sobota, 30 lipca 2016

Ogłodzenie!

Chcielibyście nowego, równie krwawego opowiadania? Wypowiedzcie się w komentarzach i wyśle wam link do prologu, jeśli będziecie chcieli :)

środa, 13 stycznia 2016

Księga II section XVI

Mara
Opowiedziałam Lunasowi, wszystko co mnie spotkało. Nie wierzył własnym, szpiczastym uszom, kiedy oznajmiłam, że zbiłam przywódcę Auximilistów. Później ze śmiechem opisałam scenę, jak Kaim rozpoznał mnie podczas próby zamordowania. Następnie Konwelijka i jednorożec pomagali mi, kiedy przeszłam do wydarzeń dziejących się już w Welfix. Kiedy skończyłam, nadeszła pora na Savire.
Pojawiła się tak nagle. Nikt z nas nie wiedział skąd się wzięła i kim tak na prawdę była. Zasypywaliśmy ją tysiącami pytań. Już nawet nie wiedziała kogo słuchać.
- Stop! - krzyknęła. - Może zacznę opowiadać i będziecie zadawać mi pytania w trakcie, hm?
- Jasne - zgodziliśmy się wszyscy.
- Jestem magiem szóstego stopnia, czyli najwyższego. Pochodzę z południowej części Welfix. Wychowywałam się na ulicy razem z Gabrielem. Byliśmy nierozłączni, a potem Słońce go wybrało. Stał się zarozumiały i uważał się za chodzący cud. Jednak ja wciąż miałam nadzieję, że się zmieni w starego siebie. Myliłam się. W czasie bitwy został mnie na lodzie. Trafiłam do więzienia i czekałam na wyrok. W ostatniej chwili zdołałam uciec.
- Długo go ścigałaś? - spytałam.
- Dwa i pół roku, coś koło tego.
- W tym samym czasie Księżyc mnie wybrał.
- I wtedy również po raz pierwszy się spotkaliśmy - powiedział Kaim i pocałował mnie w czoło.
Może i byłam zła, że to wszystko przez niego. Ale teraz jestem szczęśliwa. Mam wspaniałą siostrę elfkę, chłopaka demona i zwierzątko domowe - jednorożca. Jak dobrze, że tego nie słyszy.
- Podziwiam cię - powiedział Lunas do Saviry - ja nie mógłbym zabić kogoś, kogo kochałem.
Dziewczyna zaczerwieniła się.
- Dziękuję - powiedziała. - Takiego komplementów nawet Gabriel mi nie mówił - zaśmiała się.
Przez resztę wieczoru Savira i Lunas ćwierkali sobie niczym dwa zakochane ptaszki. Załapali wspólny język i nie było chyba minuty, żeby siedzieli w ciszy.
Ile im dajesz? spytałam Kaima w myślach.
Do rana już będą parą.
Nazajutrz rozpoczęły się przygotowania do wyprawy. Każdy wojownik przychodził po zbroje i broń. Ja swój ekwipunek znalazłam w namiocie Księżyca. Srebrna kolczuga i pancerz (na plecy i brzuch) miały dwie dziury na plecach - na skrzydła. Rękawice były cienkie, ale wykonane z solidnego materiału. Ochraniacze na ręce i nogi były równie błyszczące i twarde, jak pancerz. Po założeniu zbroi, nadszedł czas na skrzydła. Rozluźniłam się. Kaim mówił, że ze skrzydłami to, jak z rękami. Wystarczy, że będę chciała je wyprostować. Tak też zrobiłam.
Kilka godzin później wszyscy byli już gotowi.  Siedziałam na Bafomecie, obok mnie Kaim na koniu, Lunas i Savira na jeleniach. Za nami rozciągały się szeregi armii Wyklętych. Pierwszą linie stanowiły fauny, krasnoludy, gnomy, wilkołaki, mówiące zwierzęta, czarownice, magowie i nimfy leśne. Za nimi znajdowały się elfy i wampiry wyposażone w łuki. Następnie centaury i konni. Z tyłu były anioły, harpie, gryfy, sfinksy i olbrzymie orły.
Podróż do królestwa zleciała nam całkiem szybko. Żołnierze śpiewali pieśni, aby podnieść się wzajemnie na duchu. Ja jednak nie odezwałam się ani słowem. W głowie cały czas miałam obraz walki, ginących przyjaciół i Wyklętych. Tak bardzo bałam się, że wojska króla wygrają.
Dotarliśmy na miejsce. Przywitały nas zastępy aniołów i ludzi. Obydwie strony rzuciły się na siebie. Anioły walczyły w powietrzu z naszą powietrzą „artylerią”. Jednak tu na dole działo się prawdziwe piekło. Co chwila padał trup. Trawa była skąpana w krwi. Razem z Kaimem walczyliśmy ramie w ramie (Lunas i Savira tak samo). Cięliśmy, jak opętani. Wywoływałam kule ognia, zamrażałam krew w ciele przeciwka i rozstępowałam ziemię. Mój ukochany natomiast wywołał burzę i raził piorunami latające anioły.
My również wzbiliśmy się w pobierze. Leonadzi nie mieli szans. Padali, jak muchy. W końcu zarznęliśmy ostatniego przeciwnika i ruszyliśmy za zamek. Bez większych problemów dotarliśmy do sali tronowej. Na tronie siedział Leodegar.
- Nigdy ci nie wybaczę, że zabiłeś Abla. Mojego jedynego syna. - powiedział król do Kaima. - Ani twojej matce, że zdradziła mnie z demonem.
Wyciągnął sztylet i wbił go sobie prosto w serce. Jego żółta szatana zaczerniała w miejscy przebicia. Z ust wypływała mu krew. Umarł, jako król Welfix.
W sali rozbrzmiały krzyki i wiwaty naszych żołnierzy. Podnieśli Lunasa i porzucali go w górę. Nie mam pojęcia skąd wzięli na to siłę, tym bardziej, że wszyscy mieli zbroje.

ROK PÓŹNIEJ

Nowym przywódcą został Lunas. Jego doradczynią i królową została oczywiście Savira. Felius podróżuje z Konwelijką po kraju sprawdzając czy dobrze traktuje się zwierzęta. Takie mini stowarzyszenie ekologów. Wyklęci? Teraz nikt taki nie jest. Wszyscy są równi wobec siebie. A ja? Ja jestem właśnie w trakcie podziwiania Księżyca w pełni przytulona w pierś Kaima. Pocałował mnie w czoło i mocniej do siebie przycisnął. W końcu czułam się szczęśliwa.
A wszystko to dzięki tobie - przekazałam myślami do Księżyca. – Dziękuję, że mnie wybrałeś.

------------------------------------------------------------------------------------------------
Jeśli to przeczytałaś/przeczytałeś pozostaw komentarz, bardzo mnie to motywuje. :)
To już ostatni rozdział z tej serii. Dziękuję, że wiernie go czytaliście i komentowaliście. Mam nadzieję, że się podobało :)
http://destructionisclose.blogspot.com ---> mój nowy blog, na którego gorąco zapraszam :D

 

niedziela, 10 stycznia 2016

Księga II section XV

Mara
Gabriel chwycił mnie za szyje, paliło niemiłosiernie. Lunas z starał się mnie opanować. Igła w strzykawce już prawie dotykała mojej skóry. Z całych sił walnęłam elfa głową w czoło. Puścił moje ręce. Korzystając z chwili chwyciłam strzykawkę i wbiłam ją archaniołowi w udo. Chwyciłam Lunasa za nadgarstek i wyciągnęłam z namiotu. Wyrywał się, ale byłam silniejsza. Napełniona gniewem i gotowa zrobić wszystko, żeby uratować przyjaciół. Nie pozwolę, żeby jakiś dupek ich kontrolował.
Myśli Gabriela w końcu przestały być słyszalne. Albo zemdlał albo zasnął. Musiałam, jak najszybciej uświadomić Lunasa co się dzieje. Trzasnęłam go z liścia w twarz.
- Co ty robisz?! - oburzył się.
- Gabriel używa swojej mocy, na was wszystkich!
- Co... Ale on jest Wybranym! Nawet, jeśli nas kontroluje, robi to w słusznej sprawie.
- Ty słyszysz co mówisz?!
- Najważniejszy jest pokój!
Walnęłam go jeszcze raz, tym razem z pieści. Nie mogłam się powstrzymać. Jak on może takie głupoty wygadywać?! Kopnęłam go brzuch. Debil, dał się tak łatwo zmanipulować. Pozwoli sobie, żeby jakieś zasrane dziecko Słońca go opętało. Jeśli ma skrzydła, przyrzekam, że mu je wyrwę.
Lunas leżał na trawie i nie ruszał się. Miłościwy diable, zabiłam go! Klęknęłam i przykleiłam głowę do jego klatki piersiowej. Uff, oddycha. Zaciągnęłam go w jakieś krzaki. Nie mogę pozwolić, żeby rebelianci go takim zobaczyli. Jeszcze postanowiliby mnie ściąć.
Kilka minut później wśród obozowiczów odnalazłam tego białego konia. Róg odbijał promienie słońca, które raziły mnie w oczy. Podbiegłam do niego i przytuliłam tak mocno, że prawie oczy mu wyszły. Felius parsknął radośnie.
- Stęskniliśmy się za tobą. - powiedział odsłaniając zęby.
- Ja też. Gdzie Konwelijka? - spytałam.
- Pracuje teraz. Czy coś się stało? Nie wyglądasz najlepiej.
- Gabriel, musimy go powstrzymać. Przejął kontrole nad...
- Nie mów tak! – przerwał mi jednorożec. - Jest najwspanialszym przywódcą!
- Ty też?! – oburzyłam się.
I co teraz? Gabriel jest nie przytomny. Mogę go zadźgać katanami, ale co jeśli woda święcona przejdzie jakoś na ostrza? Muszę szybko coś wymyślić. Wszyscy tu zebrani nie zrobią mu krzywdy. Wielbią go ponad wszystko. Wiem! Jest mi potrzebny ktoś, kto nie miał z nim kontaktu... Kaim! Przecież on jest demonem debilu, powiedział mój wewnętrzny głos. No i co ja mam zrobić? Pozwolić mu objąć kontrole? Nigdy.
Nagle przebiegł mi przed oczami wielki, czarny jeleń. Na nim jechała kobieta. Ciemno brązowe włosy rozwiewał wiatr, a jasnoniebieskie oczy wyrażały szaleństwo. Odziana była w czarną suknie. Górę stanowił skórzany gorset, a dół luźny materiał z wielkim rozcięciem z boku. Na plecach miała długi dwuręczny miecz. Gnała, aż się za nią kurzyło i nie tylko. Kilku centaurów ją goniło. Szpieg w środku obozowiska? Jakim cudem się dostała?
Ruszyłam za nimi. Dogoniłam ich bez problemu. Wyprzedziłam centaury i teraz już biegłam obok wielkiego rogacza. Złapałam się siodła. Dziewczyna kopnęła mnie nogą w twarz, ale zdołałam się utrzymać. Wpiłam paznokcie w brzuch jelenia. Zwierzę stanęło dęba i obydwie nas zrzuciło.
Dziewczyna szybko się podniosła. Zdjęła miecz i zaatakowała. Zrobiłam unik, wstałam i rozwinęłam katany. Znowu na mnie natarła. Skrzyżowałyśmy ostrza. Iskry buchnęły od nich. Wszystkie mięśnie miałam napięte, a żyły zaczęły czarnieć i puchnąć.
- Ta walka jest bez sensu. I tak go zabije! - wrzasnęła i kopnęła mnie w kolano.
Skuliłam się z bólu. Chciała zadać kolejne uderzenie nogą, ale złapałam ją za stopę. Wygięłam ją, aż za chrupały jej kości. Zawyła i padła na ziemie. Przystawiłam jej katany do szyi i brzucha.
- Kogo chcesz zabić? - spytałam zaciekawiona.
- Gabriela, a kogo by innego? - odpowiedziała głosem pełnym jadu.
Odsunęłam katany i zwinęłam w pierścienie. Wyciągnęłam rękę, żeby pomóc jej wstać.
- To żart? - spytała.
- Od pół godziny zastanawiam się, jako zabić.
Chwyciła moją dłoń. Szybkim ruchem ręki pociągnęłam ją. Otrzepała się z ziemi.
Nagle nadbiegły centaury. Uzbrojeni po zęby, wymachiwali mieczami.
- Spokojnie chłopcy - powiedziała. - Zajmie się nią nasz przywódca Gabriel – skłamałam.
Pół ludzie, pół konie wydały okrzyki szczęścia i zawróciły.
- Dzięki, nazywam się Savira i jestem magiem.
- Mara, Wybrana przez Księżyc, a teraz biegiem! Zanim Gabriel się obudzi.
Biegłyśmy przez obozowisko, aż w końcu dotarłyśmy do namiotów. Wbiegłyśmy do złotego. Archanioł leżał ze strzykawką w ręce. Oczy miał otwarte. Patrzył na szafkę. Otworzyłam ją. W środku był czarny diadem i złota korona. Założyłam ją Gabrielowi. Zasługuje na śmierć niegodną Wybranego przez Słońce. Savira uniosła miecz.
- To za to, że jesteś pieprzonym oszustem. - powiedziała i odcięła mu głowę.
Zamiast krwi wypływała złota ciecz. Zwłoki Gabriela spaliłam razem z namiotem. Może i mamy teraz mniejsze szanse na wygraną, ale pozbyłam się tego szkodnika.
Zmrok zapadł szybko. Elf oprzytomniał w końcu. Wygłosił przepraszającą mowę i urządził ucztę. Każda grupka miała własne ognisko. Moje, Saviry, Kaima, Lunasa, Konwelijki i Feliusa było największe. Płomienie sięgały pięciu metrów wzwyż. Bawiliśmy się świetnie. Furorę robiła trunia siedząca na moim ramieniu. Jednak sielanka nie może trwać wiecznie. 
------------------------------------------------------------------------------------------------
Jeśli to przeczytałaś/przeczytałeś pozostaw komentarz, bardzo mnie to motywuje. :)
Zbliżamy się już do końca opowiadania :) Przepraszam, że taki krótki, ale pomysły mi się kończą.
Kolejna nowa postać! Hot or not? 

czwartek, 7 stycznia 2016

Księga II section XIV

Mara
Lunas wygonił wszystkich z namiotu, oprócz mnie i Kaima. Kiedy wyszli, rzuciłam mu się w ramiona. Nie sądziłam, że aż tak bardzo mi go brakowało. Zapomniałam o tym, jak mnie zostawił. Liczyło się tu i teraz. Znowu poczułam się bezpieczna. Uniósł mnie i zakręcił nami. Byłam taka szczęśliwa. Kiedy uwolniłam się z uścisku, Lunas złapał mnie za dłoni, uniósł w górę i pocałował je.
- Widzę, że pierścienie na swoim miejscu - powiedział z uśmiechem. - Wiedziałem, że pewnego dnia do mnie przybędziesz.
- Tęskniłam i to bardzo. – łzy szczęścia zaczęły mi płynąc po policzkach.
- Ja też. Przepraszam, że cię wtedy zostawiłem. Byłem im tu potrzebny i...
- Nic się nie dzieje, - przerwałam - ważne, że nic ci nie jest. Bałam się, że cię zabiją, kiedy byłeś w tym laboratorium, czy co to było.
- Moi ludzie mnie uwolnili...
- Dobra, dobra - wtrącił się Kaim - puścisz w końcu jej dłonie czy mam ci pomóc? – powiedział to takim tonem, że dostałam gęsiej skórki.
- Kaim opanuj się - skarciłam go.
Lunas puścił moje dłoni i zaczął się śmiać.
- O mnie jesteś zazdrosny? Poczekaj aż Mara spotka się z Gabrielem.
- Kto to jest? - spytałam zdziwiona.
Kaim patrzył się z nienawiścią na Lunasa. Nie chciałam grzebać im w głowach, bo miałam nadzieję, że sami mi powiedzą. Lecz oni tylko gapili się na siebie. Wyglądało, jakby robili sobie zawody na to, kto pierwszy mrugnie.
- Maro, choć przedstawię ci kogoś - powiedział wreszcie elf i wyszedł z namiotu.
Ruszyłam za nim, ale powstrzymał mnie Kaim. Złapał mnie za łokieć i przeszył mnie wzrokiem. Jego czerwone oczy były pełne smutku i bólu. Rozumiem go. Jakby do niego przykleiła się jakaś laska, również bym była zazdrosna. Przytuliłam się do niego, a on pocałował mnie w szyję.
Mam cię od kilku godzin i nie chce stracić tak szybko. – pomyślał.
Oh, Kaim. Lunas to tylko mój przyjaciel... – odpowiedziałam mu w myślach.
Nie mówię o nim.
Oderwał się ode mnie i pośpiesznym krokiem wyszedł z namiotu. Wybiegłam za nim, ale nigdzie nie mogłam go znaleźć.
- Przyjdzie po twoim spotkaniu z Gabrielem - oznajmił Lunas.
Dałam za wygraną. Szukanie Kaima nic nie da. W dodatku widać było, że musi sobie przemyśleć kilka spraw.
- No to chodźmy. - powiedziałam.
Kiedy szliśmy przez obozowisko, każdy pozdrawiał elfa i pytał o rade. Lunas od razu dziękował albo odpowiadał na pytania. Nie zabierało mu to dużo czasu.
- Widzę, że jesteś tu bardzo lubiany - stwierdziłam.
- Staram się pomagać każdemu i może dlatego albo po prostu jestem świetny - zaśmiał się.
- Prawie zapomniałam, jaki jesteś skromny - szturchnęłam do kilka razy palcem w brzuch i dodałam po chwili. - Lunas mam ci tyle do opowiedzenia, tyle się działo.
- Obiecuję, że jutro porozmawiamy o czym tylko będziesz chciała, ale dzisiaj są ważniejsze sprawy. Musisz poznać Gabriela, a później muszę załatwić parę ważnych spraw.
Kilka razy musieliśmy usuwać się z drogi, ponieważ kilka centaurów urządziło sobie wieczorne bieganie. W końcu dotarliśmy do celu. Przed nami znajdowały się dwa namioty.
Namiot po lewej był złoty. Po bokach miał wymalowane słońce, jak i na flagach, które strzegły wejścia. Był szeroki i niezbyt wysoki. Namiot po prawej był szary z czarnymi księżycami. Zamiast flag, miał pochodnie płonące białym płomieniem. Był równie szeroki co ten drugi, ale czubek miał kilka metrów wyżej.
- Ten ciemny jest twój, - oznajmił Lunas - namiot Słońca należy do Gabriela.
Ruchem ręki zachęcił mnie, aby tam weszła. Powoli odsunęłam materiał i weszłam do środka. Elf został na zewnątrz.
Blond włosy chłopak siedział na pufie i czytał książkę. Kiedy jego błękitne oczy spostrzegły mnie, odłożył ją. Wstał i otrzepał sobie strój, jakby miał na nim okruszki. Ubrany był w beżowe bojówki i czarny podkoszulek. Nie był zbytnio umięśniony. Twarz miał znajomą.
- Nazywam się Gabriel, Wybrany przez Słońce miło mi cię poznać. - przedstawił się i zrobił lekki ukłon.
- Mara, Wybrana przez Księżyc, mi również - nie widziałam co zrobić, więc uchyliłam głowę ku niemu.
- Czekałem na ciebie. – oznajmił.
- Dopiero co tu przybyłam, więc chyba niezbyt długo, co? - zaśmiałam się.
- Nie, - uśmiechnął się - też niedawno tu przybyłem.
- Słuchaj, my się już kiedyś widzieliśmy?
- Już raz się spotkaliśmy...
- ...we śnie - powiedzieliśmy jednocześnie.
- Dlatego wydawałeś mi się taki znajomy, ale jak?
- Taki dar, nie myślisz chyba, że tylko ty zostałaś obdarowana.
- Taa, to pochwal się.
- Porozumiem się poprzez sny, no wiesz mogę w nie "włazić" i kontrolować je. Mam dar przekonywania, potrafię przekonać tysiące istot, żeby zrobili to, co im każe.
- Serio? Myślałam, że to ja mam świetne dary. – powiedziałam i lekko posmutniałam.
- Jakie? – zapytał.
- Telekineza i panowanie nad żyw... ogniem, wodą i ziemią.
- Czemu się zawahałaś jak mówiłaś o żywiołach? – dopytał się.
- Nie ważne, na prawdę.
- Powiedz mi - rozkazał.
Poczułam chęć opowiedzenia mu tego. Musiałam mu to wyznać, inaczej miałabym wyrzuty sumienia.
- Magię powietrza oddałam Władcą Podziemia. - wyjaśniłam.
- Dlaczego?
- Bo... - już miałam kontynuować, kiedy usłyszałam głos w głowie.
On używa na tobie swojego daru, nie ufaj mu.
Szatan ma racje. Gabriel stosuje swoje sztuczki. Nie pozwolę mu sobą kontrolować.
- Gabriel przestań! – wrzasnęłam oburzona.
Przynajmniej wiem, jak teraz czują osoby, kiedy wiedzą, że „siedzę” w ich głowie.
- Przepraszam, po prostu łubie wiedzieć wszystko. – wyjaśnił, jakby nic się nie stało.
- A wiesz co ja lubię? Na pewno nie ciebie. Słońce, irytujesz mnie. – odparłam z udawanym obrzydzeniem.
- Nie dziwię się, Lunas powiedział, że nie będziemy za sobą przepadać.
- We śnie byliśmy jing i jang…
- Kontrolowałem twój sen. Jesteś strasznie zapominalska. – powiedział oskarżycielsko.
- Nie denerwuj mnie! – czułam, jak napinają mi się mięśnie.
- Ej, bo żyłki ci czarnieją, gotko.
- Zamorduję cię! – nie mogłam sobie pozwolić, żeby tak mnie nazywał.
Rzuciłam się na niego, przewracając po drodze kilka rzeczy: stojak na miecz, wiaderko z wodą i jakąś torbę. Gabriel stał zadowolony i czekał. Zaraz wypruje z niego tą całą pewność siebie. Złapałam go za szyje, ale szybko puściłam. Dłonie miałam poparzone i unosiła się z nich para.
- Co ty zrobiłeś?! - wrzasnęłam, przyciskając dłonie do ciała.
- Moja skóra pokryta jest wodą święconą, diabełku. Myślisz, że tylko ty masz wielkich sprzymierzeńców?
- Bóg...
- Bingo!
- A więc co tu robisz? Nie powinieneś iść do swoich, aniołku? – warknęłam.
- Po pierwsze jestem archaniołem, a po drugie ten durny król chce wojny, a mi zależy na pokoju.
- Oj, przymknij się już.
- Przestań się tak zachowywać! – fuknął na mnie.
- Ja?! To ty zachowujesz się, jak zarozumiały palant!
Nagle do namiotu wpadł Lunas. Złapał mnie od tyłu za ręce i próbował mnie uspokoić. Miotałam się na wszystkie strony. Zaczęłam, warczeć, syczeć i pluć w stronie tego zasranego archaniołka. On w tym czasie wyciągnął z kieszeni jakieś zawiniątko. Rozwinął je i ujrzałam strzykawkę...
------------------------------------------------------------------------------------------------
Jeśli to przeczytałaś/przeczytałeś pozostaw komentarz, bardzo mnie to motywuje. :)
Na początku chciałam podziękować za ponad 4.000 wyświetleń :3 Jesteście wielcy! 
Postać Gabriela jest już w zakładce "Bohaterowie". Co o nim sądzicie? Nie lubicie go jak Mara czy wręcz przeciwnie? 

sobota, 2 stycznia 2016

Księga II section XIII

Mara
Ledwie sięgał mi do bioder. Jego rude włosy zasłaniały mu oczy w kolorze nieba. Patrzyły na mnie pełne zdziwienia. Bolało tak bardzo, chociaż mogłam się spodziewać, że po dwóch latach związku doczekali się dziecka. Tak strasznie go przypominał...
- A co to ma pani na ramieniu? - spytał chłopiec.
- Trunie. - odpowiedziałam.
Ucieczka już nie wchodziła w drogę. Pragnienie zemsty było silniejsze niż nigdy dotąd.
- Wiesz gdzie jest sala tronowa? - kucnęłam przy nim, a on przytaknął. - Zaprowadź mnie tam.
Podał mi rączkę i ruszyliśmy przed siebie. Po drodze musiałam zmylać każdego rycerza, którego usłyszałam. Pokazywałam im w myślach, że na dziedzińcu przed zamkiem panuje bójka.
- Jak się pani nazywa? - spytał królewicz.
- Mara, a ty?
- Kevin i kiedyś będę tu królem. - powiedział z dumą. - Tata powiedział, że po śmierci dziadka, zajmę jego miejsce.
- A on? – dopytałam zaciekawiona.
- Tata powiedział, że to tylko dla odważnych, czyli dla mnie.
Kaim i niechęć do władzy. Kiedyś i może bym w to uwierzyła, ale teraz? Teraz to ja mam jedno zadanie. Skrzywdzić go na tyle, żebym była zadowolona.
- Ile masz wiosen za sobą? - zmieniłam temat.
- Dwie.
- Strasznie dobrze mówisz.
- Anioły uczą się dużo szybciej, niż zwykłe dzieci.
W końcu dotarliśmy do sali tronowej. Król rozmawiał prawdopodobnie z zarządcą. Był zbyt zajęty, żeby zobaczyć w jakim niebezpieczeństwie znalazł się jego wnuk. Rycerze jednak byli bardziej spostrzegawczy. Wyciągnęli miecze widząc piekielną wiewiórkę na moim ramieniu. Wtedy król zareagował.
- A więc to ty złapałaś dla mnie trunie? I widzę, że znalazłaś mojego następcę.
- Piekielna wiewiórka jest moja, tak jak i Kevin. – powiedziałam z triumfem.
Uniosłam go w górę, mocno zaciskając pięść na jego dłoni i nadgarstku. Chłopiec krzyknął z bólu, a król momentalnie wstał i wskazał na mnie palcem.
- Zabić ją! - rozkazał.
Rycerze nie zrobili nawet kroku, kiedy mój głos rozbrzmiał na sali:
- W każdej chwili mogę nakazać trunii, żeby rozszarpała mu gardło. Jeśli tego nie chcesz, masz w tej chwili zejść z tronu, wygonić rycerzy i zawołać Kaima z małżonką.
- Słyszeliście? Wynocha! - zwrócił się do aniołów.
Powoli zszedł z tronu. Ominęłam go i zajęłam jego miejsce. Chłopczyk płakał i krzyczał z bólu z powodu połamanych kości.
- Poznaje cię. To z tobą Kaim przybył dwa lata temu. – oznajmił z goryczą król.
- Brawo, w nagrodę nie złamie młodemu drugiej dłoni. – zaśmiałam się.
Ale za to jeszcze mocniej zacisnęłam pięść. Krew wypływa spod moich palców. Nagle do sali wpadła Calena, a za nią Kaim.
Zielona suknia idealnie pasowała do jej oczu, które wyrażały strach. Złapała się ramienia Kaima, żeby nie upaść. Wrzeszczała, płakała, wyzywała mnie. Wyglądała, jakby jakiegoś ataku dostała. Zwracała na siebie uwagę, jak tylko mogła. Ale ja byłam zainteresowana kimś innym. On na prawdę jest demonem z krwi i kości. Nie rusza go nawet to, że jego syn zaraz zginie. Stoi, jak gdyby nigdy nic. Próbowałam wyczytać, coś z jego twarzy. Nic. W oczach miał jakiś dziwny błysk, jakby się cieszył.
No dalej, zrób to. Pokaż, że jesteś prawdziwym demonem. Udowodnij, że nie zmarnowałem jadu na ciebie.
Ostatnie zdanie. O czym on mówi?! Spojrzałam na mój prawy nadgarstek. Blizna po zębach wciąż była widoczna i wypukła. Nagle wszystko zaczęło się układać. Kiedy Kaim uciekł do świata ludzi, spotkał mnie za swojej drodze. Sylwetka by się zgadzała i te czarne włosy... Chciał mnie zamordować jeszcze tam, na chodniku. Później na zlecenie ludzi swojego ojca, znów próbował pozbawić mnie życia. Jedno ugryzienie tyle zmieniło. To przez niego to wszystkie mnie spotkało! Wszystkie te okropności, oszustwa!
- Zostaw go błagam! Weź mnie zamiast niego, to jeszcze dziecko. - prosiła Calena, przerywając moje rozmyślania.
- Morda! - wrzasnęłam i zabrałam się do roboty.
Wyciągnęłam sztylet z pasa i wbiłam go głęboko w plecy Kevina. Rozległ się krzyk jego i Caleny. Przekręciłam rękojeść. Chrup, chrup. Kręgi pękły i pouciekały ze swojego miejsca. Dzieciak umarł w jednej sekundzie, ale to mi nie wystarczyło. Złapałam dłońmi jego policzki od środka i mocno pociągnęłam na boki. Czaszka pękła na pół i rozerwałam ciało na dwie części. Byłam tak pochłonięta zabijaniem Kevina, że nie zauważyłam, jak otoczyli mnie rycerze. Celowali kuszami wprost na mnie.
Calena leżała na podłodze. Prawdopodobnie zemdlała. Król ze wściekłością w oczach, zaczął coś krzyczeć. Cała moja uwaga spoczywała na Kaimie. Wciąż stał niewzruszony. Czy on ma w ogóle uczucia?! Nagle król machnął ręką i rycerze uwolnili strzały.
Ukryłam trunie w ramionach, żeby nic jej się nie stało. Czekałam, aż poczuje przeszywające me ciało groty strzał. Ale nic się nie działo. Podniosłam wzrok. Wszystkie strzały, a raczej to co z nich zostało, leżały na podłodze. Pod sufitem kłębiły się gęste chmury. Co chwila jaśniały od błyskawic.
Rycerze teraz walczyli z Kaimem. Jego jedyną bronią były gromy. Kierował je na przeciwników i zabijał w sekundę. Jednak przybywało ich co raz więcej. Rozwinął swoje piękne, niebieskie skrzydła i poszybował w moim kierunku. Złapał mnie i zakrył nas skrzydłami. Jak pocisk rozbił wielki witraż i znaleźliśmy się na zewnątrz.
Pod nami Bafomet galopował i co chwila zerkał, gdzie jesteśmy. Mądre zwierzątko. Kaim postawił mnie w końcu na mięciutkiej trawie. Trunia zeskoczyła z mojego ramienia i zwróciła swój wcześniejszy posiłek, a później pognała do lasu.
- Słuchaj za kilka kilo... - zaczął Kaim.
- Przymknij się - warknęłam. - Nie sądziłam, że jesteś taki twardy. Nawet śmierć własnego…
- To nie był mój syn. – przerwał mi.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Kaim
- Kaim, hahaha. No choć tu kotku. - powiedziała sepleniąc.
- Już jestem. - odpowiedziałem i ucałowałem ją w rękę.
Calena wyciągnęła ku mnie dłonie i czekała, aż się chyba na nią rzucę. Wstałem powoli i podszedłem do drzwi. Do pokoju wślizną się Gerl. Mieszka w wiosce przy zamku. Kiedy tylko zorientowałem się, jak bardzo jesteśmy do siebie podobni, wpadłem na pomysł. A jakby podczas nocy poślubnej zrobić zamianę?
Teraz Gerl, w mojej masce, rozkoszował się Caleną. Musiałem szybko wynieść się z zamku, żeby nikt mnie nie zobaczył. Pobiegłem do komnaty, na balkon i wyskoczyłem. Rozłożyłem skrzydła i poszybowałem. Gdzieś w oddali tliło się ognisko. Może coś przegryzę. Zanurkowałem i przysiadłem na gałęzi. Mara i jakaś elfka ogrzewały się przy płomieniach i rozmawiały.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Mara
- Jak to nie twój syn?! – spytałam oszołomiona.
- Zrobiłem podmiankę w noc poślubną. Nie mogę mieć dzieci z kimś innym niż...
- Niż co? – przerwałam wściekła.
- Maro, posłuchaj mnie. Wiem, że to brzmi ckliwie i pewnie mi nie uwierzysz, ale kocham cię. Od dnia w którym cię przemieniłem, po tą całą zabawę w zabójcę, do dziś.
- Masz racje, nie wierze ci. A co do naszego pierwszego spotkania...
Nie dokończyłam, bo... Bo objął mi twarz dłońmi i złożył gorący pocałunek. Poczułam, jak prąd przeszedł przez moje ciało. Oderwał się ode mnie i spojrzał mi głęboko w oczy. To było coś innego niż z Fabianem. Targało mną tyle emocji. Pożądanie, nienawiść, złość, miłość... Objęłam szyje Kaima i złączyłam nasze usta. Nie mogłam mu się oprzeć. Tym bardziej, że teraz pokazał swoją demoniczną stronę. Jego niewzruszenie na śmierć, krew, ból... Czarne włosy, czerwone oczy i czarne, napuchnięte żyły. Był straszny i groźny. Dla mnie idealny.
Jechaliśmy razem na Bafomecie w stronę obozu Wyklętych. Kaim powiedział, że teraz to nasza jedyna szansa na przeżycie. Król pościągał ludzkich Leonadów z drugiego świata. Jego wojsko słabło. Musiał zebrać całą siłę, jaką włada i zwyciężyć swój największy problem. Wyklętych.
Zostaliśmy przywitani niezbyt radośnie. Otoczyli nas włóczniami i tak prowadzili do swojego przywódcy. Pewnie jest nim jakiś przerośnięty, wilkołak. Szłam za rękę z Kaimem. Dodawał mi tym otuchy, bo czułam się taka, delikatna wśród tych wszystkich stworzeń. Satyry odziane w zbroje, wróżki wyposażone w łańcuchy z czaszkami na końcu, krasnoludy z toporami, minotaury z wielkimi młotami, elfy na gryfach i wampiry na olbrzymich lwach i tygrysach. Dookoła było pełno namiotów, ognisk, stojaków z bronią. Ciągło się to z kilka kilometrów i to wszystko było otoczone wielkim murem z ziemi, kamieni i roślin.
Dotarliśmy w końcu do celu. Weszliśmy do ogromnego namiotu. Po środku znajdował się stół z mapą Welfix. Nad nią minotaur, wilkołak, kościotrup i elf omawiali strategię. Nie byle jaki elf.
- Lunas! – krzyknęłam ze szczęścia.
------------------------------------------------------------------------------------------------
Jeśli to przeczytałaś/przeczytałeś pozostaw komentarz, bardzo mnie to motywuje. :)
Mam nadzieję, że się podoba :D Wielki powrót Lunasa, tęskniliście? 

wtorek, 29 grudnia 2015

Księga II section XII

Mara
Wokół ogniska siedziało około dziecięciu stworzeń. Były wielkości małego królika. Wokół głowy miały białą grzywę, a sierść miały w kolorze iolitu. Na grzbiecie miały po kilka czarnych plamek. Na malutkiej, kociej główce znajdowały się ledwie dostrzegalne białe, zaokrąglone różki. Ogon również miały pokryte białym, długim futerkiem. Wygrzewały swoje małe, zmarznięte łapki. Kiedy tylko się zbudziłam, wszystkie otworzyły szerzej oczka. Były wielkości dużej monety. Jednak ich czarny kolor nie wzbudzał niepokoju, a raczej powodował, że były jeszcze bardziej kochane.
- Zimno wam? - spytałam, powstrzymując się od popłakania ze szczęścia.
Wszystkie równocześnie kiwnęły główkami. Wyciągnęłam dłoń i wypuszczałam powoli tworzące się samoistnie płomienie. Z podekscytowania zaczęły ćwierkać, jak małe ptaszki. Ogonki chodziły im synchronicznie, to w lewo, to w prawo. Po tym wszystkim co przeszłam, nie sądziłam, że zdołałbym wzruszyć się na widok... Nawet nie wiem, jak je nazwać. Te cudaśne wiewiórki napuszyły się i przytuliły do siebie, jednak wciąż nie spuszczały ze mnie wzroku.
Siedzieliśmy tak, już z dobrą godzinę, a one ani razu nie mrugnęły. Nagle zaburczało mi brzuchu. Odruchowo złapałam się za niego, a wiewiórki zrobiły to samo. Dobra, zaczyna się robić dziwnie. Wstałam i otrzepałam się z ziemi. A co zrobiły te małe rogacze? Oczywiście to samo.
Szyły za mną gęsiego. Pochód zamykał Bafomet. Nagle w krzakach się coś poruszyło. Wciągnęłam głęboko powietrze. Łoś. Wysunęłam katany i przygotowałam się do pościgu. Kiedy zwierzę wyszło z zarośli, puściłam się biegiem w jego stronę. Dzięki nadludzkiej szybkości dogoniłam je bez problemu i poderżnęłam mu gardło. Zabrałam się do patroszenie. Przecięłam brzuch łosia i powydzierałam z niego wszystkie wnętrzności. Niebieskie wiewiórki rzuciły się na flaki. Pożarły je w kilka sekund. Pirania, wiewiórka, papuga i koziołek w jednym?
Udziec ociekał tłuszczem. Obsypałam go kilkoma ziołami, które znalazłam po drodze. Miałam ich oczywiście aż nad to, ponieważ wiewiórki postanowiły mi pomóc. Bawiła mnie ta cała sytuacja. Gdy w końcu wgryzłam się w pieczone mięso, głód minął. Po połowie miałam już dość. Rzuciłam resztki w stronę wiewiórek. Po chwili oblizywały już tylko białą kość. Zatoczyłam ręką kółko i trawa wokół mnie uschła. Wyciągnęłam z niej całą wodę i skierowałam sobie do gardła.
- Uuuuu! - wykrzyknęły równocześnie małe zwierzątka.
Jeszcze raz zabrałam wodę rośliną, podzieliłam ją na dziesięć, mniejszych kulek i skierowałam do każdej wiewiórki. Chwyciły je w łapki i połknęły w całości.
Miesiąc później z mojej sakiewki ubyły wszystkie miedziane pensy, większa część srebrnych szylingów i połowa złotych denarów.  Przeznaczyłam je w większości na jedzenie. Zawsze mogłam coś upolować, ale wolałam jeść z miski. Wiewiórki zazwyczaj znajdowały sobie jakieś zwierzę i pozostawiały po nim szkielet. Jednak musiały w końcu natrafić na kłopoty.
Jak zawsze zeskoczyły z mojego ramienia i zniknęły w głębi lasu. Po chwili rozległo się głośne warczenie. Skierowałam Bafometa na północ. Po chwili ujrzałam dość dziwną scenę. Wiewiórki najeżyły się i syczały na dwa wilki. Jeden z nich był czarny o niebieskich oczach, a drugi w kolorze mlecznej czekolady z złotożółtymi oczami. Po miedzy dwoma strona leżała martwa łania. Wilki były znacznie wychudzone. Żebra wystawały im spod skóry, a brzuch prawie dotykał kręgosłupa. Zsiadłam z konia i podeszłam do zwierząt. Chwyciłam wszystkie wiewiórki i zanosiłam je na siodło. Wilki były zdezorientowane i przestały warczeć.
- Nie patrzcie tak na mnie - powiedziałam. - One dobrze sobie wyglądają, a nie co to wy.
Chwyciłam wodze i już miałam odchodzić, kiedy usłyszałam:
- Dziękuje.
Szybko się odwróciłam. Dziewczyna z krótkimi, brązowymi włosami wpatrywała się we mnie jasnym oczami. Nie miała ubrania na sobie i próbowała zasłonić ciało dłońmi.
- Wilkołaki - szepnęłam do siebie, ale i tak usłyszeli.
Obok niej kucał chłopak z ciemnymi włosami. Uśmiechnął się do mnie i powiedział:
- Jak okiełznałaś piekielne wiewiórki? – wskazał głową na siodło.
- Sama jestem piekielna. Ciągnie swój do swego - zażartowałam.
Zamienili się w wilki i zabrali do uczty. Chwilę później dziesiątka moich "dzieci" znalazły sobie dorodnego borsuka. Nie był to jednak zwykły borsuk: miał grzbiet najeżony kolcami, a futro w kolorze mchu. To się chyba korowiec nazywa, ale pewna nie jestem. Wiewiórki szybko sobie z nim poradziły.
Nad niebem pojawiły się gęste chmury i lunął deszcz. Rozszerzyłam dłoń i zrobiłam nad sobą niewidzialny parasol. Krople wody rozchodziły się na boki, dzięki czemu nie mokłam. Wiewiórki od razu skryły się przy moich nogach. Wzięłam je na ręce i usadowiłam na Bafomecie. Rozszerzyłam tarcze przeciwdeszczową na długość konia. Wskoczyłam na niego i pokłusowaliśmy przed siebie. Przez kilka dni wędrowaliśmy. Nie wydarzyło się nic szczególnego, co wzbudziło moje obawy.
Piątego dnia zatrzymaliśmy w wiosce Kear niedaleko miasta Leniwer. Cała miejscowość kształtką się, jak nigdy dotąd. Trwał tydzień targów. Można było zakupić przeróżne, oryginalne i dziwaczne rzeczy. Muszle, kamienie szlachetne, porcelana zdobiona, jakieś kości, biżuteria, ubrania, materiały i wiele innych rzeczy. Nie było sensu przeciskać się przez tłum ludzi, więc zostałam na obrzeżach. Kręciło się tu nie najlepsze towarzystwo. Nawet w karczmie. Muzyka była wolna i smutna. Każdy siedział przy swoim stoliku. Rozmawiali szeptem. Moje kroki niosły się echem po całym pomieszczeniu. Wszystkie oczy były skierowane w moją stronę. Nie dziwie im się. Spod mojej peleryny wydobywały się ciche pomrukiwania. Wiewiórki spały na moich ramionach. Musiałam, jak najszybciej znaleźć się w pokoju.
- Ile za pokój? - spytałam mężczyznę przy barze.
Miał szklane oko, brązowe włosy sięgające mu do łopatek i długie sumiaste wąsy. Broda była zapleciona w dwa, wielkie warkocze sięgające do piersi. Ramiona miał dwa razy szersze niż niejeden człowiek. Krasnolud. W życiu spotkałam już kilku, ale zazwyczaj byli to wojownicy.
- Panienka na pewno chce tutaj spać? - spytał niskim głosem.
- A co w tym przeszkadza? - dopytałam.
- To, że tutaj zjeżdżają sami najpodlejsi mieszkańcy Welfix. Jesteś dla nich pysznym kąskiem, że tak powiem. Tym bardziej, że masz ze sobą trunie. - puścił mi oko.
- Co mam? - zdziwiłam się.
- Tyle razy już słyszałem te małe piranie, że nie da się zapomnieć tego dźwięku. Jak je okiełznałaś, co? Uśpiłaś je jakoś?
- Nie. - odpowiedziałam oschle. - Ale widzę, że wiesz coś o nich. Zapłacę dwa szylingi za informacje o truniach.
- Trzy.
- Zgoda - wyciągnęłam monety i podałam mu. - A teraz mów.
- Nazywane są również piekielnymi wiewiórkami. Małe i wredne stworzenia. Podróżują stadami i atakują bez ostrzeżenia. Nienawidzą wszystkiego co się rusza, a w szczególności ludzi i aniołów. Takie chodzące piranie. Ich futro jest niezwykle cenne. Nie wiem ile, ich tam masz, ale król da ci przynajmniej pięćdziesiąt złotych denarów na jednego. Za tyle pieniędzy to możesz sobie dom wybudować.
- Nie mam zamiaru ich nikomu oddawać! - wrzasnęłam na cały budynek i walnęłam pięścią w blat.
Wszystkie osoby na sali wstały i wyjęły miecze, topory, sztylety i pałki. Groźnie mi się przypatrywali.
- Teraz już wiesz, czemu panuje tu taka cisza. Aby nikt się o niczym nie dowiedział. - poinformował mnie krasnolud.
Mężczyźni rzucili się na mnie. Rozłożyłam katany i próbowałam odpierać każdy atak. Jednak trudno było wymachiwać rękami ze śpiącymi truniami na ramionach. Jakiś młody mężczyzna wyłonił się nagle przede mną i przytknął mi sztylet do gardła. Czułam, jak ostrze przecina mi skórę. W tym momencie piekielne wiewiórki skoczyły i rozszarpywały mu twarz. Zbóje, jako cel obrali teraz małe rogacze. Zaczęli je łapać pojedynczo i skręcali im karki. Do moich uszu dobiegł pisk zabijanych zwierzątek. Wściekłość ogarnęła mnie do tego stopnia, że buchnęła ode mnie ogromna, kula ognia. Nie było już drogi ucieczki.     
Przechadzałam się wśród palących się zwłok w poszukiwaniu moich, małych podopiecznych. Każdego, jakiego znalazłam miał wykręconą główkę. Pozwoliłam łzą swobodnie spłynąć po moich policzkach. Pozabierałam wiewiórki i wyszłam z płonącego budynku.
Ułożyłam je wszystkie na trawie. Zaraz, zaraz. Raz, dwa, trzy... dziewięć. Gdzie jest dziesiąty? Ruchem ręki rozwiałam płomienie z budynku. Jeszcze raz dokładnie przeczesałam środek. Dobiłam kilku zbójów, ale poza tym nic nie znalazłam. Przeczesałam okolice myślami. Szukałam jakiejś istoty, która by coś widziała, słyszała. Był środek nocy, więc nie za wiele mi to dało. Jedyne co trafiało do mnie, to myśli dziwek i rycerzy. Jednak w końcu trafiłam na to, co chciałam. Do zamku kierował się chłopak, którego zaatakowały trunie.
Mam jedną! Może król zapłaci mi więcej, za to, że jest żywy.
Podpaliłam martwe wiewiórki, żeby nikt nie mógł skorzystać na ich śmierci.
Bafomet pędził, jak nigdy dotąd. Stukot kopyt niósł się przez całą okolice. Musiałam, jak najszybciej dostać się do zamku... króla. I w tym momencie zdałam sobie sprawę gdzie jestem. Dwa lata temu uciekłam stąd z Konwelijką. Zatrzymałam gwałtownie konia przed bramą. Czy powinnam tam iść? Wspomnienia zaczęły wracać. Kaim u boku jakieś rudej damy i wieść, że mają się pobrać. A co jeśli nadal tam są? Szczęśliwi z gromadką dzieci? Nie, nie teraz. Nie mogę o tym myśleć. Muszę uratować trunie. Strażnik bramy widząc, moje rozmyślanie zapytał:
- Czego chcesz? Czy ty też masz coś dla króla?
- Tak. - odpowiedziałam.
- W takim razie pokaż, ale wątpię czy będzie to równie wspaniałe, co trunia.
Rycerz podszedł do mnie. Wyciągnęłam rękę przed siebie i starałam się zapanować nad jego krwiobiegiem. Krew to płyn, więc powinno pójść szybko i sprawnie. Anioł skrzywił się i zatrzymał. Zacisnęłam pięść i zamarzł od środka.
Zamek był ogromny. Od razu znalazłam myśli młodego zbójcy. Dotarłam do niego w kilka sekund i zatopiłam kły w jego tętnicy szyjnej. Klatka z wiewiórką upadła na posadzkę i brzęknęła głośno. Po wypiciu krwi, wypuściłam trunie. Wskoczył na moje ramie i przytulił się do szyi. Musiałam się już tylko stąd wydostać. Nie mogłam jednak tą samą drogą, ponieważ usłyszałam rozmowę rycerzy. Nikt nie może wiedzieć, że tu byłam.

Zawróciłam w drugą stronę i pobiegłam. Najpierw schodami do góry, potem korytarzem w lewo, w prawo. Czemu tu nigdzie nie ma okien, żeby wyskoczyć?! Wszędzie było słychać, jak rycerze biegają po zamku. Może jak pobiegnę w górę to znajdę jakieś okno. Pokonałam kolejne schody. Wreszcie! Przede mną znajdował się piękny witraż. Już miałam biec w jego stronę, kiedy pojawił się…
------------------------------------------------------------------------------------------------
Jeśli to przeczytałaś/przeczytałeś pozostaw komentarz, bardzo mnie to motywuje. :)
Podobają wam się piekielne wiewiórki? I co sądzicie o słabości Mary do nich? I kto się mógł przed nią pojawić? 

poniedziałek, 21 grudnia 2015

Księga II section XI

Mara
W pokoju wzięłam kąpiel w zimnej wodzie i założyłam nowe obrania. Pomimo wrzasków na dole, szybko zasnęłam. Rano przywdziałam pelerynę i zeszłam do karczmarki. Ścierała wymiociny z blatu.
- Mogę liczyć na jakieś śniadanie? - spytałam.
- Może być gulasz? – zaproponowała ziewając.
- A dobry chociaż?
- Robiłam go godzinę temu, więc jest świeży i warzywa jeszcze się nie rozmiękły.
- No dobra, to ile? – już przeliczałam szylingi, ale ona nie odpowiedziała.
Poszła powolnym krokiem do kuchni. Może nie usłyszała, chociaż teraz nie ma tu nikogo oprócz mnie. Po kilku minutach wróciła z miską. W powietrzu rozniósł się zapach gotowanego mięsa i warzyw. Od razu wzięłam się za jedzenie. Było pyszne. Mięso idealnie wysmażone, sos delikatny, a warzywa były jeszcze chrupiące.
- Dzięki, chyba nie za często robisz takie dobre dania, co? – zaśmiałam się.
- Nie. – odpowiedziała bez emocji.
- Więc czemu dostąpiłam takiego zaszczytu? – dopytałam.
- Nie wyglądasz na zwykłą dziewczynę czy anielicę – zabrała miskę i postawiła przede mną kufel z piwem. - I wciąż nie wierzę, że pies ci zrobił tą szramę. Widziałam w życiu już wielu pokaleczonych mężczyzn i jestem pewna, że tą bliznę zostawiło ostrze miecza.
- No dobra, ale wciąż nie odpowiedziałaś mi na pytanie. – powiedziałam i wzięłam łyk piwa.
- Hiro wie o dziecku.
- Ale go nie chce? – zapytałam z grymasem na twarzy z powodu mocnego piwa.
- Chce, tylko nie ze mną. Powiedział, że kiedy brzuch będzie wystarczająco duży, zabije dziecko przed porodem. A ja je już pokochałam i nie oddam go! - wybuchnęła płaczem.
Opierała się o blat stołu i ryczała. Próbowałam jakoś zignorować jej zachowanie. Wypiłam do końca napój i aż mną wstrząsnęło z powodu gorzkiego smaku chmielu. Położyłam obok niej pięć srebrnych szylingów. Wstałam powoli i poklepałam ją po ramieniu.
- Poradzisz sobie. - powiedziałam, a ona wrzasnęła na cały budynek i z jej oczu polała się kolejna fala łez.
Nacisnęłam na klamkę drzwi, kiedy usłyszałam:
- Zabij go błagam.
- Co? Powiedziałaś, że nie chcesz go stracić! – puściłam klamkę i wróciłam do niej.
- I tak go stracę, teraz czy później, bez różnicy.
- Ale ja nie jestem najemnikiem! – oburzona jej propozycją, wrzasnęłam na całą karczmę.
- Proszę, musisz mi pomóc! – skamlała dalej.
- Żartujesz sobie? – zapytałam z drwiną.
- Nie, błagam, zapłacę!
Pieniędzy miałam akurat pod dostatkiem. Szatan podarował mi trzy woreczki monet po pięćset sztuk złotych denarów, srebrnych szylingów i miedzianych pensów.
- Nie potrzebuje pieniędzy.
- Proszę, nie wiesz, jak to jest mieć złamane serce? – spojrzała mi głęboko w oczy.
I właśnie trafiła na mój czuły punkt. Kłamstwa Fabiana i występki Kaima wróciły do mnie momentalnie. Serce pękło mi również, gdy musiałam pożegnać się z elfką i jednorożcem, i gdy rodzice mnie odrzucili. Gniew i smutek zaczęły znów napełniać moje ciało.
- Musisz mi pomóc - znów zaczęła - jeśli zabije moje dziecko, wciąż będzie młody, bo jest aniołem. A dla mnie czas jest okrutny, bo jestem człowiekiem.
- To ma jakieś znaczenie? Przecież wszyscy... – zaczęłam, ale przerwała mi.
- Oprócz ludzi.
- Jakim cudem? Inaczej słyszałam. – powiedziałam lekko zdezorientowana.
- Nie wiem, kto ci takich głupot nagadał. Ale tak czy siak, zmarszczki już mnie dopadły, nie chce umrzeć sama. Dziecko będzie moim wybawieniem.
- Jeśli ktoś się dowie...
- Nie dowie, przyrzekam. – położyła dłonie na sercu.
- Mam ci przynieść jego głowę czy co?
- Wystarczy mi twoje słowo. – powiedziała z uśmiechem.
Bafomet pędził co sił w kopytach. Musieliśmy, jak najszybciej dostać się w miejsce, gdzie wczoraj narysowałam pentagram. Na szczęście jednym z przeczesujących okolice łąki wciąż był Hiro. Naciągnęłam na głowę kaptur, a twarz zasłoniłam bandaną. Była czarna w białe wzory. Teraz jedyną odkrytą częścią były moje oczy. Czarne i zimne. Peleryna utrzymywała się na moich ramionach dzięki zapięciu, wyglądającemu, jak dwa haki. Po nią ukrywałam katany. Bafometa zostawiłam przywiązanego do drzewa półtora kilometra dalej.
Przemknęłam pomiędzy drzewami, szybko i zwinnie. Leonadzi chodzili po polanie z psami i szukali poszlak. Skryłam się za drzewem i czekałam na odpowiedni moment.  Nagle wszystkie psy zwróciły głowę w moją stronę, zaczęły szczekać i wyrywać się ze smyczy. Wyszłam z ukrycia i spiorunowałam ich wzrokiem. Zwierzęta wciąż ujadały, więc syknęłam na nie, jak wąż. Zaskamlały i z podkulonym ogonem schowały się za nogami panów.
Leonadzi wyciągnęli miecze, oprócz Hiro. Przyglądał mi się z zaciekawieniem.
- Nie jesteś Mrocznym Jeźdźcem, co? – spytał i obleciał mnie wzrokiem z góry na dół.
Nie odpowiedziałam. Mógł rozpoznać mnie po głosie. Stałam nie wzruszona. Serce biło mi niemiłosiernie szybko. Nie mogłam popełnić żadnego błędu. Dopiero co Szatan usunął mnie z pamięci wszystkich istot. Nie chciałam tam wrócić, jako jedna z najbardziej poszukiwanych osób.
Odgarnęłam pelerynę za plecy. Przez moment wydało mi się, że mnie rozpoznał, jednak w jego głowie kręciła się tylko jedna myśl - Wampir czy kocica?
Przyznam, śmiać mi się z tego chciało. Dobra, dość tego. Ruszyłam w stronę Hiro i zaatakowałam jego lewy bok. Zrobił unik w tył i ostrza tylko świsnęły przed nim. Wyciągnął miecz i zamachnął się w stronę moich nóg. Podskoczyłam w górę i kopnęłam go w twarz. Przewrócił się, a miecz wzniósł się w górę i opadł kilka metrów od niego. To był idealny moment. Podbiegłam do niego i skierowałam katany prostopadle do jego gardła. Nagle z boku natarł drugi Leonada. Skuliłam się i dźgnęłam go w brzuch. Użyłam tyle siły, że katana przeszyła go na wylot. Hiro skorzystał z okazji i wbił mi sztylet w udo.
- Aaaaa! - wrzasnęłam z bólu i przetoczyłam się na trawę. - Pożałujesz, że się urodziłeś!
Wyciągnęłam zakrwawione ostrze i odrzuciłam na bok.
- Znam ten głos. To z tobą rozmawiałem w karczmie! - powiedział oburzony Hiro. - Co ty wyprawisz? Czemu nas atakujesz? - spytał lekko zdyszany.
- Zostawiłeś ją samą z dzieckiem! – wykrzyknęłam.
- A więc to o to chodzi. Nasłała cię na mnie tak? Jakby mogła być wiecznie młodą, też by postąpiła tak jak ja!
- Pysk! - wrzasnęłam.
Wyciągnęłam przed siebie wolną dłoń, z której wystrzelił ogień. Hiro był teraz żywą pochodnią. Biegał po polanie w płomieniach i wrzeszczał z bólu. Drugi z jego towarzyszy ze zdumienia nie mógł się ruszyć. Kiedy Hira opuściły ostatnie siły, padł. Blondwłosy Leonada, ostatni z trójki, który pozostał przy życiu, klęczał, a łzy lały mi się, niczym wodospad.
- Błagam! - wyjęczał. - Nie zabijaj mnie!
Zamknij oczy - przekazałam mu w myślach.
Posłuchał mnie. Szybkim ruchem ręki odcięłam mu głowę kataną. Odchodząc zostawiłam trzy płonące zwłoki na polanie.
Bafomet powoli przestępował z kopyta na kopyto. Rana na nodze, niedbale przepasana kawałkiem materiału, dokuczała mi niemiłosiernie. Ze złodzieja zostałam najemnikiem. Chyba nigdy nie doczekam się spokoju. Już ponad dwa lata moje życie jest wystawiane na wszelkie próby. Moja psychika długo tego nie przetrzyma. Nie chodzi tu o zabijanie, bo to mam w naturze.
Noc spędziłam pod gołym niebem. Ranę wyleczyłam i została po niej, jedynie blada plama. Bafomet ułożył się wygodnie przy ognisku. Oparłam się o niego i dałam się ponieść ciemności.
Miałam na sobie piękną, czarną sukienkę bez ramiączek. W talii była obwiązana białą wstęgą, której końce zwisały z tyłu. Miałam wysokie, czarne szpilki, a włosy były upięte w koka. Znajdowałam się w wielkiej sali balowej. Wokół mnie tańczyło pełno par. Ja, jak ostatnia sierota, stałam na środku i nie wiedziałam, co zrobić.
Nagle obok mnie pojawił się złotowłosy młodzieniec. Miał biały garnitur i buty. Oczy miał w jasnym odcieniu błękitu, które otaczała czarna obwódka. Skórę miał jasną i gładką. Na policzkach pojawiły mu się lekkie rumieńce. Twarz miał smukłą i poważną. Włosy były lekko przycięte po bokach, a środek miał wymodelowany w lekkiego irokeza. Był mojego wzrostu. Spojrzeliśmy na siebie. Obdarzył mnie uśmiechem i złapał za rękę. Poczułam, jak prąd przechodzi przez moje ciało. Nigdy czegoś takiego nie czułam. Wtedy nad moją głową pojawił się miniaturowy Księżyc, a nad jego Słońce. Zajaśniały i zmieniły kształt. Księżyc był teraz srebrzystym diademem z czarnym diamentem w kształcie koła, a Słońce było koroną z okrągłym topazem. Powoli kierowały się ku dołowi i usadowiły się na naszych głowach. Jeszcze raz spojrzeliśmy na siebie. Moja czerń kontrastowała z jego bielą. Dusza nieczysta i dusza zbawiona. Jing i Jang. Razem stanowiliśmy całość.
Zerwałam się, budząc Bafometa. Zwierzę niespokojnie wstało i zaczęło rżeć. Był środek nocy. Ognisko jeszcze ledwie się tliło. A przede mną stała garstka...
------------------------------------------------------------------------------------------------
Jeśli to przeczytałaś/przeczytałeś pozostaw komentarz, bardzo mnie to motywuje. :)
Mara najemnikiem? Nowa postać? Widocznie Mara nie jest jedyną Wybraną :) I co ją tak naprawdę zbudziło?
Zapraszam do udziału w ankiecie! :D