środa, 20 maja 2015

Rozdział 4

Już miałam wchodzić na teren szkoły, kiedy usłyszałam dźwięk przychodzącego SMS-a.
Kochanie nic Ci nie jest? - mama.
Skąd ta nagła troska? Obudziłam się przed nimi i na szczęście doprowadziłam się do porządku. O moich nocnych przygodach wiem tylko ja i niech tak zostanie. Odpisałam jej, że wszystko w porządku i żeby się nie martwiła. Wpatrzona w ekran telefonu przeszłam przez furtkę. Po mniej więcej minucie usłyszałam krzyki.
 Spojrzałam przed siebie i wtedy zrozumiałam o co chodziło mamie. Na środku boiska szkolnego dwaj mężczyźni torturowali jednego z uczniów. Byli ubrani cali na czarno. Pierwszy z nich, który krzyczał na nastolatka, był wysokim, brodatym i łysym mężczyzną. Drugi, który biczował swoją ofiarę, był dokładnym przeciwieństwem swojego kolegi. Wyglądało to komicznie w porównaniu do sytuacji. Nagle brodacz krzyknął:
- Przyznaj, że ludzie to słaba rasa, nadająca się tylko do służenia nam - najpotężniejszym istniejącym istotom!
- Jesteście od nas dużo lepsi! Narodziliśmy się do służenia wam! Błagam zostawcie mnie już w spokoju! - jęczał przez łzy chłopak. Krew spływała mu z pleców na beton i rozlewała się dookoła. Dostał jeszcze raz z bicza. Niestety tak mocno, że stracił przytomność. Zerwali z niego bluzkę i wytarli zakrwawione narzędzie tortur. Po czym pobiegli w stronę ulicy. Pisk opon dał znak o ich szybkiej ucieczce.
Odwróciłam głowę w stronę chłopaka, a potem szkoły. Uczniowie stali przy oknach i z niedowierzaniem patrzyli na zmasakrowane ciało. Kilka osób płakało, nauczycielki dzwoniły już po pomoc, a ja nie mogłam się ruszyć. Stałam wstrząśnięta. Nie zauważyłam nawet, gdy zaczęły mi się trząść nogi, a czoło pokrył zimny pot.
 Krew rozlana na betonie, telepiące się ciało chłopaka w konwulsjach. Obraz wyjęty żywcem z horroru. Zasłoniłam usta dłonią, żeby nie krzyknąć. Taki los może czekać teraz każdego człowieka, nawet mnie. Tak zwani Wutowie, zaczęli napadać na szkoły, biura, szpitale. Uważają, się za rasę nadludzi. Ataki trwają już od roku, ale po raz pierwszy miałam okazje zobaczyć na żywo tą masakrę. Co jeśli moja rana ma jakiś związek z nimi? Powstrzymałam łzy i ścisnęłam brzuch. Na samą myśl o tym, że któryś z tych psychopatów mógł mnie pogryźć, a teraz wrócić i mnie szukać…
Poczułam mocne uderzenie w ramie i upadłam. Wymioty całkowicie mi przeszyły, ale ból w ręce się nasilił. Nie był taki silny, jak w nocy, ale nie dawał o sobie zapomnieć. Podniosłam się na lewym łokciu. Próbowałam zorientować się, co się właściwe stało. W kierunku nastolatka biegło pięciu wysokich mężczyzn w niebieskich pelerynach do pasa. Mieli buty na lekkim obcasie, które sięgały im do kolan. Do tego mieli granatowe spodnie i koszule. Na twarzy każdego z nich gościła czarna maska. Są to bohaterzy ludzkości. Zwalczają ataki, pomagają cierpiącym i zabijają takich, jak ci, co tu dopiero byli – nazywają się Auxili. Jeden z nich w ręku trzymał bodajże apteczkę, drugi z telefonem przy uchu wzywał już wsparcie. Trzeci i czwarty rozglądali się dookoła. Szukali pewnie zbiegów, a piąty szedł w moim kierunku. Oczy miał utkwione we mnie. Wciągu minuty, która trwała wieczność, nie mrugnął ani razu. Ja z nerwów może ze sto razy. Wyciągnął ku mnie rękę i powiedział:
- Nic ci nie jest?
W tym momencie oprzytomniałam.  Leżałam na kostce, jak idiotka i z ogłupieniem na twarzy patrzyłam to na niego, to na jego towarzyszy. W końcu zatrzymałam wzrok na nim i od razu moją uwagę przykuły jasnozielone oczy. Poczułam, jak spokój napełnia moje serce. Kolor jego tęczówek przypominał zielone i pełne ziół łąki. Kołyszące się w rytm wiatru trawy. Szum liści, śpiew słownika lub nawet rechot żabki. Do rzeczywistości przywrócił mnie jego melodyjny głos:
- Nic ci nie jest? – powtórzył tym razem trochę ze śmiechem.
Kiwnęłam głową i pomógł mi wstać. Otrzepałam się z liści i grudek ziemi. Chciałam coś powiedzieć, ale nie mogłam. Jakaś wewnętrzna siła powstrzymywała mnie od tego, ale jednocześnie coś kazało mi wydukać „dziękuję”. Jedyne na co się zdobyłam, to ponowne skinienie głową . Rumieńce zaczęły wypływać na moje policzki ze zdenerwowania, więc szybko ruszyłam w kierunku wejścia szkoły. Nagle poczułam mocne szarpnięcie z tyłu. Cofnęłam się kilka kroków do tyłu. Puścił mój plecak, kiedy znów staliśmy naprzeciw siebie. Sięgałam mu do ramienia, więc musiał się pochylić, aby spojrzeć mi w oczy. Miał jasnobrązowe włosy ostrzyżone po bokach. Na nosie miał lekkie piegi. Jego wąskie różowe usta wykrzywione w podkówkę odsłaniały zęby. Poruszyły się i znów usłyszałam jego słodki głos:
- Przepraszam za mojego kolegę, że cię popchnął - przyłożył dłoń do klatki piersiowej w geście skruchy. - Nazywam się Fabian Naion. I chyba, jak już zauważyłaś jestem Auxiliem. A ty jak się nazywasz? - spytał.
- Mara Uniqwen - odpowiedziałam z jeszcze większymi wypiekami na policzkach.
Po usłyszeniu mojej godności spochmurniał. Ściągnął brwi i cofnął się o krok. Poprawił maskę, aby dobrze leżała na nosie i powiedział z lekka drżącym głosem:
- Miło mi było poznać. Zobaczę czy chłopaki nie potrzebują pomocy – i odszedł. Zrobiło mi się głupio z powodu mojego okrytego złą sławą imienia. Mogłam wcześniej o tym pomyśleć. Auxili są wysłannikami Dobra, niektórzy nazywają ich boską policją. Nikt nie wie skąd się pojawili, ale nam pomagają. Zwalczają zło w każdej postaci.
Historia mojego imienia jest dość krótka. Babcia wierzyła w postacie mistyczne i kiedy się narodziłam, wpisała w akcie urodzenie imię Mara. Był to jej ulubiony demon.  Rodzice nic o tym nie wiedzieli, dopóki nie skończyłam siedmiu lat i babcia wyjawiła mi prawdę. Z płaczem pobiegłam do rodziców i wyżaliłam się, że babcia opowiada straszne historie o moim imieniu. Mama się zdenerwowała i sprawdziła czy coś takiego w ogóle istnieje. Niestety okazało się, że tak. Mara była duńskim demonem. Podobno była bardzo urodziwa, lecz w czasie nocy zmieniała się w krwiożerczego wampira i wypijała krew swoich ofiar. Zakochani w niej mężczyźni cierpieli na duszności. Jednak zazdrosne kobiety znalazły na nią sposób - noże. Nie wiadomo czego Mara bardzo się tego bała. Po przeczytaniu tych informacji, rodzice wypowiedzieli babci „wojnę”. Nie miała prawa się ze mną spotykać i skończyła w zakładzie psychiatrycznym. Po tygodniu popełniła samobójstwo podpalając się żywcem w kuchni. Nikt nie wie jak się tam dostała, ale wrzeszczała : „To dla ciebie Maro!”
Jako Auxilim Fabian ma obowiązek znać każdą informacje na temat jakiegokolwiek demona. Było pewne, że tak zareaguje. Jego misją jest zwalczanie takich postaci, jak Mara czy Wutowie. W końcu, to jego naturalny wróg, ponieważ Fabian jest aniołem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz