środa, 6 maja 2015

Rozdział 1


Sharyu (XIXw.)
Opuszczam świat
pełen życia, księżyca, śniegu
i kwiatów.



                Znowu ją widzę. Nic się nie zmieniła. Wciąż jest żółto-szaro-pomarańczowa. Nie wiem, jak mogli dobrać te kolory do siebie. Kompletnie nie współgrają ze sobą. O proszę! W końcu umyli okna. I to na każdym piętrze. Mowa tu oczywiście o największym postrachu wśród uczniów. O miejscu gdzie nauczyciele tracą głos lub mają załamanie nerwowe.  

Szkoła.

                Z wielką niechęcią szarpnęłam za klamkę i przestąpił jej próg. W środku, jak zawsze śmierdziało butami. Nie mówiąc już o szatni… Tam można było umrzeć od tego smrodu. Pamiętam, że kiedy byłam w pierwszej klasie, któregoś dnia pewna dziewczyna zemdlała zaraz po przyjściu do szatni. Rozumiem, że przyjechała wtedy karetka, ale policja?! Podobno, kiedy jej rodzice się dowiedzieli, chcieli pozwać dyrektorkę. Twierdzili, że w szatni unosił się gaz usypiający. Nie ma co się im dziwić. Każdy jest przewrażliwiony na punkcie ataków.

                Po przeżyciu w szatni, wyszłam na korytarz i usiadłam na schodach koło sekretariatu. Była 6:30, a lekcje zaczynałam dopiero o 8. Nienawidzę przychodzić tak wcześnie. Nikogo nie ma. Nawet nauczycieli. Tylko stara sprzątaczka z milionami zmarszczek – pani Faj. Była to kobieta o niskim wzroście, krótkich brązowych włosach i szarych, znudzonych oczach. Jak zawsze miała swój zielony fartuszek do kolan, zszarzałe drewniaki i brudne jeansy. Zazwyczaj, jak przechodziła koło mnie, jej twarz wyrażała szczerą niechęć. Nienawidziła uczniów. „Hałaśliwa banda pyskaczky” – najczęściej formułowana i chyba ulubiona obelga sprzątaczki.

Lecz dzisiaj było inaczej. Zatrzymała się koło mnie. W jej oczach widziałam przerażenie. Nudna zniknęła, a jej miejsce zajął strach. Spierzchłymi ustami wyszeptała modlitwę i przeżegnała się. Przyznam, nie było to normalne, nawet jak na nią. Starsze babcie w autobusie na mój widok szepczą i pokazują palcem, ale modlić się? Wiem, że się nie uczesałam i wyglądam, jak czupiradło, ale jak czarownica na pewno nie.

- O co pani chodzi? – spytałam zirytowana.

- Nad – gar- stek – wybełkotała.

- Tak widzę doskonale. Ma pani na nim różaniec. Bardzo ładny – zamrugałam kilka razy sugerując sarkazm. Oby zrozumiała.

- Twój nadgarstek – drążąc dłonią wskazała go.

- Proszę, się nie mieszać w nie swoje sprawy – burknęłam groźnie i naciągnęłam rękaw.

- Dziecko, kto ci to zrobił? To jest…

- Obrzydliwe? Paskudne? Tak wiem. Pogryzł mnie pies, a teraz proszę dać mi spokój – wytłumaczyłam i odwróciłam głowę.

Jak mogłam, do jasnej cholery, zapomnieć o założeniu opatrunku?! Teraz ta kobieta nie da mi spokoju. Pójdzie do dyrektorki i powie, co widziała. Może i jest stara, ale nie ślepa. Każdy by rozpoznał ślad po ugryzieniu. Co lub kto dokładnie zatopił swoje ząbki we mnie – nie wiem. W tych czasach mógł mnie nawet krasnoludek pogryźć.

Tylko jak teraz zmusić ją do milczenia? Nikt z dorosłych nie odważyłby się zataić takiej informacji o stanie zdrowia dziecka. Wystarczy, że rodzice zabrali mnie do szpitala i każą przyjmować zastrzyki przeciwko wściekliźnie. Policja już przebadała okolice w poszukiwaniu zdziczałego psa, lecz nic nie znaleźli. Ciekawe czemu? Skoro już mowa o tych instytucjach, to czy szkoła została poinformowana o ataku na mnie?

Oczywiście, że nie. Dopóki policja nie znalazłaby tego psa (i tak nie znajdą), nie miałabym wstępu do żadnej placówki edukacyjnej. Zostałam zaatakowana raz, dlaczego by nie drugi? Najazdy na szkoły zdarzają się rzadko, lecz moja obecność zwiększyłaby szanse na to.

Sprzątaczka chwyciła mnie za zdrową rękę i szarpała w swoją stronę.

- Co pani wyprawia?! – wrzasnęłam.

- Chodź ze mną – rozkazała, zaciskając chwyt. Krew przestawała dopływać do kończyny. Robiła się co raz sztywniejsza.

- Nigdzie nie idę, proszę mnie zostawić albo…

- Albo co? – urwała mi w pół zdania. - Powiesz dyrekcji, że cię napastowałam?!

- Ta-ak… - odparłam niezbyt sama przekonana co do odpowiedzi, bo wiedziałam co się stanie, jeśli to zrobię. – Nie. Ehh… proszę mnie puścić, to z panią pójdę – powiedziałam zrezygnowana.

- Mądre dziecko.

*

Kantorek woźnej był ciasny. Bardzo ciasny. Dziwie się w ogóle, jak ktoś wniósł tu mini sofę na dwie osoby. Nigdy nie pomyślałbym, że się tu znajdę, a szczególne, że zaciągnie mnie tu sama sprzątaczka. Wciąż czuje jej mocny uścisk. Rozmasowałam rękę i powoli wracało czucie. Pani Faj posadziła mnie na kanapie i kazała wyjaśnić, jak to się stało, że mam ranę na nadgarstku. Oczywiście nie uwierzyła w historię z psem.

Tu zaczynały się schody. Nie miałam zamiaru spowiadać się przed nieznajomą mi osobą, a tym bardziej przed nią. Kobieta, która wykrzykuje najgorsze obelgi pod adresem moich rówieśników, jak i moim, stała się nagle taka opiekuńcza? To jest jakiś żart i to bardzo nie śmieszny. Znudziła jej się praca sprzątaczki i postanowiła zmienić ją na psychologa? Oszalała na stare lata i tyle.

Jak miałam w ogóle powiedzieć prawdę pracownikowi szkoły? Alkohol i  szesnastoletnia dziewczyna się nie łączy.  Tym bardziej, gdy nic nie pamięta i okłamała rodziców, że nocuje u koleżanki. Prawdziwą wersje znam tylko ja i moje dwie przyjaciółki, reszta świata powinna trzymać się od tego z daleka.

- Pamiętasz to prawda? – moje rozmyślania przerwał załamany głos Faj. - Powiedz mi, co on ci zrobił? Pomogę ci – mówiąc to ostatnie zdanie, położyła mi dłonie na twarzy i spojrzała głęboko w oczy - widziałam w nich współczuje i strach. Ona coś wie na temat tej rany. Więc pewnie wie, kto ją zostawił. Wciąż jednak nie mogę jej zaufać. Informacje, które posiadam mogą mi równocześnie pomóc, jak i zaszkodzić. Lepiej będzie, jeśli nadal będę siedzieć cicho. Wstałam i odparłam sucho:

- Nie wiem o czym pani mówi i proszę dać mi spokój! Wracając od koleżanki, nad ranem zaatakował mnie pies i to koniec historii! – podniosłam na nią głos, ale nie miałam już humoru na pogaduszki. Mogłaby szatnie posprzątać, a nie martwić się o uczniów. Proszki na polepszenie stanu psychicznego nie zaszkodziłyby jej. Wymyśla sobie postacie znikąd wzięte i próbuje mi pomóc. Chyba będę tak miła i na jutro przyniosę jej spis szpitali psychiatrycznych.

Wyszłam z kantorka z nadzieją, że już tam nie wrócę.

                Na schodach siedziała już Alva. Moja jedna z najlepszych koleżanek w klasie. Szybko do niej podbiegłam, a ona spojrzała na mnie swoimi niebieskimi oczyma i zapytała z ciekawością:

- Co tak późno? Zawsze byłaś przed siódmą.

- Zatrzymało mnie coś nieistotnego.

- Rozumiem… Słuchaj, kilka minut temu wysłałaś mi wiadomość, co nie? – przytaknęłam. Wysłałam jej go idąc do kantorka. –  Zapomniałam o niej.

- Zapomniałaś?! Ile ty potrzebujesz czasu, żeby zapamiętać o kupieniu bandażu?! - mój głos rozniósł się na całą szkołę.

- Nie... Znaczy... Pamiętałam, ale zobaczyłam tą śliczną bransoletkę i musiałam ją kupić! - jej ręka znalazła się przed moimi oczami, jakbym przypadkiem nie uwierzyła plastikowego sznureczka z zawieszką w kształcie serduszka.

Miałam ochotę przywalić jej w twarz. Raz ją o coś poprosiłam, a ona kupuje sobie biżuterie. Chociaż nie, właśnie obraziłam wszelką biżuterie. Powinnam użyć słowa „coś bezużytecznego”. Alva potrafi być irytująca, ale teraz przesadziła. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że głupota, która od niej emanuje, już dawno zaczęła mnie odpychać.  Wzięłam plecak i poszłam na trzecie piętro pod sale czterdzieści dwa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz