Sharyu (XIXw.)
Opuszczam świat
pełen życia, księżyca, śniegu
i kwiatów.
Znowu
ją widzę. Nic się nie zmieniła. Wciąż jest żółto-szaro-pomarańczowa. Nie wiem,
jak mogli dobrać te kolory do siebie. Kompletnie nie współgrają ze sobą. O
proszę! W końcu umyli okna. I to na każdym piętrze. Mowa tu oczywiście o
największym postrachu wśród uczniów. O miejscu gdzie nauczyciele tracą głos lub
mają załamanie nerwowe.
Szkoła.
Z
wielką niechęcią szarpnęłam za klamkę i przestąpił jej próg. W środku, jak
zawsze śmierdziało butami. Nie mówiąc już o szatni… Tam można było umrzeć od
tego smrodu. Pamiętam, że kiedy byłam w pierwszej klasie, któregoś dnia pewna
dziewczyna zemdlała zaraz po przyjściu do szatni. Rozumiem, że przyjechała
wtedy karetka, ale policja?! Podobno, kiedy jej rodzice się dowiedzieli,
chcieli pozwać dyrektorkę. Twierdzili, że w szatni unosił się gaz usypiający. Nie
ma co się im dziwić. Każdy jest przewrażliwiony na punkcie ataków.
Po
przeżyciu w szatni, wyszłam na korytarz i usiadłam na schodach koło
sekretariatu. Była 6:30, a lekcje zaczynałam dopiero o 8. Nienawidzę
przychodzić tak wcześnie. Nikogo nie ma. Nawet nauczycieli. Tylko stara
sprzątaczka z milionami zmarszczek – pani Faj. Była to kobieta o niskim
wzroście, krótkich brązowych włosach i szarych, znudzonych oczach. Jak zawsze
miała swój zielony fartuszek do kolan, zszarzałe drewniaki i brudne jeansy.
Zazwyczaj, jak przechodziła koło mnie, jej twarz wyrażała szczerą niechęć.
Nienawidziła uczniów. „Hałaśliwa banda pyskaczky” – najczęściej formułowana i
chyba ulubiona obelga sprzątaczki.
Lecz dzisiaj było inaczej.
Zatrzymała się koło mnie. W jej oczach widziałam przerażenie. Nudna zniknęła, a
jej miejsce zajął strach. Spierzchłymi ustami wyszeptała modlitwę i przeżegnała
się. Przyznam, nie było to normalne, nawet jak na nią. Starsze babcie w
autobusie na mój widok szepczą i pokazują palcem, ale modlić się? Wiem, że się
nie uczesałam i wyglądam, jak czupiradło, ale jak czarownica na pewno nie.
- O co pani chodzi? – spytałam zirytowana.
- Nad – gar- stek – wybełkotała.
- Tak widzę doskonale. Ma pani na nim różaniec. Bardzo ładny
– zamrugałam kilka razy sugerując sarkazm. Oby zrozumiała.
- Twój nadgarstek – drążąc dłonią wskazała go.
- Proszę, się nie mieszać w nie swoje sprawy – burknęłam groźnie
i naciągnęłam rękaw.
- Dziecko, kto ci to zrobił? To jest…
- Obrzydliwe? Paskudne? Tak wiem. Pogryzł mnie pies, a teraz
proszę dać mi spokój – wytłumaczyłam i odwróciłam głowę.
Jak mogłam, do jasnej cholery, zapomnieć
o założeniu opatrunku?! Teraz ta kobieta nie da mi spokoju. Pójdzie do
dyrektorki i powie, co widziała. Może i jest stara, ale nie ślepa. Każdy by
rozpoznał ślad po ugryzieniu. Co lub kto dokładnie zatopił swoje ząbki we mnie –
nie wiem. W tych czasach mógł mnie nawet krasnoludek pogryźć.
Tylko jak teraz zmusić ją do
milczenia? Nikt z dorosłych nie odważyłby się zataić takiej informacji o stanie
zdrowia dziecka. Wystarczy, że rodzice zabrali mnie do szpitala i każą
przyjmować zastrzyki przeciwko wściekliźnie. Policja już przebadała okolice w
poszukiwaniu zdziczałego psa, lecz nic nie znaleźli. Ciekawe czemu? Skoro już
mowa o tych instytucjach, to czy szkoła została poinformowana o ataku na mnie?
Oczywiście, że nie. Dopóki
policja nie znalazłaby tego psa (i tak nie znajdą), nie miałabym wstępu do
żadnej placówki edukacyjnej. Zostałam zaatakowana raz, dlaczego by nie drugi?
Najazdy na szkoły zdarzają się rzadko, lecz moja obecność zwiększyłaby szanse
na to.
Sprzątaczka chwyciła mnie za zdrową
rękę i szarpała w swoją stronę.
- Co pani wyprawia?! – wrzasnęłam.
- Chodź ze mną – rozkazała, zaciskając chwyt. Krew
przestawała dopływać do kończyny. Robiła się co raz sztywniejsza.
- Nigdzie nie idę, proszę mnie zostawić albo…
- Albo co? – urwała mi w pół zdania. - Powiesz dyrekcji, że
cię napastowałam?!
- Ta-ak… - odparłam niezbyt sama przekonana co do
odpowiedzi, bo wiedziałam co się stanie, jeśli to zrobię. – Nie. Ehh… proszę
mnie puścić, to z panią pójdę – powiedziałam zrezygnowana.
- Mądre dziecko.
*
Kantorek woźnej był ciasny.
Bardzo ciasny. Dziwie się w ogóle, jak ktoś wniósł tu mini sofę na dwie osoby.
Nigdy nie pomyślałbym, że się tu znajdę, a szczególne, że zaciągnie mnie tu
sama sprzątaczka. Wciąż czuje jej mocny uścisk. Rozmasowałam rękę i powoli
wracało czucie. Pani Faj posadziła mnie na kanapie i kazała wyjaśnić, jak to
się stało, że mam ranę na nadgarstku. Oczywiście nie uwierzyła w historię z
psem.
Tu zaczynały się schody. Nie
miałam zamiaru spowiadać się przed nieznajomą mi osobą, a tym bardziej przed
nią. Kobieta, która wykrzykuje najgorsze obelgi pod adresem moich rówieśników,
jak i moim, stała się nagle taka opiekuńcza? To jest jakiś żart i to bardzo nie
śmieszny. Znudziła jej się praca sprzątaczki i postanowiła zmienić ją na
psychologa? Oszalała na stare lata i tyle.
Jak miałam w ogóle powiedzieć prawdę
pracownikowi szkoły? Alkohol i szesnastoletnia
dziewczyna się nie łączy. Tym bardziej,
gdy nic nie pamięta i okłamała rodziców, że nocuje u koleżanki. Prawdziwą
wersje znam tylko ja i moje dwie przyjaciółki, reszta świata powinna trzymać
się od tego z daleka.
- Pamiętasz to prawda? – moje rozmyślania przerwał załamany
głos Faj. - Powiedz mi, co on ci zrobił? Pomogę ci – mówiąc to ostatnie zdanie,
położyła mi dłonie na twarzy i spojrzała głęboko w oczy - widziałam w nich
współczuje i strach. Ona coś wie na temat tej rany. Więc pewnie wie, kto ją
zostawił. Wciąż jednak nie mogę jej zaufać. Informacje, które posiadam mogą mi
równocześnie pomóc, jak i zaszkodzić. Lepiej będzie, jeśli nadal będę siedzieć
cicho. Wstałam i odparłam sucho:
- Nie wiem o czym pani mówi i proszę dać mi spokój! Wracając
od koleżanki, nad ranem zaatakował mnie pies i to koniec historii! – podniosłam
na nią głos, ale nie miałam już humoru na pogaduszki. Mogłaby szatnie
posprzątać, a nie martwić się o uczniów. Proszki na polepszenie stanu
psychicznego nie zaszkodziłyby jej. Wymyśla sobie postacie znikąd wzięte i
próbuje mi pomóc. Chyba będę tak miła i na jutro przyniosę jej spis szpitali psychiatrycznych.
Wyszłam z kantorka z nadzieją, że
już tam nie wrócę.
Na
schodach siedziała już Alva. Moja jedna z najlepszych koleżanek w klasie.
Szybko do niej podbiegłam, a ona spojrzała na mnie swoimi niebieskimi oczyma i
zapytała z ciekawością:
- Co tak późno? Zawsze byłaś przed siódmą.
- Zatrzymało mnie coś nieistotnego.
- Rozumiem… Słuchaj, kilka minut temu wysłałaś mi wiadomość,
co nie? – przytaknęłam. Wysłałam jej go idąc do kantorka. – Zapomniałam o niej.
- Zapomniałaś?! Ile ty potrzebujesz czasu, żeby zapamiętać o
kupieniu bandażu?! - mój głos rozniósł się na całą szkołę.
- Nie... Znaczy... Pamiętałam, ale zobaczyłam tą śliczną
bransoletkę i musiałam ją kupić! - jej ręka znalazła się przed moimi oczami,
jakbym przypadkiem nie uwierzyła plastikowego sznureczka z zawieszką w
kształcie serduszka.
Miałam ochotę przywalić jej w
twarz. Raz ją o coś poprosiłam, a ona kupuje sobie biżuterie. Chociaż nie,
właśnie obraziłam wszelką biżuterie. Powinnam użyć słowa „coś bezużytecznego”. Alva
potrafi być irytująca, ale teraz przesadziła. Dopiero teraz uświadomiłam sobie,
że głupota, która od niej emanuje, już dawno zaczęła mnie odpychać. Wzięłam plecak i poszłam na trzecie piętro pod
sale czterdzieści dwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz