poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Księga I section XV

MARA
Do domu wróciłam z tatą. Nie miałam ochoty na bieganie. Autobus też odpadał. Ciekawe co by ludzie zrobili, jakby mnie taką zobaczyli? Pewnie by uciekli i miałabym cały bus dla siebie. Tato przez całą podróż nie odzywał się. Zerkał tylko, co kilka minut na moje zakrwawione dłonie.
Po umyciu z siebie resztek krwi, przebrałam się w piżamę, która składała się z za dużej, męskiej szarej bluzki i majtek. Zakrwawioną bluzę spakowałam do worka i zawiązałam. Najdziwniejsze było to, że pomimo zapachu krwi, wciąż nie wpadałam w obłęd. Najwyraźniej prezent od Lunasa wciąż działa. Przydałoby mi się tego więcej, tylko jak to zdobyć?
Już miałam kłaść się spać, kiedy usłyszałam:
- Mara, mogłabyś tu przyjść? - zapytał tata.
Związałam mokre włosy w kucyk i poszłam do salonu. Tata siedział w fotelu i popijał herbatę. Na kolanach miał książkę zatytułowaną "Jak radzić sobie z trudną młodzieżą?". Usiadłam na przeciwko niego na sofie i spojrzałam pytająco. Od razu zrozumiał o co mi chodzi. Zaśmiał się i powiedział:
- Szukałem czegoś na temat tego "co zrobić, kiedy twoje dziecko staje się demonem", ale nic takiego nie znalazłem.
- Ciekawe czemu? - zapytałam z szerokim uśmiechem.
- Schowaj kły. – poprosił grzecznie.
- Musisz się przyzwyczaić. - odpowiedziałam szczerząc się jeszcze bardziej. - Czemu mnie zawołałeś?
- Wiem, że nie jest to dla ciebie łatwe. Te wszystkie zmiany. Ale uwierz mi, nam również nie jest łatwo.
- Nam? Czyli komu jeszcze? Mamie?! - wykrzyczałam.
- Tak, ona się również o ciebie martwi...
- Ona dla mnie nie istnieje. - odparłam sucho.
- Może nie będę już poruszał tego tematu. Ale błagam, przestań zabijać ludzi. Cały czas dzwonią do mnie w sprawie wywiadu z tobą. Koledzy w pracy cały się mnie wypytują, jak to jest mieć mordercę pod jednym dachem. Tylko czekać, aż dziennikarze będą robić pielgrzymki pod nasz dom!
- Mam się wyprowadzić, tak? - spytałam ze łzami w oczach. - Nie chcesz już mnie?
- Ja się wyprowadzę. Twoja matka ma komplikacje po porodowe i jest w szpitalu, a małą ktoś musi się zająć. Cornelii niezbyt podoba się rola niańki. Więc razem z Sarą pojechałbym do dziadków...
Kolejna osoba mnie zostawia. Czy coś jest ze mną nie tak? Najpierw mama, potem Lunas, a teraz tata. Moje życie to jakieś dno. Po policzkach zaczęły płynąc mi łzy.
- Dobra, spoko. Zostaw mnie, jak wszyscy! - wybuchłam.
- Kochanie, uspokój się.
- Wyjdź, bo nie ręczę za siebie!
- Chciałem ci jeszcze powie...
- WYJDŹ! – przerwałam mu.
Smutek zastąpił gniew. Skóra zbladła, żyły sczerniały i uwypukliły się. Brązowy kolor w moich oczach zmienił się w szkarłatny. Serce zaczęło mi bić, co raz szybciej. Czułam, jak zaczyna ogarniać mnie szaleństwo. Padłam na podłogę i chwyciłam się za głowę. Uspokój się Maro! powtarzałam sobie w kółko. Tata w tym czasie wyniósł już spakowane walizki z sypialni. Spojrzał na mnie ostatni raz. Po policzku spłynęła mu jedna łza. Na stoliczku obok sofy położył wypchaną kopertę i wyszedł. Wtedy dałam upust emocją. Krzyknęłam na cały dom. Szyby w oknach i szafach pękły. Szkło walało się po całym pomieszczeniu. Chwyciłam fotel i rzuciłam nim o ścianę. Roztrzaskał się na milion kawałeczków. Odwróciłam się i walnęłam pięścią w sam środek telewizora. Zrobił się na nim wielki "pajączek". Miałam już dość. Padłam na kolana i znów krzyknęłam. Cały gniew ze mnie wyleciał. Po tym wszystkim powróciłam do normalnego wyglądu.
Nie dość, że było mi słabo, to jeszcze burczało mi w brzuchu. Ruszyłam do kuchni. Lodówka była wypełniona po brzegi. Wciągnęłam powietrze. Ser, pomidor, szynka, musztarda, ptaszek, arbuz, parówki. Nie ma nic na co mia... Zaraz, zaraz. Ptaszek? Zamknęłam lodówkę i odwróciłam się. Na stole stał żywy zimorodek. Zaćwierkał i poleciał do łazienki. Poszłam z nim. Siedział na worku z zakrwawioną bluzą. Kiedy tylko podeszłam, on odleciał. Wzięłam pakunek i ruszyłam za zimorodkiem. Siedział na klamce przy drzwiach. Ubrałam szybko spodenki i otworzyłam drzwi. Ptaszek poleciał wzdłuż drogi. Boso pobiegłam za nim.
Usiadł dopiero na gałązce, która zwisała nad jeziorem. Po chwili znowu wzbił się w powietrze. Zatrzymał się nad jakaś postacią i znikł. Tak po prostu znikł.        
Moją uwagę przykuła tajemnicza postać. Była wysoka i miała męską sylwetkę. Po chwili ruszyła ku mnie. W powietrzu unosił się zapach wanilii. Zacisnęłam pięści i już miałam rozkładać miecze, kiedy usłyszałam:
- Witaj Maro. - powiedział Fabian. - Myślałam, że zastanę cię w domu, ale GPS od bransoletki pokazywał, że jesteś tutaj.
Po raz pierwszy w życiu cieszę się z tego, że ktoś wymyślił GPS-a. Wyjątkowo dziś anioł nie miał na sobie munduru Axuilimisty. Był ubrany w jeansy i białą bluzkę. Jednak na twarzy wciąż nosił maskę.
- Cześć. Co ty tu robisz? - spytałam zaciekawiona. - I co się stało z zimorodkiem?
- Musimy porozmawiać. Ale najpierw może rozpalimy ognisko, bo trochę zimno. - zaproponował.
Czułam się jakbym dopiero co wyszła z ognia. Jako demon temperatura mojego ciała była znacznie wyższa, niż u normalnych ludzi. Ale w odczuciu innych osób byłam lodowata.
- Jasne. - odpowiedziałam z udawanym uśmiechem. - Możemy to spalić. - wyciągnęłam przed siebie worek z bluzą. Fabian szybko go chwycił i otworzył. To co było w środku nie zadowoliło go zbytnio. Nagle złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą. Szliśmy około dziesięć minut. Jezioro już dawno znikło z pola widzenia.
Po chwili znaleźliśmy się na małej polanie. Na środku paliło się już ognisko. Fabian wrzucił do niego worek. Usiadłam na trawie. Anioł zrobił to samo. Spojrzałam mu prosto w oczy. Było w nich tyle spokoju, pewnie przez ten zielony kolor. Nagle stało się coś, czego bym się nigdy nie spodziewała. Fabian sięgnął rękę do twarzy, ściągnął maskę i zmierzwił sobie włosy. Był jeszcze piękniejszy, niż zwykle.
- O to prawdziwy ja. - oznajmił z uśmiechem. - Posłuchaj... Rozmawiałam z Skawetynem. Błagałem go, żeby z tobą nie walczył. W końcu się zgodził, ale pod jednym warunkiem. Musisz się stąd wynieść. I nie musisz się o nic martwić. Mam dom w Hiszpanii, mogłabyś...
- Fabian przestań. Jestem ci wdzięczna, że pokazałeś mi prawdziwego siebie. Ale nie zrezygnuje z walki. Pokaże mu, że nie miał racji.
- Maro...
- Fabian poradzę sobie, spokojnie. - uspokajałam go.
- Ja po prostu martwię się o ciebie. - mówiąc te słowa, położył mi dłoń na policzku. – To najlepszy szermierz, jakiego w życiu widziałem. Chciałbym ci jakoś pomóc.
- Hm... Wiem jak. – uśmiechnęłam się szeroko.
- Jak? – spytał.
- Jakie Teodor ma słabości?
Fabian zamyślił się na chwilkę.
Powiedzieć jej czy nie. Jak się Teodor dowie to mnie zabije, ale to może jej pomóc.
Wiem, że to nie ładnie grzebać w czyjeś głowie, ale skoro ma się taki dar, to trzeba go wykorzystywać. Przez kolejne kilka minut Fabian bił się z myślami, aż w końcu powiedział:
- Skrzydła. Skawetyn jest aniołem, tylko że za młodu podpadł demonom i obdarli go ze skrzydeł. Od tej pory podróżuje helikopterem. Każdy ma zakaz poruszania tego tematu przy nim. Uwalnia się w nim, wtedy „wewnętrzny demon”. – zaśmiał się przy ostatnim zdaniu.
- Dzięki, wykorzystam tą informacje. – po tych słowach, dałam mu buziaka w policzek.
Położyłam głowę na jego ramieniu. Fabian objął mnie i patrzyliśmy w ogień. Zaczęłam delikatnie machać wskazującym palcem, tak żeby anioł tego nie zauważył. Płomienie tańczyły to w górę, to w dół. Na moment stworzyłam dwa anioły trzymające się za ręce. Fabian je zauważyłam i zaczął nerwowo mrugać oczami. W końcu stwierdził, że musiało mu się przewidzieć. Kiedy skończyłam bawić się ogniem, zapytałam go:
- O co w końcu chodzi z tym zimorodkiem?
- To GPS. Kiedy znajduje obiekt to znika.
W szkole byłam na ósmą. Na pierwszych dwóch lekcjach, czyli biologii i geografii, pisałam sprawdziany z całej drugiej klasy. Oczywiście każdy z nich napisałam na piątkę. Kocham fotograficzną pamięć.
Z początkiem trzeciej lekcji na małym boisku do siatkówki wylądował helikopter. Na jego boku było wielkie, niebieskie TSA. Po chwili wyszedł z niego Teodor. Był ubrany, jak typowy Axumilat. Miał pelerynę, buty do kolan, granatową bluzkę i spodnie. Ale zamiast maski nosił przepaskę. Przy pasie wisiał mu miecz. W ręce trzymał drugi. Z każdej strony szkoły zaczęli zbierać się Axumiliści. Ustawili się wokół boiska.
Ustawiliśmy się na końcach boiska na przeciw siebie. W szkolnych oknach siedzieli uczniowie i bacznie obserwowali. Nauczyciele nawet nie starali ich przywrócić do porządku, bo wiedzieli, że to i tak nie ma sensu. Fabian podszedł do mnie z mieczem. Chwyciłam rękojeść i od razu upuściłam udając, że jest dla mnie za ciężki. Dał mi również mały sztylecik, który przymocowałam z tyłu spodni. Teodor zaśmiał się drwiąco i powiedział:
- To będzie przyjemność odciąć ci głowę.
- Tak samo przyjemnie, jak tobie odcinali skrzydła? - odgryzłam się.
Na jego twarzy od razu zagościł gniew. Wytrzeszczył oczy i krzyknął:
- Jak śmiesz! (https://www.youtube.com/watch?v=mbEZJVa75MM)
Ruszył na mnie. Podniósł miecz w górę i ciął w stronę mojej szyi. Schyliłam się. Odwrócił się i znów zaatakowała. Bez przerwy robiłam szybkie uniki. Po kilku minutach Teodor dyszał ze zmęczenia.
- Walcz tchórzu! - wykrzyknął i znów ruszył na mnie.
Skierował miecz w stronę mojej głowy. Uniosłam ostrze i zablokowałam jego cios. Szybko odsunął broń. Stanął, aby chwilkę odpocząć. Nie mogłam na to pozwolić. Chwyciłam miecz w obie dłonie i zaatakowałam. Odparł mój atak i od razu sam na mnie natarł. Próbowałam się bronić, ale niezbyt umiem obsługiwać się mieczem. Teodor skierował ostrze w stronę mojej prawej ręki. Od razu się obróciłam, żeby zablokować atak. On wtedy zawrócił miecz i końcówką przeciął mi skórę od nadgarstka do łokcia u lewej ręki. Padłam na boisko.
- Aaaa! - zawyłam z bólu.
Po palcach zaczął się lać mały "wodospad" krwi. Ręka zaczęła mi się trząść. Zacisnęłam pięść i powiedziała sobie: " Nie pozwolę zabić się byle jakiemu aniołowi!". Zacisnęłam zęby i spojrzałam na Teodora spode łba. Uśmiechał się drwiąco. Podparłam się mieczem i po woli wstałam. Włosy zasłaniały mi cała twarz, więc machnęłam głową w prawo.
Na cały teren szkoły znów rozniósł się dźwięk uderzenia metal o metal. Cały czas traciłam krew przez ranę w ręce, co mnie osłabiało. Teodor wykorzystywał to i cały czas atakował. Fabian miał racje, że to jeden z lepszych szermierzy. Kiedy próbowałam go zaatakować, on odsunął się i uderzył mnie rękojeścią miecza w plecy przez co upadłam na boisko. Po czym kopnął mnie z buta w głowę. Uderzenie było tak silne, że zrobiłam obrót o 180 stopni. Puściłam miecz i zakryłam twarz dłonią, jakby to miało pomóc. Kiedy się podniosłam z czoła pociekła mi stróżka krwi, która lała się centralnie na lewo oko. Przetarłam je zdrową rękę, ale to i tak nie miało sensu, bo od razu zostało zalane. Zaczęło mi się kręcić głowie. Nie mogłam ustać na nogach, więc rozstawiłam je szerzej, żeby mieć lepszą stabilność. Teodor w odróżnieniu do mnie nie miał nawet małego zadrapania, ale był tak spocony, że wyglądał, jakby wyszedł spod prysznica. Schyliłam się i podniosłam miecz. Skierowałam go w stronę Teodora i starałam się wyglądać groźnie. On powolutku do mnie podszedł i znów zadał kilka ciosów. Przez zawroty głowy trudno było mi się bronić. Anioł przeciął mi skórę na żebrach, prawym ramieniu, lewym udzie i łopatce. Z tymi ranami nie miałam sił nawet oddychać. Teodor znów zaatakował. Tak manewrował ostrzem, że miecz wyleciał mi z dłoni i poleciał kilka metrów w tył. Teodor podszedł do mnie i przycisnął końcówkę broni do mojej piersi i lekko pchnął. Z braku sił przewróciłam się. Anioł rzucił swój miecz do tyłu i z pasa wyjął swój sztylet. Usiadłam mi na brzuchu i wolną ręką chwycił mnie za szyje.
- I po co ci było to cwaniakowanie? – zapytał drwiąco.
To koniec. Nie wygram z nim. Nie chce umierać. Chce jeszcze raz ujrzeć Lunasa. Po moich policzkach zaczęły cieknąć łzy. Nagle w swojej głowie usłyszałam setki myśli uczniów: „Ona nie może umrzeć”, „Dawaj Mara”, „Uda cię się jeszcze”, „Teraz to ty jesteś naszym obrońcą, a nie oni.” Ostatnia myśl należała do Branta. Podniosły mnie na znacznie na duchu. Musiałam coś szybko wymyślić.      
 Teodor uniósł sztylet nad moim sercem. Kiedy chciał je przebić, chwyciłam go za nadgarstek. Drugą ręką szybko wyciągnęłam swój sztylet i wbiłam mu go w serce. Teodor złapał się za ostrze tkwiące w jego ciele. Jego koszula zaczęła barwić się na czarno. Z rękojeści zaczęła cieknąć krew. Kilka jej kropel wpadło mi do ust. Momentalnie poczułam chęć wbicia zębów w szyje anioła. W gardle zaczęło mnie palić. Duża dawka anielskiej krwi uspokajała mnie, a mała dawka wyzwalała szaleństwo.
W oczach Teodora dostrzegłam swoje odbicie. Wysunęły mi się kły, a oczy zaczerwieniły. Anioł rozszerzył oczy i resztkami sił zaczął bełkotać:
- Ddd... Dem...
Ja ci dam demona - przekazałam mu w myślach. Wyjęłam sztylet z jego serca i wbiłam mu go w sam środek jamy ustnej przebijając język. Zrobiłam to z taką siłą, że ostrze wyszło po drugiej stronie czaszki. Z jego dolnej wargi ciekło tyle krwi, że wystarczyło by na kilka fiolek od Lunasa. Otworzyłam usta. Ciepła ciecz zalała moje gardło. Czułam, jak energia wypełnia moje ciało. Powróciłam do zwykłego wyglądu.
Zrzuciłam z siebie martwego Teodora i wstałam po woli. Fabian podbiegł do mnie i powiedział:
- Wygrałaś! To cud jakiś. Chodź szybko do helikoptera zabierzemy cię do szpitala.
- Nie! - wykrzyczałam. - Zostawcie mnie.
Odepchnęłam Fabiana i wybiegłam z terenu szkoły. Skierowałam się w stronę jakiegoś lasu. Biegłam i biegłam. O dziwo rany nie dawały o sobie znać. Kolejny trup na moim koncie. Jestem potworem. Powinnam dać się zabić Teodorowi. Może uratowałoby to życie jeszcze wielu istotom. Po godzinie w końcu się zatrzymałam.
Znajdowałam się na klifie. Na samym jego środku stała wielka sosna. Usiadłam pod nią. Zamknęłam oczy i wsłuchałam się w morskie fale. Szybko zasnęłam. Obudziło mnie głośne warczenie...
---------------------------------------------------------------------------------------------------
Jeśli to przeczytałaś/przeczytałeś pozostaw komentarz, bardzo mnie to motywuje. :)

niedziela, 23 sierpnia 2015

Księga I section XIV

MARA
- Wszyscy ani rusz! - wykrzyczeli razem.
Wyższy z mężczyzn, który na kasku miał małą liczbę 1, podszedł do pani Kawid, nauczycielki biologii, skierował karabinek w stronę jej głowy i spod kasku dało się usłyszeć stłumiony głos (prawdopodobnie przez kominiarkę):
- Klęknij i oddaj hołd przyszłemu Królowi Dwóch Światów - Leodegarowi Silnemu.
Nauczycielka, wciąż była w szoku. Z oczu zaczęły płynąć jej łzy. Nerwowo mrugała powiekami i w końcu się odezwała:
- Przykro mi, ale nie zrobię tego.
Napastnik odsunął karabin i wycelował w uczniów. Nacisnął spust i rozległ się huk. Kula przeleciała nad głowami i utknęła w ścianie. Przez krótkofalówkę, którą miał przypiętą do pasa, wydobył się głos: "Delta jeden słyszeliśmy strzały, wszystko w porządku? Odbiór"
Delta jeden podniósł do ust urządzenie i powiedział:
- Tu Delta jeden. Wszystko idzie zgodnie z planem, tylko nauczycielka stawia opór. Bez odbioru.
Kawid szybko wstała, uklękła i oddała cześć Leodegarowi. Po chwili podniosła się. Oczy miała cała napuchnięte od płaczu. Łzy rozmazały jej makijaż i miała kilka czarny zacieków na policzkach. Delta jeden chwycił nauczycielkę za kark i usadowił na krześle. Delta dwa, z numerem 2 na kasku, wciąż wstał niewzruszony z karabinkiem skierowanym ku sufitowi.
- Masz teraz wyczytywać uczniów i każdy kto usłyszy swoje nazwisko, ma tu podejść i zrobić to samo co ty.
Spojrzałam znów na Kawid. Cała się trzęsła. Wyglądała, jakby zaraz miała padaczki dostać. Otworzyła dziennik i zaczęła wyczytywać uczniów.
Jak na razie każdy z tych słabeuszy posłusznie oddawał hołd. Aż do momentu, kiedy powiedziała na całą klasę:
- Pantus Kageb.
Będę mieć trudny orzech do zgryzienia. Pantus sięgał mi teraz do ramienia, ale był o wiele bardziej umięśniony. Miał krótkie jasnobrązowe włosy ostrzyżone na krótko. On był największym patriotą, jakiego kiedykolwiek widziałam. Po usłyszeniu swojego nazwiska wstał z zaciśniętymi pięściami i stanął wyprostowany przed Deltą jeden.
- Klękaj. - rozkazał mu.
Założyłam ręce na pierś i przyglądałam się przedstawieniu. Pantus rzucił się na Deltę jeden. Chwycił karabinek i zaczęli szarpać. Chłopak kopnął go w krocze. Ten upadł i puścił broń, w celu pomasowania bolącego miejsca. Pantus chwycił karabinek i wycelował go w głowę Delcie jeden. Rozległ się strzał.
Delta dwa opuścił broń zaraz po tym, jak Pantus z dziurą w głowie upadł na podłogę. Dziewczyny zaczęły piszczeć. Stwierdziłam, że to idealny moment, żeby wkroczyć do akcji. Podbiegłam do wciąż cierpiącego Delty jeden i chwyciłam go od tyłu za kark. Zrobiłam z niego swoją tarcze. Delta dwa skierował broń ku mnie, a raczej swojemu koledze. Mój zakładnik zaczął się nieco szamotać, więc wzmocniłam uścisk. Trochę za mocno to zrobiłam, bo połamałam mu kości. Od razu przestał oddychać i zawisł utrzymywany przez moje dłonie, jak szmaciana lalka. Delta dwa wciąż celując w moim kierunku, jedną ręką zaczął szukać krótkofalówki. Chciał wezwać wsparcie. Musiałam szybko coś zrobić. Spontanicznie rzuciłam ciałem w jego stronę. Ten upadł i zaczął spychać z siebie zwłoki. Kiedy to zrobił, rzuciłam się na niego. Chwyciłam jego szyje i przyduszałam. Zrobił się czerwony na twarzy. Próbował się uwolnić, ale był za słaby...
Człowiek. Moją szkołę zaatakowali ludzie. Ale czemu swoi atakują swoich?! Aż tak bardzo chcą żyć w świecie, w którym panuje monarchia? Poczułam nienawiść to tego mężczyzny. Wbiłam mu paznokcie w szyje. Przebiłam się przez skórę i rozdarłam mu gardło. Krew zaczęła tryskać na lewo i prawo. Miałam zakrwawioną całą bluzę i twarz. Jedna maleńka kropelka wpadła mi do ust. Oczy momentalnie zmieniły mi kolor na czarny, skóra zaczęła blednąc, a żyły robiły się czarne i wypukłe. Zaczęłam szybciej oddychać. Słodki zapach krwi wypełnił moje płuca. Spojrzałam na dłonie. Całe czerwone... w ciepłej i pysznej cieczy. Aż się proszą o oblizanie. Przybliżyłam je do ust i polizałam. Zaczęło ogarniać mnie szaleństwo. Chcę więcej! Ta cała krew musi znaleźć się w moim żołądku! Już miałam zacząć się nią degustować, kiedy usłyszałam w swojej głowie: NIE. Cały czas się to powtarzało. W końcu rozumiałam, że to mój własny głos. Sięgnęłam ręką do kieszonki i wyjęłam fiolkę od Lunasa. Wyciągnęłam koreczek i wlałam anielską krew prosto do gardła. Słodka, jak miód i zimna, jak lód. Ocuciła mnie z amoku. Wróciłam do normalnego wyglądu i wstałam ze zwłok Delty dwa.
Moi koledzy z klasy i nauczycielka stali na końcu sali. Patrzyli na mnie z przerażeniem.
- Może by tak małe dziękuje? - spytałam z irytacją.
Nie doczekałam się odpowiedzi. Ściągnęłam z siebie zakrwawioną bluzę. Zostałam w jeansach i podkoszulku. Z krótkofalówki Delty jeden wydobył się głos: "Do wszystkich. Każde z pięter oddało hołd naszemu panu i władcy. Została nam jeszcze jedna sala do sprawdzenia - 38. Bez odbioru"
Będzie ich więcej. Musiałam przygotować się na kolejne stracie. Przeszukałam ciała. Znalazłam dwa noże Glock FM78 Black i naboje do karabinków. Coś słabo są uzbrojeni. Zdjęłam z Delty dwa kamizelkę kuloodporną i założyłam na siebie, a na to zakrwawioną bluzę.
W pewnym momencie coś ukuło mnie w rękę. Z bransoletki od Fabiana wysunęły się kolce i schowały. Jak ja mogłam o niej zapomnieć. Od razu ścisnęłam obydwa pąki. Zaczęły się otwierać. Były to teraz dwie róże zrobione z akwamarynu. Co kilka sekund jaśniały i ciemniały. W ten sposób chyba wysyłały sygnał do TSA.
Klamka przechyliła się w dół. W drzwiach stało dwóch mężczyzn. Byli tak samo ubrani, jak tamci, a na ich kaskach widniały liczby 3 i 4. Kiedy tylko mnie zauważyli, lekko się przygarbili i wycelowali karabinki prosto na mnie. Zrobiłam to samo. Tylko, że nie wiedziałam, którego obrać za cel. Co chwila przechylałam broń raz na jednego, raz na drugiego. Zaczęli iść w moją stronę, a ja się cofałam. Do sali weszło jeszcze czterech napastników. Nerwowo zmieniałam cel. Po środku nich stanął siwowłosy mężczyzna o miłej i ufnej twarzy. Był mojego wzrostu i wyglądał na anorektyka. Szary mundur wisiał na nim, jak na szkielecie. Jego szaro-zielone oczy dostrzegły martwe ciała. Pokiwał głową, wyrażając tym swoje niezadowolenie. Podniósł wzrok na mnie i zapytał:
- To twoja robota?
Potaknęłam. Pogładził palcami brodę i powiedział:
- Zabiłaś dwoje ludzi. Pewnie nawet się nie zastanowiłaś, czy może mają rodzinę? Może teraz, gdzieś tam daleko z głodu umierają ich dzieci! - krzyknął. - Zabijając ich, zabiłaś też wiele innych osób! Zrobiłaś to z zimną krwią! Jak tak...
Próbował wywołać u mnie poczucie winy. Chciał, żebym uległa. Łatwiej będzie, wtedy mnie zabić. Pozbycie się kolejnego ludzkiego buntownika to dla nich nic. Jednak był jeden problem. Ja nie jestem człowiekiem.
- Ty nie jesteś człowiekiem! Jesteś potworem!
- Racja. - przytaknęłam z uśmiechem.
Chciałam nacisnąć na spust, ale Delta pięć mnie wyprzedził. Kula utkwiła w miejscu, tam gdzie znajduje się serce. Upuściłam karabinek i padłam twarzą na podłogę. Teraz ani drgnij, pomyślałam.
- Zabierzcie ciała i spalcie. - powiedział mężczyzna w mundurze.
Poczułam, jak ktoś łapie mnie od tyłu za nogi i zaczyna ciągnąć. Po minucie otworzyłam oczy. Byliśmy na korytarzu. Odwróciłam po woli głowę. Czarna postać była do mnie tyłem. Wyrwałam jedną nogę z jego uścisku. Kiedy się odwrócił kopnęłam go w kask. Przewrócił się, a ja na niego skoczyłam. Wyjęłam za pasa nóż i wbiłam mu prosto w gardło. Wbiłam go jeszcze kilka razy. Ściągnęłam mu z pleców karabinek i przewiesiłam przez swoje. Natężyłam słuch. Kroki i szuranie materiału o podłogę. Ciągną kolejne ciało. Uzbrojona pobiegłam na pierwsze piętro.
Ustawiłam się w ciemnym kącie na końcu korytarza i czekałam. Po chwili Delta trzy i cztery zbiegli po schodach. W przygarbionych pozach i z przygotowaną bronią szli ku korytarzowi. W tym samym czasie ja wyciągnęłam karabinek przed siebie i strzeliłam im w nogi. Upadli. W sekundę pokonałam dzielące nas kilka metrów i podcięłam im gardła. Na płytki zaczęła wylewać się ciepła, czerwona, pyszna... Nie! Nie myśl o tym, powiedziałam sobie.
- Szybko! Na dole jest! - ktoś krzyknął.
Odgłosy ich kroków dało się słyszeć na całą szkołę. Ruszyłam ku drugiemu końcowi korytarza i zamiast zbiec ze schodów, skoczyłam z nich. Wylądowałam na lekko ugiętych nogach. Nagle w mojej głowie odezwał się jakiś głos.
Ciekawe co tam się dzieje? Tyle strzałów już dało się słyszeć.
Pogrzebałam jeszcze trochę w głowie tego człowieka. Odkryłam, że potrafię widzieć i słyszeć to co dana osoba. Przed sobą miałam główne drzwi do szkoły. Szlag, ubezpieczyli się.
Nagle za mną pojawili się Delta siedem i osiem. Nacisnęłam spust karabinka. Kula trafiła Deltę osiem w rękę i puścił broń. Delta siedem również strzelił. Ale nic nie poczułam. Może trafił w kamizelkę? I nagle po moich palcach zaczęła spływać stróżka krwi. Dostałam w ramię. W karabinku skończyła mi się amunicja, więc bezużyteczną bronią rzuciłam w stronę przeciwników. Zdezorientowani patrzyli, jak przelatuje nad ich głowami. W tym czasie ja wyjęłam dwa noże i z super-szybkością ruszyłam ku nim. Ręce rozłożyłam po bokach. Znajdowały się na jednej linii z ramionami. Po chwili byłam za nimi. Kiedy się odwróciłam, dwa ciała bez głów stały nienaruszone. Jednak po chwili upadły. Głowy leżały za nimi. Kolejni zaczęli biec.
Dobiegłam do sali 18 i weszłam. Klasa 2a. Wszyscy siedzieli w dużej grupie na końcu sali. Nauczycielka muzyki, pani Tumen i uczniowie patrzyli na mnie z przerażeniem. Jedna dziewczyna, chyba się Karla nazywa, zemdlała. Patrząc po ich twarzach, znalazłam moją ulubioną.
Bernt. Blondyn, mojego wzrostu, dobrze umięśniony o niebieskich oczach. Jesteśmy dla siebie kolega-koleżanka, ale dla mnie to coś więcej. Od miesięcy się w nim podkochiwałam. Jest miły, kochany, uprzejmy, ale jak się wkurzy to jest ostry, jak żyletka.
- Bernt... - jęknęłam, a po policzku spłynęła mi jedna łza.
Zrobiłam jeden krok w jego kierunku. Cofnął się.
Boże... Co się z nią stało? Skąd te zakrwawione noże?!
Czułam, jak do oczu napływają mi miliony łez.
Nagle drzwi do klasy otworzyły się. Stali w nich Delta pięć i sześć. Byli bez broni i ledwo żywi. Równocześnie upadli z hukiem na parkiet. Za nimi weszli dwaj ubrani na niebiesko mężczyźni w pelerynach. Wreszcie!
Auximilistka Inge'a właśnie zszywała mi ranę.
- Kula przeszła na wylot. Pewnie nic nie poczułaś, co? – puściła mi oczko. - Dzięki temu nie trzeba zabierać cię do szpitala. - uśmiechnęła się szeroko.
- Dzięki.
Kiedy skończyła, nakleiła na to wielki plaster, założyła mi z powrotem podkoszulek. Gdy odeszła, Fabian usiadł obok mnie i powiedział:
- Przepraszam, że tak długo nas nie było.
- To nie wasza wina. – starałam się go pocieszyć.
- Nasza! Nasza praca polega na ratowaniu ludzkiego życia. A my zawiedliśmy... - spojrzał za okno. Na boisku palił się stos ciał. Człowiek w szarym mundurze znajdował się na samej górze. Miał gardło przeszyte pięcioma strzałami.
- Chyba mi nie powiesz, że ci ich szkoda?! - spytałam z irytacją.
- Oczywiście, że nie. Ale twojego kolegę z klasy tak...
Znów spojrzałam na stos ciał. Pantus leżał na samym dole.
Nagle do sali wszedł mężczyzna o brązowych włosach z lekką siwizną po bokach. Miał na twarzy opaskę, która zasłaniała jedno oko. Drugie było skośne o kolorze fioletowym. Karnacje miał ciemnobrązową. Ubrany był w ciemnoniebieski garnitur. Na jego widok Fabian od razu wstał i gestem ręki nakazał mi zrobić to samo. Tajemniczy mężczyzna podszedł do mnie. Wyglądał, jakby chciał mnie zabić.
- Powiedz mi dlaczego tak późno nas wezwałaś?! Myślałaś, ze sobie poradzisz? – spytał ze wściekłością.
- O bransoletce przypomniałam sobie dopiero... - chciałam się wytłumaczyć, ale mi przerwał.
- To był największy atak. Każda szkoła w Norwegii została zaatakowana. I tylko w tej zostali zabici wszyscy najeźdźcy. Czy ty wiesz co to oznacza? – jego gniew wzrastał z każdym wypowiedzianym słowem.
- Nie będą już... – i znów mi przerwał.
- NIE! Będą jeszcze częściej i ostrzej atakować tą szkołę. A wiesz dlaczego? Bo chcą się ciebie pozbyć, wielkiej buntownicki. Zabijając ich, wydałaś wyrok na tych wszystkich uczniów. Powinienem od razu cię pozbyć i ułatwić im robotę. Ale moja praca na to nie pozwala. – odparł zirytowany.
- Kim jesteś? – spytałam.
- Maro - powiedział Fabian- to Teodor Skawetyn, dyrektor TSA.
- Miło poznać. - powiedziałam z udawaną przyjemnością do Teodora.
- A mi nie! Mam nadzieje, że już jutro będę patrzył, jak płoną twoje zwłoki. – mówiąc te słowa, spojrzał mi prosto w oczy.
- Miałam pozwolić, żeby zabili jeszcze kogoś?! - wybuchłam. - Uratowałam tą szkołę.
Teodor zamachnął się i uderzył mnie z liścia. Spojrzałam na Fabiana. Widać było, że chciał coś zrobić. Powstrzymać go. Ale nie mógł. Wróciłam wzrokiem do Teodora. Po raz pierwszy się uśmiechnął odkąd wszedł do klasy. Nie dość, że mnie uderzył, to jeszcze teraz się z tego śmieje. Nie dam sobie na to pozwolić.
- Teodorze Skawetynie, wyzywam cię na pojedynek na śmierć i życie. Może uda zaspokoić ci się swoje chore żądze zabicia mnie. – zaproponowałam.
Dyrektor TSA spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Nagle zaczął głośno się śmiać. Spojrzałam na Fabiana. Zrobił się blady, jak ściana.
- Przyjmuje wyzwanie. – odparł.
------------------------------------------------------------------------------------------------
Jeśli to przeczytałaś/przeczytałeś pozostaw komentarz, bardzo mnie to motywuje. :)

wtorek, 18 sierpnia 2015

Księga I section XIII

MARA
Pocałował mnie w czoło. Jego miękkie i ciepłe wargi dotykały mojej chłodnej skóry. Przez moje ciało przebiegł dreszcz. Kiedy się odsunął spojrzał mi w oczy i powiedział:
- Nie wolno mi być w związku. - powiedział i odszedł wraz z innymi.
Kiedy znikli z pola mojego widzenia, cztery niebieskie postacie wzniosły się w przestworza. Nie poszłam na lekcje. Wróciłam do domu.
Dziesięć minut zajęło mi pokonanie siedmiu kilometrów biegiem. W domu zastałam tatę.
- Czemu wróciłaś tak wcześnie? - zapytał.
- Nie twój interes! - wykrzyczałam mu prosto w twarz. Moje ciało znów zaczęła wypełniać agresja. Weszłam do pokoju i trzasnęłam drzwiami. Użyłam tyle siły, że szyby, które w nich były, wypadły i rozbiły się o panele. Krzyknęłam ze wściekłości i przywaliłam pięścią w ścianę. Przebiłam się do drugiego pokoju. Wyprostowałam palce i wyjęłam rękę z dziury. Po wyładowaniu agresji znów wróciłam do normalnego wyglądu.
Wieczorem, kiedy weszłam pod prysznic doznałam szoku. Po dziurach na brzuchu nie było śladu. Po umyciu się, ubrałam na siebie za dużą, popielatą męską bluzkę i krótkie, czarne spodenki. Włosy zawiązałam ręcznikiem w "turban" i poszłam do pokoju. Na łóżku czekała na mnie niespodzianka.
Na kołdrze leżało podłużne pudełko zrobione z liści. Lunas… Szybko podbiegłam i je otworzyłam. W środku była fiolka z czarną cieczą, a pod nią liścik. "Maro, to co teraz przeczytasz jest bardzo ważne. Dowiedziałem się co stało się w szkole. Nie możesz machać mieczami na lewo i prawo, Auxilimiści nie mogą ich zobaczyć, a tym bardziej prawdziwej ciebie. Trzymaj się od nich z daleka. Poza tym nie pokazuj swoich zdolności, jeśli nie będziesz pewna, że nikt cię nie obserwuje. Nie ujawniaj również tego, jak bardzo jesteś silna, wytrzymała i szybka. Przepraszam, że nie było mnie przy tobie przez ten czas. Zdobywałem dla ciebie tą fiolkę. Nawet nie wyobrażasz sobie, jak trudno jest zdobyć kilka mililitrów anielskiej krwi. Noś ją zawsze przy sobie. W sytuacji gwałtownego i ostrego napadu agresji wypij to, a od razu się uspokoisz. Możliwe, że to nasza rozmowa. Muszę odejść. Potrzebują mnie w Welfix. PS Spal ten list i pudełko." Padłam na łóżko. Jedyna osoba, której ufałam opuściła mnie. Po policzkach zaczęły płynąc mi łzy. Jednak smutek szybko przekształcił się w gniew. Mam trzymać się z daleka od osoby, która uratowała mi życie? Mam ignorować Fabiana? Nigdy tego nie zrobię. Lunas jest po prostu uprzedzony do Auxilimistów, bo w przeszłości skrzywdzili jego rodzinę. Wyjęłam fiolkę i położyłam ją na łóżku. Do pudełka z liści włożyłam list i położyłam na dłoni. W jednej sekundzie cały był już w płomieniach.
Siedząc w klasie nie mogłam na niczym się skupić. Cały czas czułam zapach krwi z fiolki, pomimo iż była szczelnie zamknięta.
- Maro - podniosłam się z ławki i natężyłam słuch - co robiłaś w nocy? - spytała nauczycielka.
- Spałam? - odpowiedziałam lekko dezorientowana.
- To nie leż na ławce i usiądź, jak przystało na uczennice. I gdzie twoje książki?
- Nie potrzebuje ich. - odparłam.
- A jak niby masz zamiar się czegoś nauczyć?! - krzyknęła oburzona.
- Wszystko mam tutaj. - wskazałam palcem w stronę głowy.
Nora, nauczycielka fizyki, zrobiła się nagle cała czerwona. Tupnęła obcasem, odgarnęła blond włosy z ramion do tyłu, odwróciła się i szybkim krokiem ruszyła do szafki. Wyjęła z niego osiem kartek. Wróciła do mnie i rzuciła mi je na stolik.
- Taka mądra jesteś? Masz tu sprawdziany z całej drugiej klasy. Jeden błąd i już masz u mnie zagrożenie na półrocze.
Od razu wzięłam się do rozwiązywania sprawdzianów. Trochę dziwnie się czuję wiedząc te wszystkie rzeczy. Razem z dzwonkiem oddałam nauczycielce wypełnione testy. Wzięła je do ręki i zaczęła przeglądać. Po chwili spojrzała na mnie ze zdziwieniem i powiedziała:
- Ale to nie możliwe...
- A jednak. - puściłam jej oczko. - Już może mi pani wystawić piątkę na koniec roku.
Po tych słowach ruszyłam ku korytarzowi, zostawiając samą nauczycielkę w sali. Przy drzwiach jeszcze raz na nią zerknęłam. Wciąż siedziała zszokowana. Wyjęła z torebki tabletki i zażyła kilka sztuk. Przyjrzałam się bliżej opakowaniu. Aspiryna.
Następna lekcja to była religia w sali 16. Niby nic, ale byłam lekko zestresowana. Jak zawsze stałam na sama końcu szeregu. Ksiądz przeszedł koło nas i jako pierwszy wszedł do klasy. Kiedy wszyscy już znaleźli się w środku, nadeszła moja kolej. Po przekroczeniu progu drzwi straciłam czucie w nogach.  Upadłam na podłogę. W jednej chwili wyleciała ze mnie cała energia. Poczułam, jakby niewidzialne ręce ściskały moją szyje. Dusiłam się. Próbowałam to jakoś przerwać, ale nie wiedziałam jak. Gdy niewidzialny uścisk zelżał, wzięło mnie na wymioty. Resztkami sił doczołgałam się do kosza koło drzwi i go chwyciłam. Ujrzałam swoje śniadanie przed kilku godzin. Kiedy skończyłam, zakryłam usta dłonią i usiadłam pod ścianą. Dopiero teraz zauważyłam, że cały czas był przy mnie ksiądz i Alva. Zignorowałam ich i spojrzałam na drzwi. Nam nimi znajdował się krzyż. Spojrzałam z pogardą na niego. Unosiła się wokół niego jasna poświata, którą widziałam tylko ja. 
- Dziecko moje drogie, nic ci nie jest? - spytał z troską w głowie ksiądz.
- Czyje się wyśmienicie. Nie widać? – spytałam ze sztucznym uśmiechem na ustach.
- Maro co ty mówisz! Jarl już pobiegł po higienistkę. Może wezwać ci karetkę? Masz gorączkę? - Alva nie mogła przestać gadać.
- Alva do jasnej cholery zamknij mordę! – krzyknęłam.
- Jak ty się do koleżanki odzywasz? - spytał oburzony ksiądz.
Zignorowałam jego pytanie. Podniosłam się z podłogi i wyszłam z sali. Poszłam na koniec korytarza i weszłam do łazienki. Umyłam i przepłukałam buzie. Nie wróciłam na lekcje. Zadzwoniłam po tatę i zwolnił mnie.
Ale to nie koniec niespodzianek na ten tydzień. W piątek, siedząc sobie grzecznie na biologii, usłyszałam kroki. Wiele kroków. W pewnym momencie ustały. Minute później do sali wpadli dwaj mężczyźni uzbrojeni w karabinki wz. 88 Tantal. Ubrani byli cali na czarno, z kaskami i kamizelkami kuloodpornymi...
------------------------------------------------------------------------------------------------
Jeśli to przeczytałaś/przeczytałeś pozostaw komentarz, bardzo mnie to motywuje. :)

niedziela, 16 sierpnia 2015

Księga I section XII

MARA
Wojna w Welfix? Lunas nic mi o tym nie wspominał... A co do mojego przyjaciela to nie widziałam go od incydentu z fałszywym policjantem. Spędzałam po kilka godzin w samotności nad stawem udoskonalając moją nową moc w nadziei, że się zjawi. Chciałam, żeby mi pomógł uporać się z wybuchami agresji i poopowiadał jeszcze o swojej krainie. Teraz, kiedy potrzebowałam go najbardziej, nie było go przy mnie. W tej chwili zdałam sobie sprawę, jak bardzo za nim tęsknie. Brakowało mi jego poczucia humoru, spokoju i tego szerokiego uśmiechu. Po policzku spłynęła mi łza.
Wiem co czujesz. Mnie też opuścił przyjaciel. Ale przynajmniej nie zamierzam podarować mu związaną i zakneblowaną dziewczynę!
- Milcz! Nie jesssteśśś dziewczyną, tylko demonicą. A wiesssz, jak sssię o tobie dowiedziałam?
Zaskocz mnie.
- Odkąd zobaczyłam ciebie i Fabiana razem, possstanowiłam, że trochę cię pośśśledzę. Widziałam, jak zabiłaśśś tego anioła, jak panowałaśśś nad ogniem, jak zaatakowałaśśś ssstarego człowieka w sssklepie. Gdy tylko zobaczyłam te twoje czerwone oczyssska i czarne, wyssstające żyły, to od razu wiedziałam. I wtedy wpadł mi do głowy plan pozbycia sssię ciebie. Podssszyć sssię pod tą ssstarą sssprzątaczkę, unieruchomienie cię i wezwanie Auxilimissstów.
I wtedy do mnie dotarło, że po tym, jak Fabian się dowie kim jestem, nie będzie miał żadnych skrupułów, żeby mnie zabić. Ciapka, wciąż śmieję się z tego imienia, poszła zadzwonić po moich przyszłych katów. Stała do mnie tyłem. Na plecach miała wielką, białą plamę. Już wiadomo skąd Fabian wziął pomysł, na to jakże oryginalne i mroczne imię. Musiałam szybko coś zrobić. Myśl Maro, myśl! Rozglądałam się po całym pomieszczeniu, ale nie dostrzegłam nic, co by zwróciło moją uwagę. Szybko potrzebowałam czegoś ostrego.
Nagle za moimi plecami wyrosły dwa ostrza, które przecięły liny. W dłoniach poczułam rękojeści mieczy, które nie wiadomo skąd się wzięły. Były to dwa długie kawałki metalu. Z wyglądu przypominały katany, tylko że były proste. Pomimo, że nigdzie światło nie padało, miecze lśniły. Rękojeści były skórzane, czarne i idealnie leżały w dłoni. Zrzuciłam z siebie resztę lin. Podeszłam po cichu do Ciapki i przycisnęłam jej ostrza do karku.  W jednym momencie cała zesztywniała.
- Idź prosto na pole i nie próbuj żadnych sztuczek. - powiedziałam stanowczo.
Grzecznie ruszyła przed siebie. Poruszała się z gracją. Chód prawdziwej modelki.
Była już prawie ósma i było pełno ludzi. Miny gimnazjalistów były bezcenne, kiedy nas zobaczyli. Jedna dziewczyna krzyknęła na całą szkołę i zemdlała. Jakiś chłopak ją złapał, ale gdy ujrzał mnie i Ciapkę, puścił ją i uciekł w głąb szkoły. Jakaś rudowłosa dziewczyna padła na kolana, rozpłakała się i zaczęła się śmiać. Emocje targały nią na lewo i prawo.
W końcu wyszłyśmy ze szkoły. Poprowadziłam ją na środek boiska i odciągnęłam miecze. Ciapka odwróciła się do mnie, nastawiła uszy i szeroko się uśmiechnęła. Również TO usłyszałam, ale nie byłam zbyt szczęśliwa. Trzepot skrzydeł. Fabian wraz z "kolegami" nadlatywali. Musiałam, jak najszybciej pozbyć się mieczy. I wtedy ostrza zaczęły się kurczyć, aż zostały same rękojeści. One również zrobiły się mniejsze i przekształciły się w metalowe paski, które obwinęły się wokół palców. Pierścionki od Lunasa znów wyglądały, jak dawniej. 
Kobieta-kot skorzystała z tego, że nie miałam już broni i zaatakowała. Obwinęła mi nogi ogonem i upadłam. Usiadła na mnie, wyszczerzyła zęby, z których kapał jad i syknęła mi prosto w twarz. Przednimi łapami przytrzymała mi ręce, a tylne usadowiła na moim brzuchu. Poczułam, jak wbija swoje ostre pazury. Krzyknęłam z bólu.
W tym samym momencie Ciapka uniosła się pod wpływem czyiś rąk. Fabian złapał ją w pasie i odrzucił do tyłu. Dwóch innych Auxilimistów złapało ją w powietrzu i rzuciło nią o beton. Usłyszałam, jak pękły jej kości w kręgosłupie. Kiedy kobieta-kot wydała ostatnie tchnienie, z ulgą lekko się podniosłam, podciągnęłam podkoszulek i spojrzałam na brzuch. Było w nim osiem dziur, z których wypływały stróżki krwi. Cholernie bolały. Przycisnęłam je dłońmi, żeby zatamować krwawienie. Nie wiem czemu, ale widok i zapach mojej krwi nie doprowadzały mnie do szału.
Chwile później jakaś Auxilimistka obwijała mój brzuch bandażem. Fabian klęczał nad swoją byłą przyjaciółką i palcami zamknął jej oczy.
- Zabierzcie jej ciało do Welfix i pochowajcie na cmentarzu. - rozkazał zielonooki Auxilimista.
- Fabian, a nie lepiej spalić zwłoki? - spytał jakiś blondyn.
- Nie. Za bardzo ją szanuje, żeby pozwolić na coś takiego. - odpowiedział surowo.
Kiedy opatrunek był skończony, Fabian podszedł i usiadł obok mnie na boisku. Odgarnął kosmyk moich włosów i dał go za ucho. Spojrzeliśmy sobie głęboko w oczy. Czułam, jak się rumienię.
Najpiękniejsza ludzka istota, jaką w życiu widziałem.
Czytanie w myślach jest bardzo przydatne. Nagle zrobiło mi się tak cieplutko na serduszku. W żołądku zaczęły mi fruwać motyle. Jednak szybko to uczucie minęło. Fabian wciąż myśli, że jestem człowiekiem. Czułam, że źle robię nie mówiąc mu prawdy. Pocieszał mnie fakt, że gdyby nie to małe oszustwo, to anioł nigdy by się do mnie odezwał. Postanowiłam, że powiem mu prawdę. Ale najpierw muszę go lepiej poznać i stwierdzić, czy byłby zdolny do zabicia mnie.
- Dziękuje Fabian. – powiedziałam, odrywając się od rozmyślań.
- Przepraszam cię za nią. Skrzywdziła już tyle dziewczyn, że musieliśmy to przerwać. - mówiąc to Fabian uronił jedną łzę, wciąż utrzymując kontakt wzrokowy.
Starłam ją z jego policzka i obdarzyłam go uśmiechem. Pogłaskał mnie po policzku i znacznie się przybliżył. Nie miałam temu nic przeciwko i również się przysunęłam do niego. Było to jednak trudne zadanie, ponieważ dziury w moim brzuchu nie dawały o sobie zapomnieć. Nasze twarze były blisko. Nawet bardzo blisko. Zamknęłam oczy i stało się. Fabian mnie pocałował.
------------------------------------------------------------------------------------------------
Jeśli to przeczytałaś/przeczytałeś pozostaw komentarz, bardzo mnie to motywuje. :)

piątek, 7 sierpnia 2015

LBA (Liebster Blog Award) #1

Bardzo dziękuję za nominacje Wolfslower, blog: http://byidealnie.blogspot.com 
Pytania:
1. Jakiej muzyki słuchasz podczas pisania?
Oj, różnej. Najczęściej rocka albo metalu, czasami utwory, które królowały na moich koloniach (a to już są prawie wszystkie gatunki muzyczne). 
2. Skąd wziął się pomysł pisania bloga? 
Na początku pisałam dla siebie i pewnego dnia pokazałam to kuzynce. Stwierdziła, że pasuje to upublicznić, ale nie byłam zbyt przekonana. Kilka miesięcy później moja koleżanka zaczęła pisać bloga. I to właśnie ona mnie zachęciła do utworzenia własnego bloga, za co jej teraz bardzo dziękuje. 
3. Jaki jest twój ulubiony cytat z książki?
Życie to jedno wielkie gówno, a potem się umiera. 
Ta. Chciałoby się. ~ Stephanie Meyer "Przed świtem"
4. Skąd czerpiesz motywacje do pisania?
Największą motywacją są komentarze czytelników, za które bardzo dziękuje. 
5. Jakiej muzyki słuchasz?
Rocka i metalu.
6. Gdybyś miała okazje wcieliłabyś/wcieliłbyś się w głównego bohatera swojego bohatera?
Oczywiście, że tak. 
Nominuję:

  • http://pattystoriespatty.blogspot.com
  • http://four-page.blogspot.com
  • http://wakerlings-life.blogspot.com
  • http://magiaprzeznaczenia.blogspot.com
  • http://uwazaj-o-czym-marzysz.blogspot.com
  • http://mroczne-miasto.blogspot.com
 Pytania:
1. Jaki jest Twój ulubiony gatunek książki?
2. Skąd czerpiesz inspiracje?
3. Najpierw oglądasz film, a potem czytasz książkę czy na odwrót? 
4. Kto jest Twoim ulubionym/ulubioną pisarzem/pisarką? 
5. Kiedy blog zyskuje uznanie w świetle innych?
6. Co lubisz robić w wolnym czasie? 
POWODZENIA! :)

czwartek, 6 sierpnia 2015

Księga I section XI

MARA
Po tygodniu wróciłam do szkoły. Nie wiedziałam, jak ludzie zareagują na moją nagłą zmianę. Dlatego, żeby ukryć, jak najwięcej ciała założyłam na siebie trampki, jeansy rurki, czarny podkoszulek i bluzę z kapturem. Oczywiście wszystko czarne, w innych kolorach już nie chodziłam. Włosy związałam w koński ogon i zarzuciłam na plecy. Telefon schowałam do kieszeni w spodniach na wypadek, jakby tata coś chciał. Do drugiej wsadziłam słuchawki i pieniądze na jedzenie. Na rękę założyłam bransoletkę od Fabiana. A co do pierścionków od Lunasa... Wielokrotnie próbowałam je zdjąć, ale bez skutecznie. Przykleiły się chyba czy coś. I tak o to ruszyłam do szkoły.
Już przy drzwiach wejściowych złapała mnie ta natrętna starucha. Faj, która teraz sięgała mi ledwie do ramion, złapała mnie za rękę i zaczęła mówić coś pod nosem. Momentalnie przestałam jej słuchać, ale byłam ciekawa, co takiego ważnego chce mi przekazać. Kiedy w końcu dotarłyśmy do jej kantorka, usadowiła mnie na sofie. Usiadła obok, spojrzała mi głęboko w oczy i spytała:
- Jak radzisz sobie z tym wszystkim? Jak coś to ja...
- Jeśli zaoferujesz mi pomoc, to licz się z tym, że potrzebna ci będzie karetka! - przerwałam jej.
- Od kiedy my jesteśmy na "Ty"? - w jej głosie dało się wyczuć poirytowanie.
- A od kiedy jesteś moim Aniołem Stróżem?! - krzyknęłam.
Sprzątaczka zrobiła nagle obrażoną minę, założyła ręce na piersi i wyszła. Bez szczelny bachor, pomyślała. W takich chwilach ludzie powinni żałować, że mnie znają. Szybkim ruchem chwyciłam sprzątaczkę za szyje, przycisnęłam do ściany i podniosłam do samego sufitu. Uśmiechnęłam się szeroko obnażając kły i powiedziałam:
- Przestroga na przyszłość, uważaj na to co o kim mówisz.
Faj otworzyła szeroko oczy i zaczęła coś bełkotać. Chwyciła moją dłoń i wbiła paznokcie, tak mocno, że po moich palcach polała się krew. Puściłam ją. Miałam cztery maleńkie dziury w dłoni, z których nie przestawała się lać krew. Porwałam kawałek podkoszulka i obwiązałam nim dłoń. Skąd ta starucha ma tyle siły?! Faj w tym czasie wyjęła mały scyzoryk z fartuszka i rozdarła sofę. Z jej wnętrzności wyjęła butelkę z wodą. Odkręciła ją i czekała na mój ruch.
- Widzę, że Belial cie hojnie obdarował. - stwierdziła Faj.
To nie Belial! przekazałam jej w myślach. Chciałam znów się na nią rzucić, ale ona ochlapała mnie wodą...
Na moich dłoniach i policzkach zaczęły się robić czerwone plamy od kropli tego płynu. Paliły nie miłosiernie. Skuliłam się na podłodze. Przez zaciśnięte zęby jęczałam z bólu. Po policzkach zaczęły mi płynąc słone łzy, które jeszcze bardziej pogarszały sprawę.
Co to do cholery jest?!
Faj uklękła mnie przy i wyszeptała mi do ucha:
- To jest woda święcona. Zawsze warto mieć jakąś ochronę przed nieczystymi duszami.
Dziesięć minut później siedziałam związana i zakneblowana na podłodze. Podczas, gdy ja przechodziłam tortury, sprzątaczka znalazła sznur i zrobiła to. Siedziała teraz na przeciw mnie z wodą święcona w ręku. Czekała spokojnie, aż się uspokoję. Nagle rozbrzmiał dzwonek na pierwszą lekcje.
Co za szkoda. Tak dobrze się nam gadało, ale muszę iść. Rozwiąż mnie głupia śmiertelniczko.
Na te słowa Faj zaśmiała się złowieszczo i powiedziała:
- A miałam taką nadzieje, że po zakneblowaniu wreszcie się zamkniesz! I spokojnie, usprawiedliwię cię. - puściła oczko. - Widzę, że Fabian nie próżnował przy wyborze bransoletki.
Spojrzałam na nią zaciekawiona.
Skąd wiesz o...
- Posłuchaj mnie. - przerwała mi myśl i głos pani Faj, suchy i cichy, zmienił się na wysoki i szybki. - Widziałam, jak na niego patrzysz. Fabian to pogromca demonów i wszystkiego co złe. Więc, chyba nie sądzisz, że po tym, jak się dowie kim jesteś, zechce się w ogóle odezwać do ciebie?  Znam go od osiemdziesięciu pięciu lat i uwierz mi, że nie. Ale za to na pewno posmakujesz smaku Piórka. Nazwał tak swój miecz ze względu na jego lekkość.
Kim ty jesteś, skoro tyle o nim wiesz?
Fałszywa Faj chwyciła się za skórę pod szyją i zaczęła ją ściągać.  Wyglądało to okropnie, jednak to co było pod nią było...
Po mimo iż widziałam już siebie w postaci demona, ten widok był jeszcze bardziej szokujący. Fałszywa sprzątaczka miała okrągłą twarz pokrytą brązowym futrem. Oczy miała dwa razy większe niż ludzkie, a zamiast źrenic miała szpileczki. Jednak najbardziej przerażający był ich kolor - jaskrawo żółty. W miejscu gdzie powinna mieć włosy wystawały szpiczaste uszy. Typowa kocia głowa. Lecz kiedy otworzyła pysk przeraziłam się. Setki ostrych, jak brzytwa cieniutkich kiełków. Po środku nich znajdował się wężowy język.
- Kaji sssszklisz alitossssz - wysyczała przez zęby.
Jej ręce i nogi zaczęły się wydłużać, kurczyć w szerz i pokrywać futrem. Dłonie i stopy zmieniły się w kocie łapki. Spod fartuszka wyrósł długi na dwa metry ogon, zakończony grzechotką, jak u węża. Zrzuciła z siebie ubrania. Przede mną stała w pełnej okazałości kobieta-kot.
- Jak dobrze znów być ssobą. Twoja ssstara sssprzątaczka od kilku dni leży zagrzebana w ziemi. Ja jestem Ciapka...
Ciapka? Zaczęłam się śmiać. Przeszkadzał mi trochę sznur na moich ustach. Czułam, jak mocno ociera się o kąciki warg, ale nie mogłam się powstrzymać.
Aż tak bardzo rodzice cie nienawidzili? Hahahhaha.
Wąsiki na twarzy Ciapki momentalnie się wyprostowały w poziomie.
- Fabian mnie tak nazwał, kiedy mnie znalazł. Mieliśśśmy wtedy po pięć lat. Rodzice i moje rodzeńssstwo zostało zamordowane przez wilkołaki. Z pomocą leśśśnych driad udało mi sssię uciec przed nimi. Pewnego dnia ssspotkałam Fabiana na ssswojej drodze. Złowił dla mnie dwa pssstrągi i od tamtej chwili zaczęła sssię nasza przyjaźń. Kiedy ssskończyliśmy osssiemnaście lat chciałam wyznać mu, że go kocham...
Wzruszające. - powiedziałam to z obrzydzeniem.
Spojrzała na mnie tymi żółtymi ślepiami i znów opryskała mnie wodą święconą. Dopiero co czerwone plamy zniknęły i znów zaczęły się pojawiać. Powrócił ból i pieczenie. Ciapka odczekała kilka minut, aż przestane się wić z bólu i kontynuowała opowieść:
- Już miałam mu to powiedzieć, kiedy on ośśświadczył mi, że wssstępuje do TSA. Myśśślałam, że ssserce mi pęknie. Wyobraź sssobie, że twój najlepszy przyjaciel ośśświadcza, że idzie zabijać takich, jak ty. A bo ty pewnie nie wiesz, że w Welfix toczy sssię wojna.
------------------------------------------------------------------------------------------------
Jeśli to przeczytałaś/przeczytałeś pozostaw komentarz, bardzo mnie to motywuje. :)

środa, 5 sierpnia 2015

Księga I section X

MARA
Mama z siostrą wyprowadziły się do Cornelii - najlepszej przyjaciółki matki. Była to wysoka, gruba kobieta o rudych lokach, które żyły własnym życiem. Do tego miała jeszcze wielkie zielone oczyska, z których wręcz płynęła nienawiść. Nie dość, że wygląda, jak czarownica to jeszcze ma okropny charakter. Zawsze, kiedy szłam z mamą do niej, mówiła co powinnam w sobie zmienić, że powinnam się malować, chodzić w sukienkach, itp. Sądziła, że wszystko wie najlepiej. Kiedyś przyszła do nas i oblała się kawą. Oskarżyła o to mnie, bo słuchałam w pokoju za głośno muzyki i stwierdziła, że ją dekoncentrowało. Mama oczywiście przyznała jej racje, żeby tylko się podlizać. W tamtej chwili przysięgłam sobie, że odpłacę się za to tej rudej wywłoce. Niestety, przez te lata nie miałam okazji, bo mama ją lubiła, a raczej jej pieniądze. Nie mogę uwierzyć, że dopiero teraz zauważyłam, jak bardzo moja matka jest płytka. Mam nadzieję, że przy Sarze się choć trochę zmieni.
Spędziłam z ojcem cały dzień na zakupach. Ludzie w galerii gapili się na mnie, jakby ducha zobaczyli. Chociaż, nie dziwie im się. Nie co dzień widuje się młodą dziewczynę, która przy dwudziestu paru stopniach Celsjusza chodzi ubrana cała na czarno z okularami przeciwsłonecznymi, kapturem na głowie i glanami na nogach. Na zakupach spędziliśmy około cztery godzin. Wszystkie rzeczy były czarne. Kupiłam pięć bluz z kapturem, osiem podkoszulków, trzy pary krótkich i długich spodni, trampki. Wstąpiliśmy również do sklepu z przebraniami na Halloween.
- Widzę, że panienka już świętuje. - zaśmiał się podstarzały sprzedawca.
Czułam, jak agresja zaczyna napełniać moje żyły. Szybkim ruchem chwyciłam go za szyje i zaczęłam przyduszać. Wpatrywałam się w niego szkarłatnymi oczami z uśmiechem na ustach odsłaniając kły. Próbował rozluźnić mój uścisk, ale tylko pogarszał sytuacje. Głupi, stary człowiek. Jakby wiedział tylko przez co przechodzę, to inaczej by mówił.  Kiedy zaczął się już robić purpurowy, tata chwycił mnie w pasie i z całych sił pociągnął mnie do tyłu. Puściłam kruchą szyje tego człowieka. Ojciec, wciąż trzymając mnie na rękach, wyprowadził nas ze sklepu i kazał mi usiąść w aucie. Przez szybę obserwowałam i nasłuchiwałam, jak przeprasza tego człowieka.
- Bardzo mi przykro na prawdę. Ona ma problemy z agresją. - usprawiedliwiał mnie tata.
- Ona chciała mnie zabić! Człowieku ja dzwonie na policje! - zagroził mu sprzedawca.
- Błagam nie... Zapłacę panu.
- Ile?
- 10 000 norweskich koron.
Sprzedawca przytaknął głową i wyciągnął dłoń po pieniądze. Frode podał mu pieniądze i przy okazji poprosił o czarną pelerynę z kapturem i maskę ninja.
Wsiadł do auta, podał mi zakupy i spytał:
- Może być?
- Czemu mu zapłaciłeś?
Głęboko westchnął i znów zapytał:
- Podoba ci się?
- To sprawa między mną a nim. Pokazałabym mu kto tutaj rządzi.
- Nie pozwolę, żebyś spędziła resztę życia za kratkami.
Na tym skończyła się nasza dyskusja.
W domu wszystkie kolorowe rzeczy wyrzuciłam z szafy i spakowałam do worka na śmieci. Założyłam na siebie krótkie spodenki, podkoszulek i pelerynę. Wyglądałam, jak filmowy wampir.
- Tato wychodzę. - oznajmiłam sucho.
- Tak ubrana? O dwudziestej? Z czarnymi workiem? - pytał z coraz większym przerażeniem.
- W worku mam stare ciuchy. I mam inną temperaturę ciała, niż człowiek. Nie wiem czy pamiętasz, ale...
- Dobra, idź już, ale masz być grzeczna.
Uśmiechnęłam się szyderczo i wyszłam. Zarzuciłam worek na plecy i pobiegłam nad jezioro. W ciągu trzech minut byłam na miejscu. Nawet zadyszki nie miałam.
Ubrania ułożyłam w kupkę i podpaliłam. Usiadłam na przeciwko ogniska i wpatrywałam się w niego. Płomienie unosiły się w górę i w dół. Niebieski. Czerwony. Pomarańczowy. Te trzy kolory idealnie ze sobą współgrały. Harmonia. A pomyśleć, że ona wciąż jeszcze istnieje.
Po dwóch godzinach ognisko wciąż się paliło. Z ubrań został tylko popiół. Więc jakim cudem wciąż widziałam przed sobą kolorowe płomienie? Powinno ich już dawno nie być. W tym momencie ogień zaczął maleć, lecz kiedy, pozostał ostatni płomyczek, krzyknęłam w głowie: Stop! W górę wzniosły się trzy metrowe płomienie. Jak ja to zrobiłam? pomyślałam. Nagle poczułam chęć dotknięcia ich. Wstałam i skierowałam dłoń ku ogniu. Poczułam ciepło, które od niego biło. Zamknęłam oczy i zrobiłam jeszcze kilka kroków. Coś ocierało się o moją rękę. Zerknęłam, aby zobaczyć czy na pewno trafiłam w ogień. Moja dłoń była cała w płomieniach. Uśmiechnęłam się i wyjęłam ją. Wciąż płonęła, a ja w ogóle nie czułam bólu. Bardziej, jakby łaskotki. Pomyślałam, aby z ognia na mojej ręce zrobił się wilk. I tak się stało. Miniaturowa ogniowa wersja zwierzęcia wesoło merdała ogonem na środku mojej dłoni. Ułożyłam ją w pięść i otworzyłam. Po wilku nie było śladu. I w tym momencie do mnie dotarło. Panuje nad ogniem. Ale czy tylko?
------------------------------------------------------------------------------------------------
Jeśli to przeczytałaś/przeczytałeś pozostaw komentarz, bardzo mnie to motywuje. :)