wtorek, 12 maja 2015

Rozdział 3


Nie mogłam uwierzyć w to, co właśnie się działo. Każdy kawałek mojej skóry błyszczał. Promienie księżyca odbijały się ode mnie, jak od lustra. Nie, od diamentu. Obracałam rękami i nogami pod każdym kątem, aby sprawdzić czy faktycznie calusieńka odbijam światło. Nie zawiodłam się. Byłam żywą kulą dyskotekową. Ale pozostaje jedno, zasadnicze pytanie. Jak to jest możliwe? Jakim cudem z dnia na dzień staję się "człowiekiem-diamentem"?
Odpowiedz  szybko pojawiła się w mojej głowie. To sen, tu wszystko jest możliwe. Nacieszyłam się jeszcze swoją diamentową skórą i położyłam z powrotem do łóżka. Obym rano pamiętała, co moja główka sobie uroiła.
Nawiedził mnie niestety drugi sen. Dużo gorszy i równie realny. Zaczął się imprezą u Alvy. Nie pamiętam zbyt dokładnie, co robiłam i kto był, ale za to pamiętam każdy szczegół tego, co wydarzyło się później. Był środek nocy, kiedy nabrałam ochoty na spacer i wyszłam z domu Alvy. Świeże powietrze dodało mi energii i przejaśniło myśli. Po około dziesięciu minutach zorientowałam się, że od domu dzieli mnie kilometr. Byłam śpiąca i lekko otumaniona działaniem alkoholu, więc rozsądne wydawało mi się pójście tam. Nie przeszłam nawet kilku metrów, kiedy zauważyłam przed sobą młodą kobietę wybiegającą z zarośli.
Wtedy mój punkt widzenia się zmienił. Moja dusza oderwała się od ciała i stanęła obok. Z duszą przeniósł się mój wzrok. Widziałam siebie stojącą na chodniku i z pustymi oczami wpatrującą się w nadbiegającą postać. Miała podarte ciuchy i krwawiła w kilku miejscach. Krzyczała, żebym jej pomogła. Błagała wręcz. Lecz ja stałam niewzruszona i udawałam, że jej nie widzę. Spuściłam głowę i zatkałam uszy. Dlaczego jej nie pomogłam? Obojętność z mojej strony jest niewybaczalna. Nie wierzę, że to ja.
Kobieta podtrzymując resztki ubrania zasłaniała miejsca intymne. Biegnąc szturchnęła mnie ramieniem. Odwróciłam się i chciałam krzyknąć do niej. Usta zostały otwarte, ale nic się nich nie wydobyło.
To jest okropne. Nie mogę już patrzeć na siebie. Zacisnęłam powieki w nadziei, że się zaraz obudzę i nie będę oglądać tej żałosnej sceny. Ale wtedy usłyszałam nad sobą sapanie.
Obróciłam się, już jako jedność, i nie widziałam przed sobą drogi, chodnika czy domów. Widziałam białą bluzkę z czarnymi plamami. Zapach metalu wdarł się w moje nozdrza i spowodował gęsią skórkę. Czyjaś klatka piersiowa unosiła się w szybkim tempie. Z góry poleciała czarna kropla, pozostawiając kolejny ślad na ubraniu. Kolejna wylądowała na mojej dłoni. Była ciepła. Wzięłam głęboki oddech i spojrzałam w jego twarz.
Nigdy wcześniej nie widziałam, tak pięknej istoty. Był to młody chłopak, ale za to bardzo wysoki. Miał może ze sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu. Na czoło opadała mu czarna, lekko zmierzwiona grzywka. Jego oczy były tego samego koloru. Nie było w nich krzty białka. Miał lekko wystające kości policzkowe i jasną karnacje. Jego cienkie i smukłe usta były wykrzywione w lekki uśmiech. Nagle załapał mnie za dłoń i spytał szeptem:
- Boisz się? – poczułam jego lodowaty oddech na twarzy. Pustka będąca w jego oczach zdawała się zabrać wszystkie emocje znajdujące się w moich. Świdrował mnie nimi niczym głodny chleb. Jak łowca zwierzynę. Nie wiem jaki cudem, ale udało mi się wykrztusić „nie”. Uśmiechnął się tak szeroko, że widziałam jego śnieżnobiałe zęby.  Nie tracąc kontaktu wzrokowego ucałował zewnętrzną część dłoni, po czym przeniósł uścisk na przedramię. Pocałunek zamienił się w pocałunki. Powoli wyznaczał sobie trasę do żył. Gdy tam dotarł, stało się najgorsze. Przebił skórę zębami i zaczął łapczywie ssać. Poczułam, jakby ktoś przyłożył mi rozżarzony metal. Próbowałam go odepchnąć, ale byłam za słaba. Kiedy w końcu oderwał się ode mnie, ból był jeszcze gorszy. Ścisnęłam nadgarstek z całej siły, jakby to miało jakość pomóc. Wyczuwałam pod palcami jego lepką ślinę i ciepłą krew. Rana spuchła i paliła jeszcze bardziej.
- OSZALAŁEŚ?! – wybuchłam. Jego twarz zaczęła się rozmywać. Łzy bólu spływały mi po policzkach. Cofnął się oszołomiony czymś. Z jego ust kapała krew. Moja krew.
- Jakim cudem ty jeszcze mówisz? – zapytał zszokowany.
Skończony debil, pomyślałam. Armando wampir się znalazł. Pchnęłam go ramieniem i ruszyłam do domu. Nie obchodziło mnie czy pójdzie za mną czy nie. W głowie miałam tylko myśl, jak ja się wytłumaczę rodzicom?
Dzieliło mnie pięćdziesiąt metrów od furtki. Jednak ból był nie do zniesienia. Ściskałam jeszcze mocniej nadgarstek. Alkohol i co raz gorsze samopoczucie wpływały na mój wzrok – tracił ostrość. Jeszcze kilka naście kroków. Kształt domu wyłaniał się za drzew. Światła były pogaszone, a drzwi pewnie pozamykane. Obym sobie poradziła ze znalezieniem klucza, nie mówią o otwarciu bramki na podjazd. Chwyciłam klamkę, ale wtedy ból osiągnął kulminacyjny szczyt i zemdlałam.                 *
Obudziłam się z krzykiem. Ból w nadgarstku gwałtownie narastał. Rana zamiast koloru blado-czerwonego, była teraz czarna. Rozchodziły się od niej wystające ponad skórę żyły, ale tylko do połowy przed ramienia. Co jest do cholery? Wstałam, a raczej spadłam z łóżka. Podniosłam się na lewej ręce, prawą przyciskając do piersi. Oparłam się o materac. Co raz ciężej łapałam oddech. Pot spływał mi po plecach i czole. Położyłam dłonie na udach i czekałam. Na co? Sama nie wiem. Na śmierć? Żyły kurczyły się i rozszerzały w rytm bicia serca. Rana na szczęście nie krwawiła, chociaż wolałabym to niż cierpienia, które teraz przechodzę. Głowa bezwładnie opadła mi na ramie. Czarne nitki rozprzestrzeniały się wzdłuż prawej ręki, powodując kolejne fale bólu i gorąca. Pomimo nadchodzącego omdlenia, jedno sobie uświadomiłam. To nie był sen, tylko wspomnienie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz