środa, 16 grudnia 2015

Księga II section X

Mara
Dookoła mnie leżały cztery ciała. Byli to zwykli ludzie pogrążeni we śnie. A więc Szatan tak dotrzymał swojej obietnicy. Nie chciał zabierać mi przyjemności z wysysania krwi z ofiar. Podeszłam na czworaka do kobiety leżącej najbliżej mnie i wbiłam w nią kły. Ciepły płyn rozgrzewał mnie od środka i doprowadzał do szaleństwa. Zmysły koncentrowały się tylko na ciałach i ich zapachach. Jedyny dźwięk, jaki mnie interesował to oddechy śpiących. Odgłosy te co chwila cichły. W końcu zapanowała totalna cisza. Nawet Bafomet przestał rżeć. Wypiłam około dwudziestu litrów krwi. Nie wiem, gdzie to wszystko pomieściłam. Ale napełniająca mnie energia i chęć do życia, wywarły na mnie pozytywny wpływ.
Przy siodle znalazłam kilka sakiewek z denarami oraz wypchany worek. Zdjęłam prezent i rozpakowałam go. W środku była piękna, matowa, czarna peleryna z kapturem. I bardzo dobrze, bo ta moja, to jedynie do wycierania wymiocin się nadaje. Dostałam również nowe skórzane spodnie, czarną, jedwabną i przewiewną koszule, nowy komplet bielizny (tak, tutaj jest bielizna; mieszkańcy Welfix cenią sobie higienę osobistą) oraz trampki. TAK! Najpiękniejszy prezent, jaki dostałam. Miałam już dość chodzenia skórzanych butach do kolan. Wygodne do jazdy, ale do chodzenia niekoniecznie. Spakowałam wszystko i wsiadłam na Bafometa.
Dzień zmierzał już ku końcowi. Słońce chowało się za szczytami gór. Koń zmęczony galopem, teraz stępował. Zatrzymałam się przy najbliższej karczmie. Zsiadłam z Bafometa i podałam wodze stajennemu. Odpięłam prezenty od Szatana i przywiązałam je sobie do paska, a worek z ubraniami trzymałam w dłoni.
- Masz tu pięć srebrnych denarów. Wyczyść, nakarm go i przygotuj mu najlepszy boks. Na jutro ma być gotów do jazdy. – rozkazałam.
Młody chłopiec zasalutował i skłonił się. Wraz z Bafometem ruszyli do stajni. Ja w tym czasie weszłam do karczmy. Wszędzie było pełno ludzi, ledwo co się przecisnęłam do baru. Wszędzie pełno prostytutek, kupców i zbójców. Strąciłam pijanego mężczyznę ze stołka i sama na nim usiadłam. Pijak zaczął coś mamrotać, po czym zwymiotował i zasnął. Zawołałam karczmarkę.
- Są wolne pokoje? - spytałam.
- Dziecko, kto ci tak twarz poharatał? - nie spuszczała wzroku z mojej blizny.
- Są wolne pokoje? - spróbowałam jeszcze raz.
- Widzisz kochana, ja jestem bardzo ostrożna. Muszę wiedzieć kto sypia w mojej gospodzie.
Wścibska baba. W jej głowie paliły się iskierki nadziei, że zaraz dowie się o bardzo interesującym dramacie.
- Kiedy byłam mała zawsze chciałam mieć psa. Rodzice kupili mi go, ale oszalał i mnie zaatakował. – odpowiedziałam i starałam się nie zaśmiać.
Mina od razu jej zrzedła. Była zawiedziona moją historią. Nagle odeszła ode mnie i poszła do innego klienta. Jeśli nie udało jej się ze mną, spróbuje od kogoś innego wyciągnąć informacje.
- Mam pieniądze! - krzyknęłam za nią.
Z szerokim uśmiechem wróciła do mnie i wyciągnęła rękę.
- Ile za noc? - spytałam szczerząc zęby.
- Cwana z ciebie osóbka. Złoty denar i ciekawa historyjka, jak dla ciebie. - zaproponowała i puściła mi oko.
Wyjęłam z sakiewki monetę i podałam kobiecie. Przegryzła ją, sprawdzając czy prawdziwa.
- No to czekam na opowieść. – oznajmiła zakładając ręce na piersi.
- Widziałam Mrocznego Jeźdźca.
- Ha! To mi historia. Wiele osób go widziało. – powiedziała z drwiną.
- Ale spotkałam go dzisiaj w południe. Stał na polanie wraz ze swoim ogierem. – opowiadałam dalej.
- Głupia! Przecież wszyscy wiedzą, że jeździ na białej klaczy.
- Może, nie przypatrywałam się zbytnio – wzruszyłam ramionami. - No, ale wracając. Polał całą polane wódką, a potem potarł dwa krzemienie o siebie i cała roślinność stanęła w płomieniach. Kiedy alkohol się wypalił, przywlókł tam swoje ofiary i po kolei, każdą z nich zabijał.
- Żartujesz, chyba? Myślisz, że ja w to uwierzę! – wybuchnęła czerwieniąc się ze złości.
Nagle do karczmy wpadło trzech Leonadów. Sprawdzali każdego po kolei. Gdyby nie to, że większość osób była nieprzytomna, na pewno doszłoby by bójki. Karczmarka jednak zachowała spokój. W jej głowie pojawił się obraz kupy monet, jakie zostawią tu rycerze. Kiedy skończyli, usiedli obok mnie.
- Trzy kufle piwa, szybko!
Kaczmarka teatralnie się uśmiechnęła i pobiegła na swoich kościstych nogach do kuchni. Leonada siedzący po mojej prawie widocznie się mną zainteresował. Zerkał co chwila i odwracał wzrok. Czułam, jak wędruje niebieskimi oczyma po moim ciele. Niech ta kobieta już wróci i powie, gdzie jest mój pokój! Rycerze nagle wybuchneli śmiechem. Na początku myślałam, że to z mojego powodu, ale potem ujrzałam, jak pijak, którego zepchnęłam, próbuje zgwałcić filar. Nie mogłam się powstrzymać. Starałam się, jak najciszej zaśmiać, więc zasłoniłam usta dłonią. Jednak brązowowłosy Leonada usłyszał mój śmiech i zapytał:
- Co robisz w takim miejscu?
- Czemu się to interesuje? – spytałam ostro.
- Bo często tu przyjeżdżam i widzę cię po raz pierwszy. – oznajmił uśmiechając się.
- Nie ma to, jak noc spędzona z dziwką, co? - zapytałam z drwiną.
- Czasami trzeba się rozluźnić. - złożył ręce na kark. - Nie mam czasu na prawdziwą miłość. Jestem rycerzem i moim zadaniem jest chronić królestwa przed Wyklętymi.
- Atakują nas?
Słowo „nas” tak ciężko przeszło mi przez gardło. Nie należałam ani do Wyklętych, ani do Leonadów. Nie miałam sojuszników i praktycznie każdy był moim wrogiem. Służyłam sobie, a nie jakiemuś królowi czy generałowi.
- Tak. Zabijają każdego, kto im się napatoczy. A poza tym są obrzydliwi, pozbawieni uczuć i człowieczeństwa. – na twarzy pojawił mu się grymas odrazy.
- A elfy? Przecież niczym się nie różnią… - zaczęłam.
- Próbowaliśmy nawiązać sojusz z nimi, tak jak z wróżkami i czarodziejkami. Część z nich przeszła na naszą stronę, ale niektórzy z nich woleli wybrać śmierć.
- A co z pozostałymi istotami, które chcą się przyłączyć? – spytałam.
- Chodzi ci o wilkołaki, driady, fauny i tak dalej?
Przytaknęłam.
- Są zabijaniu na miejscu. Dla nich nie ma litości. - odparł ostro. - Widziałem, jak wilkołak rozszarpuje gardło mojemu bratu. Zabije każdego kundla, który napatoczy mi się pod miecz! - walnął pięścią w blat baru.
- Chłopcy już idę! - krzyknęła karczmarka. - Przepraszam, że tak długo, ale musiałam swojego starego po nową beczkę piwa posłać.
Ustawiła kufel przed każdym z Leonadów. Oparła się łokciami o blat i patrzyła maślanymi oczyma na brązowowłosego rycerza. Zatrzepotała rzęsami i spytała:
- Masz dla mnie jakaś interesującą historie, cukiereczku?
Leonada łyknął piwa, które zostawiło białe wąsy nad jego ustami. Oblizał je i odpowiedział:
- Może później, teraz jestem w trakcie ciekawej rozmowy. – oznajmił.
Obrócił się na krześle i siedział teraz przodem do mnie. Kaczmarka wyczuła we mnie rywalkę. Była ode mnie dwa razy starsza, sucha, jak patyk i płaska, jak deska.
Zabije tą małą żmije! pomyślała.
Wyobrażała sobie, że mnie dusi. Po czym zaczęły przypominać jej się wszystkie gorące noce spędzone z Leonadą. Posmutniała, kiedy stwierdziła, że brązowowłosy już jej nie będzie chciał.  
Bardzo chciałam się przespać, więc głupotą byłoby zarywanie do Leonady. Wtedy na pewno, ta chodząca anoreksja, nie dałaby mi pokoju. Nagle karczmarka uśmiechnęła się, poprawiła bluzkę i powiedziała:
- Hiro cokolwiek ci powiedziała, to kłamstwo. Kilka minut temu próbowała mi mówić, że widziała, jak Mroczny Jeździec podpalił polane i zabił tam kilku ludzi.
- Od kilku godzin przeczesujemy terenu w poszukiwaniu osoby, która to zrobiła. - odwrócił się do mnie. - Co widziałaś?  Uwzględnij każdy szczegół. – złapał mnie za ramiona i zaczął lekko potrząsać.
Opowiedziałam mu to samo, co karczmarce i dodałam kilka szczegółów. Leonadzi szybko wypili piwo i wyszli z karczmy. Zanim Hiro przekroczył próg karczmy, puścił mi oczko i podziękował za informacje.
- To mogę ten pokój? - spytałam zrezygnowana kobiety.
- Lata już nie te - zaczęła się użalać nad sobą karczmarka - wiedziałam, że kiedyś znajdzie sobie nową.
Myślałam, że takie problemy to tylko w świecie ludzi. Jej niebieskie oczy zaszkliły się od łez. Jak zacznie płakać, to wyrwę jej język. Już dawno powinnam leżeć na miękkim materac i smacznie spać. Zamiast tego użeram się zakochaną karczmarką i rycerzami.
- Jeśli następnym razem przyjdzie do ciebie, nie zabezpieczajcie się. Zajdziesz w ciążę i skoro jest prawdziwym rycerzem, to nie zostawi cię samej z dzieckiem. - powiedziałam.
Kobieta podała mi kluczyk do pokoju i posmutniała.
- Idź już - powiedziała oschle.
Wchodziłam już po schodach, kiedy ukradkiem zobaczyłam, jak głaska swój brzuch. Był lekko wypukły. Z oczu leciały jej pojedyncze łzy.
------------------------------------------------------------------------------------------------
Jeśli to przeczytałaś/przeczytałeś pozostaw komentarz, bardzo mnie to motywuje. :)
Nudny trochę ten rozdział moim zdaniem :/
Szkoda wam karczmarki? I co sądzicie o tych kilku kłamstewkach Mary? 

2 komentarze:

  1. Ale mi się smutno zrobiło...
    Hiro... Lubię go, mimo, że jest Leonardem :)
    Czekam na next i weny ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Postaram się, aby w następnym rozdziale więcej się działo :) A co do Hiro to pojawi się jeszcze w moim opowiadaniu ;) Pozdrawiam cieplutko :3

    OdpowiedzUsuń