwieniem.
-
Skąd ty się urwałaś? Wszystkie mistyczne zwierzęta mówią, moja droga. -
podszedł bliżej.
-
Nie zbliżaj się, bo cię spalę. - ostrzegłam.
-
Nie wątpię. Czemu zabiłaś Kili i Wuqa?
-
Że kogo?
-
Wilkołaka i driadę.
-
Bo byłam głodna. - wytłumaczyłam mu.
-
Masz ode mnie serdeczne podziękowania. Nie mogłem się nawet w spokoju napić,
żeby nie słyszeć ich jęków.
-
Czemu jesteś dla mnie taki miły teraz? – przerwałam mu narzekanie na kochanków.
-
Bo na początku pomyślałem, że chcesz mnie zabić, A potem złapałaś za róg...
-
I co w związku z tym? - spytałam ostro.
-
Jak złapiesz jednorożca za róg, to on widzi całe twoje życie.
-
To skoro już wiesz, że jestem...
-
Demonem. - przerwał mi, a ja spojrzałam na niego złowieszczo.
-
Dlaczego nie uciekasz? - dokończyłam
-
Do tej pory nie spotkałem kogoś takiego. Mam to w naturze, to co nowe, muszę
poznać do końca.
-
Odwal się, bo zrobienie z ciebie kiełbasę z koniny.
Wstałam i ruszyłam w stronę Konwelijki. Pełna siły i
energii do życia, z demoniczną szybkością pobiegłam do niej. Wciąż spała.
Ściągnęłam z siebie krew i skierowałam do buzi. Usiadłam obok niej, a ona
szybko się podniosła.
-
Mara to ty? - spytała ze strachem.
-
Tak.
Na
jej twarzy pojawiła się ulga. Nagle przed nami pojawił się on.
------------------------------------------------------------------------------------------------
Jeśli to przeczytałaś/przeczytałeś pozostaw komentarz, bardzo mnie to motywuje. :)
Dawno Mara nikogo nie zabijała, czas to zmienić! Podoba się? Chcecie więcej rozdziałów z perspektywy Mary, czy może jakiś Kaima?
Dawno Mara nikogo nie zabijała, czas to zmienić! Podoba się? Chcecie więcej rozdziałów z perspektywy Mary, czy może jakiś Kaima?
Jaki on?!
OdpowiedzUsuńStrzelam, że Jednorożek ;P
Więcej rozdziałów z perspektywy Mary... Jakoś nie chcę wiedzieć co się stanie z Kaimem...
Czekam na next i weny ;)
Dobrze zgadłaś ;) Nie chcesz wiedzieć co robi Kaim? Mnie osobiście bardzo ciekawi co robi w zamku ;p Dziękuje i pozdrawiam :*
OdpowiedzUsuńMnie też interesuję co KAIM robi w zamku...
OdpowiedzUsuńRozdział świetny!
Kocham Mare...nie żebym była lesbą...
Weny
Chyba jednak napisze z jeden lub dwa rozdziały z perspektywy Kaima ;) Spokojnie hahha Mara jest 100% hetero :D dziękuję i serdecznie pozdrawiam :3
OdpowiedzUsuń