piątek, 29 maja 2015

Rozdział 6

MARA
Następnego dnia dostałam małą paczkę. Była cała granatowa z wielką błękitną różą na środku. Z drugiej strony widniały wielkie czarne litery TSA (Tajne Stowarzyszenie Axumilistów). Macając podarunek wyczułam coś twardego. Szybko go rozerwałam. Wypadła z niego zgięta na pół karteczka w kolorze kobaltu i bransoletka. Były to dwie metalowe splecione ze sobą łodygi róż. Zaczynały się od zapięcia na karabińczyk, jak każda normalna bransoletka. Ale takiej "końcówki" jeszcze nigdy nie widziałam. Łodygi były wygięte w dół i przeobrażały się w dwa pąki róż. Była przepiękna. Podniosłam karteczkę, która była listem-instrukcją, a brzmiała tak:
"Witaj Maro. Jeśli to czytasz, to oznacza, że paczka bezpiecznie dotarła do celu. A więc do rzeczy. Bransoletka, którą dostałaś to tzw. Wołacz. Jeśli Twoja szkoła zostanie zaatakowana lub pojawią się w jej pobliżu podejrzane osoby, naciśnij na choćby jeden z pąków. Ten rozłoży się i wyśle sygnał do najbliżej znajdujących się Axumilistów. Oni przybędą i zrobią porządek. Tylko pamiętaj, że bez potrzebne wzywanie pomocy jest surowo karane. Nie wolno Ci chwalić się tą bransoletką. I najważniejsza rzecz: jeśli ktokolwiek dowie się, że dla nas pracujesz to pożegnaj się ze swoim życiem. Miłego dnia
Dyrektor TSA"
Założyłam bransoletkę. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że zaraz po założeniu kolce z łodyg przetną skórę. Okazało się, że w chwili zetknięcia z ciałem kolce chowają się. A, więc stało się. Oficjalnie pracuje dla TSA. Szkoda tylko, że nie mogę nikomu o tym powiedzieć. Ale jak ukryć, tak piękną rzecz? Będę musiała chodzić cały czas w bluzach z długimi rękawami. Jak dobrze, że już nadchodzi jesień i jest coraz zimniej. Ale dziwnie jest to, że mi jest coraz cieplej.
Zaczął się weekend, więc mogłam dać sobie spokój z zadaniami. Ubrałam się w krótkie jeansowe spodenki, czarny podkoszulek, czerwoną koszule w kratę i czarne trampki. Prawy nadgarstek zawinęłam bandażem i założyłam bransoletkę na lewy. Już chciałam wyjść z domu, kiedy zaczepiła mnie mama:
- Gdzie ty idziesz taka rozebrana?! Jak ubierzesz długie spodnie i kurtkę, to możesz iść.
- Mamo, jest mi strasznie gorąco. Idę tak i koniec! - wybuchłam.
Trzasnęłam drzwiami i wyszłam. Nie wiem skąd u mnie taka nagła agresja. Nigdy wcześniej się tak nie denerwowałam, a szczególnie nie na mamę.
Celem mojej wędrówki był staw, który znajdował się trzy kilometry od mojego domu. Był to niezbyt duży zbiornik wodny otoczony wieloma drzewami, ale za to miał inne zalety. Miał strasznie przejrzystą wodę, jako jeden z nielicznych. Można było zobaczyć nawet najmniejszą rybkę. Kolejnym powodem dla którego tam idę jest spokój. Nie słychać tam silników aut, wrzasków ludzi. Ale za to są śpiewy ptaków, szelest liści i niekiedy nawet odgłosy łosi. Szłam powoli i zajęło mi to około godziny. Cały czas czułam się obserwowana, ale kiedy się odwracałam nikogo nie było. Kiedy byłam już na miejscu usiadłam nad brzegiem i wpatrywałam się w tafle wody. Widziałam siebie, lecz czułam, jakby był to ktoś inny. Kolor skóry mi trochę pociemniał, zniknął trądzik i wyostrzyły mi się rysy twarzy. Lunas miał rację. Zmieniam się i to bardzo szybko. Jednak nie to mnie najbardziej martwiło. Bałam się, ze Fabian odkryje kim się staję.
Czułam, że sztywnieje. Rozciągnęłam ręce i plecy. Położyłam się na trawie. Ręce dałam za głowę i zamknęłam oczy. Nagle do moich uszu dobiegł dźwięk, którego nigdy wcześniej tu nie słyszałam. Ciężkie i mocne uderzenia o ziemie. Szybko się podniosłam i spojrzałam przed siebie. Był to mały, puchaty zajączek. Zobaczył mnie i zaczął uciekać, a do moich uszu cały czas dobiegały te dźwięki. Czułam się jakbym siedziała obok młota pneumatycznego. Zatkałam uszy, ale nie pomagało. Ale i tak najgorsza była wiewiórka, która próbowała rozgryźć orzecha. Dla moich uszu był to najgłośniejszy dźwięk, jaki kiedykolwiek słyszałam. Później zaczęłam słyszeć jeszcze wiele innych dźwięków, których normalni ludzi nie mają prawa usłyszeć. Głośność narastała, a wraz z nią ból. W końcu nie wytrzymałam i zaczęłam krzyczeć. Czułam, jak łzy spływają mi po policzkach, a zaraz potem ciepły dotyk dłoni, który je wyciera.
Lunas przytulał mnie do swojej piersi i powtarzał:
- Uspokój się. Spróbuj zignorować te wszystkie odgłosy i skup się na moim. Potrafisz dostosować dźwięk, tak aby nie sprawiał ci bólu. Już dobrze.
Jego głos uspokajał. Był jak miód na moje uszy. Zrobiłam tak jak mi kazał. Skupiłam się tylko na jego barytonie. Powoli przestałam słyszeć tupot zajączka czy chrupanie wiewiórki. W końcu słyszałam już tylko jego. Odsunęłam się od niego, wytarłam mokre policzki i usiadłam obok. Spojrzałam na niego moimi spuchniętymi oczami. Musiałam wyglądać okropnie, a on o dziwo na mój widok uśmiechnął się szeroko.
- Dziękuje za pomoc. Co ty tu robisz? - spytałam bardzo zaciekawiona. - Ostatni raz, jak cię widziałam to Axumiliści wyprowadzali cię z sali w kajdankach.
Oboje zaśmialiśmy się.
- Mają dość słabe zabezpieczenia w tych swoich "więzieniach". Wystarczyło, że machnąłem ręką i już całe kraty i strażników obrosły winorośle, a ja sobie po prostu wyszedłem.
- Coś chyba nie rozumiem z tymi winoroślami...
- Każdy elf ma jakieś uzdolnienia magiczne. Ja potrafię panować nad roślinami, a na przykład moja babka potrafiła wskrzesić martwego mieszkańca lasu.
- Serio?!
- Tak, ale niestety Axumiliści uznali, że jest zbyt potężna i ją zabili. - w jednej chwili posmutniał.
Nie wiedziałam nawet co powiedzieć. TSA pozbyło się tak wyjątkowej istoty i to tylko dla swojej wygody. Pomagają ludzkości, bo wiedzą. że oni nie zagrażają ich rasie. Elfy są równie potężne co anioły. Nagle Lunas zaczął rozwijać mój bandaż. Chciałam go powstrzymać, ale wtedy znów usłyszałam jego myśli:
Chcę tylko zobaczyć czy już się zabliźniło.
- Proszę, mów normalnie. Nie mogę się przyzwyczaić do tego, że mogę "grzebać" w czyimś umyśle.
Uśmiechnął się i nie przerywał rozplątywania. Kiedy już skończył, nie przestawał się patrzeć na czarny okrąg na moim nadgarstku. Popatrzył się na ziemie, wewnętrzną stronę dłoni skierował do górki i lekko podniósł całą rękę. Nagle z ziemi wyrosła jakaś mała roślinka. Miała jeden duży żółty kwiat i nie posiadała ani jednego listka. Zerwał ją i płatkami przejechał po mojej ranie. Nagle czarny kolor zniknął i opuchlizna całkowicie znikła. Teraz było to zwykły okrąg ze śladami zębów.
- Co to za roślina? - spytałam.
- Mulikan leczniczy. Ludzie nie znają tej rośliny, ponieważ nie rośnie w tym wymiarze.
- "Nie rośnie w tym wymiarze"? Czy ty chcesz powiedzieć, że istnieją jeszcze jakieś inne?
-  Istnieją dwa. Ten twój ludzki i mój, w którym żyją wszystkie fantastyczne stwory. Piękny świat, dużo lepszy niż ten.
- Opowiesz mi o nim? - zrobiłam do niego maślane oczka.
- Sama niedługo będziesz do niego należeć. Stamtąd również pochodzą Axumiliści. - wziął głęboki wdech i wydech. - Może poszłabyś już do domu, zaraz zmierzcha.
- Odprowadzisz mnie? – spytałam i od razu poczułam, że się rumienię.
- Jasne, przyszedłem tu za tobą to z chęcią cię też odprowadzę. – odpowiedział z wielkim uśmiechem na twarzy.
------------------------------------------------------------------------------------------------
Jeśli to przeczytałaś/przeczytałeś pozostaw komentarz, bardzo mnie to motywuje. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz