Mara
Wokół ogniska siedziało około dziecięciu stworzeń.
Były wielkości małego królika. Wokół głowy miały białą grzywę, a sierść miały w
kolorze iolitu. Na grzbiecie miały po kilka czarnych plamek. Na malutkiej,
kociej główce znajdowały się ledwie dostrzegalne białe, zaokrąglone różki. Ogon
również miały pokryte białym, długim futerkiem. Wygrzewały swoje małe,
zmarznięte łapki. Kiedy tylko się zbudziłam, wszystkie otworzyły szerzej oczka.
Były wielkości dużej monety. Jednak ich czarny kolor nie wzbudzał niepokoju, a
raczej powodował, że były jeszcze bardziej kochane.
-
Zimno wam? - spytałam, powstrzymując się od popłakania ze szczęścia.
Wszystkie
równocześnie kiwnęły główkami. Wyciągnęłam dłoń i wypuszczałam powoli tworzące
się samoistnie płomienie. Z podekscytowania zaczęły ćwierkać, jak małe ptaszki.
Ogonki chodziły im synchronicznie, to w lewo, to w prawo. Po tym wszystkim co
przeszłam, nie sądziłam, że zdołałbym wzruszyć się na widok... Nawet nie wiem,
jak je nazwać. Te cudaśne wiewiórki napuszyły się i przytuliły do siebie,
jednak wciąż nie spuszczały ze mnie wzroku.
Siedzieliśmy tak, już z dobrą godzinę, a one ani razu
nie mrugnęły. Nagle zaburczało mi brzuchu. Odruchowo złapałam się za niego, a
wiewiórki zrobiły to samo. Dobra, zaczyna się robić dziwnie. Wstałam i
otrzepałam się z ziemi. A co zrobiły te małe rogacze? Oczywiście to samo.
Szyły za mną gęsiego. Pochód zamykał Bafomet. Nagle w
krzakach się coś poruszyło. Wciągnęłam głęboko powietrze. Łoś. Wysunęłam katany
i przygotowałam się do pościgu. Kiedy zwierzę wyszło z zarośli, puściłam się
biegiem w jego stronę. Dzięki nadludzkiej szybkości dogoniłam je bez problemu i
poderżnęłam mu gardło. Zabrałam się do patroszenie. Przecięłam brzuch łosia i
powydzierałam z niego wszystkie wnętrzności. Niebieskie wiewiórki rzuciły się
na flaki. Pożarły je w kilka sekund. Pirania, wiewiórka, papuga i koziołek w
jednym?
Udziec ociekał tłuszczem. Obsypałam go kilkoma
ziołami, które znalazłam po drodze. Miałam ich oczywiście aż nad to, ponieważ
wiewiórki postanowiły mi pomóc. Bawiła mnie ta cała sytuacja. Gdy w końcu
wgryzłam się w pieczone mięso, głód minął. Po połowie miałam już dość. Rzuciłam
resztki w stronę wiewiórek. Po chwili oblizywały już tylko białą kość.
Zatoczyłam ręką kółko i trawa wokół mnie uschła. Wyciągnęłam z niej całą wodę i
skierowałam sobie do gardła.
-
Uuuuu! - wykrzyknęły równocześnie małe zwierzątka.
Jeszcze
raz zabrałam wodę rośliną, podzieliłam ją na dziesięć, mniejszych kulek i
skierowałam do każdej wiewiórki. Chwyciły je w łapki i połknęły w całości.
Miesiąc później z mojej sakiewki ubyły wszystkie
miedziane pensy, większa część srebrnych szylingów i połowa złotych
denarów. Przeznaczyłam je w większości
na jedzenie. Zawsze mogłam coś upolować, ale wolałam jeść z miski. Wiewiórki
zazwyczaj znajdowały sobie jakieś zwierzę i pozostawiały po nim szkielet.
Jednak musiały w końcu natrafić na kłopoty.
Jak zawsze zeskoczyły z mojego ramienia i zniknęły w
głębi lasu. Po chwili rozległo się głośne warczenie. Skierowałam Bafometa na
północ. Po chwili ujrzałam dość dziwną scenę. Wiewiórki najeżyły się i syczały
na dwa wilki. Jeden z nich był czarny o niebieskich oczach, a drugi w kolorze
mlecznej czekolady z złotożółtymi oczami. Po miedzy dwoma strona leżała martwa
łania. Wilki były znacznie wychudzone. Żebra wystawały im spod skóry, a brzuch
prawie dotykał kręgosłupa. Zsiadłam z konia i podeszłam do zwierząt. Chwyciłam
wszystkie wiewiórki i zanosiłam je na siodło. Wilki były zdezorientowane i
przestały warczeć.
-
Nie patrzcie tak na mnie - powiedziałam. - One dobrze sobie wyglądają, a nie co
to wy.
Chwyciłam
wodze i już miałam odchodzić, kiedy usłyszałam:
-
Dziękuje.
Szybko
się odwróciłam. Dziewczyna z krótkimi, brązowymi włosami wpatrywała się we mnie
jasnym oczami. Nie miała ubrania na sobie i próbowała zasłonić ciało dłońmi.
-
Wilkołaki - szepnęłam do siebie, ale i tak usłyszeli.
Obok
niej kucał chłopak z ciemnymi włosami. Uśmiechnął się do mnie i powiedział:
-
Jak okiełznałaś piekielne wiewiórki? – wskazał głową na siodło.
-
Sama jestem piekielna. Ciągnie swój do swego - zażartowałam.
Zamienili się w wilki i zabrali do uczty. Chwilę
później dziesiątka moich "dzieci" znalazły sobie dorodnego borsuka.
Nie był to jednak zwykły borsuk: miał grzbiet najeżony kolcami, a futro w
kolorze mchu. To się chyba korowiec nazywa, ale pewna nie jestem. Wiewiórki
szybko sobie z nim poradziły.
Nad niebem pojawiły się gęste chmury i lunął deszcz.
Rozszerzyłam dłoń i zrobiłam nad sobą niewidzialny parasol. Krople wody
rozchodziły się na boki, dzięki czemu nie mokłam. Wiewiórki od razu skryły się
przy moich nogach. Wzięłam je na ręce i usadowiłam na Bafomecie. Rozszerzyłam
tarcze przeciwdeszczową na długość konia. Wskoczyłam na niego i pokłusowaliśmy
przed siebie. Przez kilka dni wędrowaliśmy. Nie wydarzyło się nic szczególnego,
co wzbudziło moje obawy.
Piątego dnia zatrzymaliśmy w wiosce Kear niedaleko
miasta Leniwer. Cała miejscowość kształtką się, jak nigdy dotąd. Trwał tydzień
targów. Można było zakupić przeróżne, oryginalne i dziwaczne rzeczy. Muszle,
kamienie szlachetne, porcelana zdobiona, jakieś kości, biżuteria, ubrania, materiały
i wiele innych rzeczy. Nie było sensu przeciskać się przez tłum ludzi, więc
zostałam na obrzeżach. Kręciło się tu nie najlepsze towarzystwo. Nawet w
karczmie. Muzyka była wolna i smutna. Każdy siedział przy swoim stoliku.
Rozmawiali szeptem. Moje kroki niosły się echem po całym pomieszczeniu.
Wszystkie oczy były skierowane w moją stronę. Nie dziwie im się. Spod mojej
peleryny wydobywały się ciche pomrukiwania. Wiewiórki spały na moich ramionach.
Musiałam, jak najszybciej znaleźć się w pokoju.
-
Ile za pokój? - spytałam mężczyznę przy barze.
Miał
szklane oko, brązowe włosy sięgające mu do łopatek i długie sumiaste wąsy.
Broda była zapleciona w dwa, wielkie warkocze sięgające do piersi. Ramiona miał
dwa razy szersze niż niejeden człowiek. Krasnolud. W życiu spotkałam już kilku,
ale zazwyczaj byli to wojownicy.
-
Panienka na pewno chce tutaj spać? - spytał niskim głosem.
-
A co w tym przeszkadza? - dopytałam.
-
To, że tutaj zjeżdżają sami najpodlejsi mieszkańcy Welfix. Jesteś dla nich
pysznym kąskiem, że tak powiem. Tym bardziej, że masz ze sobą trunie. - puścił
mi oko.
-
Co mam? - zdziwiłam się.
-
Tyle razy już słyszałem te małe piranie, że nie da się zapomnieć tego dźwięku.
Jak je okiełznałaś, co? Uśpiłaś je jakoś?
-
Nie. - odpowiedziałam oschle. - Ale widzę, że wiesz coś o nich. Zapłacę dwa
szylingi za informacje o truniach.
-
Trzy.
-
Zgoda - wyciągnęłam monety i podałam mu. - A teraz mów.
-
Nazywane są również piekielnymi wiewiórkami. Małe i wredne stworzenia.
Podróżują stadami i atakują bez ostrzeżenia. Nienawidzą wszystkiego co się
rusza, a w szczególności ludzi i aniołów. Takie chodzące piranie. Ich futro
jest niezwykle cenne. Nie wiem ile, ich tam masz, ale król da ci przynajmniej
pięćdziesiąt złotych denarów na jednego. Za tyle pieniędzy to możesz sobie dom
wybudować.
-
Nie mam zamiaru ich nikomu oddawać! - wrzasnęłam na cały budynek i walnęłam
pięścią w blat.
Wszystkie
osoby na sali wstały i wyjęły miecze, topory, sztylety i pałki. Groźnie mi się
przypatrywali.
-
Teraz już wiesz, czemu panuje tu taka cisza. Aby nikt się o niczym nie
dowiedział. - poinformował mnie krasnolud.
Mężczyźni rzucili się na mnie. Rozłożyłam katany i
próbowałam odpierać każdy atak. Jednak trudno było wymachiwać rękami ze
śpiącymi truniami na ramionach. Jakiś młody mężczyzna wyłonił się nagle przede
mną i przytknął mi sztylet do gardła. Czułam, jak ostrze przecina mi skórę. W
tym momencie piekielne wiewiórki skoczyły i rozszarpywały mu twarz. Zbóje, jako
cel obrali teraz małe rogacze. Zaczęli je łapać pojedynczo i skręcali im karki.
Do moich uszu dobiegł pisk zabijanych zwierzątek. Wściekłość ogarnęła mnie do
tego stopnia, że buchnęła ode mnie ogromna, kula ognia. Nie było już drogi
ucieczki.
Przechadzałam się wśród palących się zwłok w
poszukiwaniu moich, małych podopiecznych. Każdego, jakiego znalazłam miał
wykręconą główkę. Pozwoliłam łzą swobodnie spłynąć po moich policzkach.
Pozabierałam wiewiórki i wyszłam z płonącego budynku.
Ułożyłam je wszystkie na trawie. Zaraz, zaraz. Raz,
dwa, trzy... dziewięć. Gdzie jest dziesiąty? Ruchem ręki rozwiałam płomienie z
budynku. Jeszcze raz dokładnie przeczesałam środek. Dobiłam kilku zbójów, ale
poza tym nic nie znalazłam. Przeczesałam okolice myślami. Szukałam jakiejś
istoty, która by coś widziała, słyszała. Był środek nocy, więc nie za wiele mi
to dało. Jedyne co trafiało do mnie, to myśli dziwek i rycerzy. Jednak w końcu
trafiłam na to, co chciałam. Do zamku kierował się chłopak, którego zaatakowały
trunie.
Mam jedną! Może król zapłaci mi więcej,
za to, że jest żywy.
Podpaliłam
martwe wiewiórki, żeby nikt nie mógł skorzystać na ich śmierci.
Bafomet pędził, jak nigdy dotąd. Stukot kopyt niósł
się przez całą okolice. Musiałam, jak najszybciej dostać się do zamku... króla.
I w tym momencie zdałam sobie sprawę gdzie jestem. Dwa lata temu uciekłam stąd
z Konwelijką. Zatrzymałam gwałtownie konia przed bramą. Czy powinnam tam iść?
Wspomnienia zaczęły wracać. Kaim u boku jakieś rudej damy i wieść, że mają się
pobrać. A co jeśli nadal tam są? Szczęśliwi z gromadką dzieci? Nie, nie teraz.
Nie mogę o tym myśleć. Muszę uratować trunie. Strażnik bramy widząc, moje
rozmyślanie zapytał:
- Czego
chcesz? Czy ty też masz coś dla króla?
-
Tak. - odpowiedziałam.
-
W takim razie pokaż, ale wątpię czy będzie to równie wspaniałe, co trunia.
Rycerz
podszedł do mnie. Wyciągnęłam rękę przed siebie i starałam się zapanować nad
jego krwiobiegiem. Krew to płyn, więc powinno pójść szybko i sprawnie. Anioł
skrzywił się i zatrzymał. Zacisnęłam pięść i zamarzł od środka.
Zamek był ogromny. Od razu znalazłam myśli młodego
zbójcy. Dotarłam do niego w kilka sekund i zatopiłam kły w jego tętnicy
szyjnej. Klatka z wiewiórką upadła na posadzkę i brzęknęła głośno. Po wypiciu
krwi, wypuściłam trunie. Wskoczył na moje ramie i przytulił się do szyi.
Musiałam się już tylko stąd wydostać. Nie mogłam jednak tą samą drogą, ponieważ
usłyszałam rozmowę rycerzy. Nikt nie może wiedzieć, że tu byłam.
Zawróciłam w drugą stronę i pobiegłam. Najpierw
schodami do góry, potem korytarzem w lewo, w prawo. Czemu tu nigdzie nie ma
okien, żeby wyskoczyć?! Wszędzie było słychać, jak rycerze biegają po zamku.
Może jak pobiegnę w górę to znajdę jakieś okno. Pokonałam kolejne schody.
Wreszcie! Przede mną znajdował się piękny witraż. Już miałam biec w jego
stronę, kiedy pojawił się…
------------------------------------------------------------------------------------------------
Jeśli to przeczytałaś/przeczytałeś pozostaw komentarz, bardzo mnie to motywuje. :)
Podobają wam się piekielne wiewiórki? I co sądzicie o słabości Mary do nich? I kto się mógł przed nią pojawić?
Podobają wam się piekielne wiewiórki? I co sądzicie o słabości Mary do nich? I kto się mógł przed nią pojawić?