środa, 5 sierpnia 2015

Księga I section X

MARA
Mama z siostrą wyprowadziły się do Cornelii - najlepszej przyjaciółki matki. Była to wysoka, gruba kobieta o rudych lokach, które żyły własnym życiem. Do tego miała jeszcze wielkie zielone oczyska, z których wręcz płynęła nienawiść. Nie dość, że wygląda, jak czarownica to jeszcze ma okropny charakter. Zawsze, kiedy szłam z mamą do niej, mówiła co powinnam w sobie zmienić, że powinnam się malować, chodzić w sukienkach, itp. Sądziła, że wszystko wie najlepiej. Kiedyś przyszła do nas i oblała się kawą. Oskarżyła o to mnie, bo słuchałam w pokoju za głośno muzyki i stwierdziła, że ją dekoncentrowało. Mama oczywiście przyznała jej racje, żeby tylko się podlizać. W tamtej chwili przysięgłam sobie, że odpłacę się za to tej rudej wywłoce. Niestety, przez te lata nie miałam okazji, bo mama ją lubiła, a raczej jej pieniądze. Nie mogę uwierzyć, że dopiero teraz zauważyłam, jak bardzo moja matka jest płytka. Mam nadzieję, że przy Sarze się choć trochę zmieni.
Spędziłam z ojcem cały dzień na zakupach. Ludzie w galerii gapili się na mnie, jakby ducha zobaczyli. Chociaż, nie dziwie im się. Nie co dzień widuje się młodą dziewczynę, która przy dwudziestu paru stopniach Celsjusza chodzi ubrana cała na czarno z okularami przeciwsłonecznymi, kapturem na głowie i glanami na nogach. Na zakupach spędziliśmy około cztery godzin. Wszystkie rzeczy były czarne. Kupiłam pięć bluz z kapturem, osiem podkoszulków, trzy pary krótkich i długich spodni, trampki. Wstąpiliśmy również do sklepu z przebraniami na Halloween.
- Widzę, że panienka już świętuje. - zaśmiał się podstarzały sprzedawca.
Czułam, jak agresja zaczyna napełniać moje żyły. Szybkim ruchem chwyciłam go za szyje i zaczęłam przyduszać. Wpatrywałam się w niego szkarłatnymi oczami z uśmiechem na ustach odsłaniając kły. Próbował rozluźnić mój uścisk, ale tylko pogarszał sytuacje. Głupi, stary człowiek. Jakby wiedział tylko przez co przechodzę, to inaczej by mówił.  Kiedy zaczął się już robić purpurowy, tata chwycił mnie w pasie i z całych sił pociągnął mnie do tyłu. Puściłam kruchą szyje tego człowieka. Ojciec, wciąż trzymając mnie na rękach, wyprowadził nas ze sklepu i kazał mi usiąść w aucie. Przez szybę obserwowałam i nasłuchiwałam, jak przeprasza tego człowieka.
- Bardzo mi przykro na prawdę. Ona ma problemy z agresją. - usprawiedliwiał mnie tata.
- Ona chciała mnie zabić! Człowieku ja dzwonie na policje! - zagroził mu sprzedawca.
- Błagam nie... Zapłacę panu.
- Ile?
- 10 000 norweskich koron.
Sprzedawca przytaknął głową i wyciągnął dłoń po pieniądze. Frode podał mu pieniądze i przy okazji poprosił o czarną pelerynę z kapturem i maskę ninja.
Wsiadł do auta, podał mi zakupy i spytał:
- Może być?
- Czemu mu zapłaciłeś?
Głęboko westchnął i znów zapytał:
- Podoba ci się?
- To sprawa między mną a nim. Pokazałabym mu kto tutaj rządzi.
- Nie pozwolę, żebyś spędziła resztę życia za kratkami.
Na tym skończyła się nasza dyskusja.
W domu wszystkie kolorowe rzeczy wyrzuciłam z szafy i spakowałam do worka na śmieci. Założyłam na siebie krótkie spodenki, podkoszulek i pelerynę. Wyglądałam, jak filmowy wampir.
- Tato wychodzę. - oznajmiłam sucho.
- Tak ubrana? O dwudziestej? Z czarnymi workiem? - pytał z coraz większym przerażeniem.
- W worku mam stare ciuchy. I mam inną temperaturę ciała, niż człowiek. Nie wiem czy pamiętasz, ale...
- Dobra, idź już, ale masz być grzeczna.
Uśmiechnęłam się szyderczo i wyszłam. Zarzuciłam worek na plecy i pobiegłam nad jezioro. W ciągu trzech minut byłam na miejscu. Nawet zadyszki nie miałam.
Ubrania ułożyłam w kupkę i podpaliłam. Usiadłam na przeciwko ogniska i wpatrywałam się w niego. Płomienie unosiły się w górę i w dół. Niebieski. Czerwony. Pomarańczowy. Te trzy kolory idealnie ze sobą współgrały. Harmonia. A pomyśleć, że ona wciąż jeszcze istnieje.
Po dwóch godzinach ognisko wciąż się paliło. Z ubrań został tylko popiół. Więc jakim cudem wciąż widziałam przed sobą kolorowe płomienie? Powinno ich już dawno nie być. W tym momencie ogień zaczął maleć, lecz kiedy, pozostał ostatni płomyczek, krzyknęłam w głowie: Stop! W górę wzniosły się trzy metrowe płomienie. Jak ja to zrobiłam? pomyślałam. Nagle poczułam chęć dotknięcia ich. Wstałam i skierowałam dłoń ku ogniu. Poczułam ciepło, które od niego biło. Zamknęłam oczy i zrobiłam jeszcze kilka kroków. Coś ocierało się o moją rękę. Zerknęłam, aby zobaczyć czy na pewno trafiłam w ogień. Moja dłoń była cała w płomieniach. Uśmiechnęłam się i wyjęłam ją. Wciąż płonęła, a ja w ogóle nie czułam bólu. Bardziej, jakby łaskotki. Pomyślałam, aby z ognia na mojej ręce zrobił się wilk. I tak się stało. Miniaturowa ogniowa wersja zwierzęcia wesoło merdała ogonem na środku mojej dłoni. Ułożyłam ją w pięść i otworzyłam. Po wilku nie było śladu. I w tym momencie do mnie dotarło. Panuje nad ogniem. Ale czy tylko?
------------------------------------------------------------------------------------------------
Jeśli to przeczytałaś/przeczytałeś pozostaw komentarz, bardzo mnie to motywuje. :)

6 komentarzy:

  1. Rozdział super *.* czekam na następny. Weny życzę :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny i czekam na next ;) Byle szybko, bo ciekawość bierze górę ;P

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję i postaram się, jak najszybciej ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudo ^^ Życzę weny i czekam na next :)
    Zapraszam też na moje drugie opowiadanie wehavetosurvive.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń