piątek, 8 maja 2015

Rozdział 2


Pomimo wysokiej temperatury, cały dzień siedziałam w bluzie. Była zbyt duża, jak dla mnie. Pociłam się strasznie, ale nie mogłam odsłonić rany. Jednak oprócz tego miałam jeszcze jeden problem na głowie. Pani Faj. Chodziła za mną na każdej przerwie i ciągle mówiła o tym, że może mi pomóc, wyjaśnić wszystko, załatwić co trzeba. Ta kobieta sobie coś ubzdurała, że jakiś jegomość mnie skrzywdził. Albo przesadziła z lekami albo ma niepoukładane w głowie. Powinni zająć się nią paleontologowie. Ludzie na korytarzu patrzyli na mnie, jak na dziwoląga. Podobno po szkole krąży już plotka, że ja i Faj to rodzina. Mam już dość tej chorej kobiety!
Kiedy po raz piąty zobaczyłam ją idącą w moim kierunku, myślałam, że rzucę w nią plecakiem. Szybko poszłam do łazienki. Na szczęście nie weszła za mną, ale mogła zawsze czekać pod drzwiami. Posiedzę tu do dzwonka i wtedy wyjdę. Musiałam piętnaście minut spędzić w kabinie toaletowej. Usiadłam na klozecie po turecku, wyjęłam korektor i zaczęłam rysować po jednej ze ścian. Nie miałam pomysłu co napisać, więc zaczęłam obrysowywać narysowane już obrazki, napisy i numery telefonów. W tym samym czasie rozmyślałam nad tym, co usłyszałam z ust sprzątaczki w ciągu dnia. „Musisz pozwolić dać sobie pomóc”. „Nie opanujesz tego sama”. „Wiele osób na tym ucierpi”. Chyba się domyśliła, że nic nie wiem na temat przyczyny ugryzienia. Ale o co jej dokładnie chodzi? Wie, że pije alkohol? Tylko, że takie słowa, to raczej kieruje się do osoby uzależnionej, a taką nie jestem. Mam już mętlik w głowie. Czego ta kobieta ode mnie chce? Czemu akurat mnie się uczepiła? Wymyśliła sobie jakąś historyjkę i teraz nią żyje. Niestety musiała wciągnąć w to też mnie.
Zadzwonił dzwonek. Schowałam korektor i przyjrzałam się swoim szlaczkom. Po jakiś 5-6 centymetrach zmieniły się litery. Nie mogłam odczytać, co jest napisane. Pierwsza z nich to na pewno "D". Pozostałych nie mogłam rozszyfrować, bo były zapisane kursywą i każda z nich była ozdobiona falami. Wyglądało to pięknie. Nie potrafiłam uwierzyć, że coś takiego wyszło spod mojej ręki. Czemu ja w ogóle się nie zorientowałam, co pisałam? Powinnam zacząć wyłączać się na lekcjach, może wtedy też zacznę ładnie pisać. Zabrałam swoje rzeczy i poszłam na ostatnią lekcje.
Poza poranną rozmową z Alvą i panią Faj, do nikogo się nie odzywałam. Nie miałam na to najmniejszej ochoty. Również po wydarzeniach na korytarzu, nikt nie chciał mieć ze mną styczności. Bali się, że zostaną powiązani z tą cholerną sytuacją. Czasami miałam ochotę zapaść się pod ziemię, szczególnie, jak starsi uczniowie drwili ze mnie, dlatego moje serce uradowało się, kiedy usłyszałam dzwonek obwieszczający koniec lekcji.
*
Resztę dnia spędziłam na odrabianiu lekcji. Nauczyciele chyba nas nienawidzą, żeby już w pierwszym tygodniu po wakacjach zadawać prace domową. Wieczorem, kiedy się już wykąpałam, usiadłam na łóżku, włączyłam muzykę  i patrzyłam się w niebo. Było widać każdą gwiazdkę, nawet tą najmniejszą. Ale żadna nie mogła równać się z Księżycem. Duży, biało-szary, jasny i da się na niego patrzeć. Dlatego wole go od Słońca. Może wyda się to dziwnie, ale lubię go oglądać. Zatracona w podziwianiu i słuchaniu swoich ulubionych zespołów, nie zauważyłam, że minęło już kilka godzin.
Pokój wyglądał, jak za dnia. Białe światło Księżyca wylewało się przez okna, niczym wodospad. Zaczęłam pomału sztywnieć, więc rozciągnęłam się. Prostując plecy, zauważyłam miliony jasnych punkcików na suficie i ścianach. Poruszały się, nikły, pojawiały się. Czy ja śnie? Nawet jeśli tak, to nie czuje tego. Powoli ściągnęłam kołdrę, a błyszczących kropek pojawiało się co raz więcej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz