MARA
- Wszyscy ani rusz! - wykrzyczeli razem.
- Wszyscy ani rusz! - wykrzyczeli razem.
Wyższy z mężczyzn, który na kasku miał małą liczbę 1,
podszedł do pani Kawid, nauczycielki biologii, skierował karabinek w stronę jej
głowy i spod kasku dało się usłyszeć stłumiony głos (prawdopodobnie przez
kominiarkę):
-
Klęknij i oddaj hołd przyszłemu Królowi Dwóch Światów - Leodegarowi Silnemu.
Nauczycielka,
wciąż była w szoku. Z oczu zaczęły płynąć jej łzy. Nerwowo mrugała powiekami i
w końcu się odezwała:
-
Przykro mi, ale nie zrobię tego.
Napastnik
odsunął karabin i wycelował w uczniów. Nacisnął spust i rozległ się huk. Kula
przeleciała nad głowami i utknęła w ścianie. Przez krótkofalówkę, którą miał
przypiętą do pasa, wydobył się głos: "Delta jeden słyszeliśmy strzały,
wszystko w porządku? Odbiór"
Delta
jeden podniósł do ust urządzenie i powiedział:
-
Tu Delta jeden. Wszystko idzie zgodnie z planem, tylko nauczycielka stawia
opór. Bez odbioru.
Kawid
szybko wstała, uklękła i oddała cześć Leodegarowi. Po chwili podniosła się.
Oczy miała cała napuchnięte od płaczu. Łzy rozmazały jej makijaż i miała kilka
czarny zacieków na policzkach. Delta jeden chwycił nauczycielkę za kark i
usadowił na krześle. Delta dwa, z numerem 2 na kasku, wciąż wstał niewzruszony
z karabinkiem skierowanym ku sufitowi.
-
Masz teraz wyczytywać uczniów i każdy kto usłyszy swoje nazwisko, ma tu podejść
i zrobić to samo co ty.
Spojrzałam
znów na Kawid. Cała się trzęsła. Wyglądała, jakby zaraz miała padaczki dostać.
Otworzyła dziennik i zaczęła wyczytywać uczniów.
Jak na razie każdy z tych słabeuszy posłusznie oddawał
hołd. Aż do momentu, kiedy powiedziała na całą klasę:
-
Pantus Kageb.
Będę
mieć trudny orzech do zgryzienia. Pantus sięgał mi teraz do ramienia, ale był o
wiele bardziej umięśniony. Miał krótkie jasnobrązowe włosy ostrzyżone na
krótko. On był największym patriotą, jakiego kiedykolwiek widziałam. Po
usłyszeniu swojego nazwiska wstał z zaciśniętymi pięściami i stanął
wyprostowany przed Deltą jeden.
-
Klękaj. - rozkazał mu.
Założyłam
ręce na pierś i przyglądałam się przedstawieniu. Pantus rzucił się na Deltę
jeden. Chwycił karabinek i zaczęli szarpać. Chłopak kopnął go w krocze. Ten
upadł i puścił broń, w celu pomasowania bolącego miejsca. Pantus chwycił
karabinek i wycelował go w głowę Delcie jeden. Rozległ się strzał.
Delta dwa opuścił broń zaraz po tym, jak Pantus z
dziurą w głowie upadł na podłogę. Dziewczyny zaczęły piszczeć. Stwierdziłam, że
to idealny moment, żeby wkroczyć do akcji. Podbiegłam do wciąż cierpiącego
Delty jeden i chwyciłam go od tyłu za kark. Zrobiłam z niego swoją tarcze.
Delta dwa skierował broń ku mnie, a raczej swojemu koledze. Mój zakładnik
zaczął się nieco szamotać, więc wzmocniłam uścisk. Trochę za mocno to zrobiłam,
bo połamałam mu kości. Od razu przestał oddychać i zawisł utrzymywany przez
moje dłonie, jak szmaciana lalka. Delta dwa wciąż celując w moim kierunku,
jedną ręką zaczął szukać krótkofalówki. Chciał wezwać wsparcie. Musiałam szybko
coś zrobić. Spontanicznie rzuciłam ciałem w jego stronę. Ten upadł i zaczął
spychać z siebie zwłoki. Kiedy to zrobił, rzuciłam się na niego. Chwyciłam jego
szyje i przyduszałam. Zrobił się czerwony na twarzy. Próbował się uwolnić, ale
był za słaby...
Człowiek. Moją szkołę zaatakowali ludzie. Ale czemu
swoi atakują swoich?! Aż tak bardzo chcą żyć w świecie, w którym panuje
monarchia? Poczułam nienawiść to tego mężczyzny. Wbiłam mu paznokcie w szyje.
Przebiłam się przez skórę i rozdarłam mu gardło. Krew zaczęła tryskać na lewo i
prawo. Miałam zakrwawioną całą bluzę i twarz. Jedna maleńka kropelka wpadła mi
do ust. Oczy momentalnie zmieniły mi kolor na czarny, skóra zaczęła blednąc, a
żyły robiły się czarne i wypukłe. Zaczęłam szybciej oddychać. Słodki zapach
krwi wypełnił moje płuca. Spojrzałam na dłonie. Całe czerwone... w ciepłej i
pysznej cieczy. Aż się proszą o oblizanie. Przybliżyłam je do ust i polizałam.
Zaczęło ogarniać mnie szaleństwo. Chcę więcej! Ta cała krew musi znaleźć się w
moim żołądku! Już miałam zacząć się nią degustować, kiedy usłyszałam w swojej
głowie: NIE. Cały czas się to powtarzało. W końcu rozumiałam, że to mój własny
głos. Sięgnęłam ręką do kieszonki i wyjęłam fiolkę od Lunasa. Wyciągnęłam
koreczek i wlałam anielską krew prosto do gardła. Słodka, jak miód i zimna, jak
lód. Ocuciła mnie z amoku. Wróciłam do normalnego wyglądu i wstałam ze zwłok
Delty dwa.
Moi koledzy z klasy i nauczycielka stali na końcu
sali. Patrzyli na mnie z przerażeniem.
-
Może by tak małe dziękuje? - spytałam z irytacją.
Nie
doczekałam się odpowiedzi. Ściągnęłam z siebie zakrwawioną bluzę. Zostałam w
jeansach i podkoszulku. Z krótkofalówki Delty jeden wydobył się głos: "Do
wszystkich. Każde z pięter oddało hołd naszemu panu i władcy. Została nam
jeszcze jedna sala do sprawdzenia - 38. Bez odbioru"
Będzie
ich więcej. Musiałam przygotować się na kolejne stracie. Przeszukałam ciała.
Znalazłam dwa noże Glock FM78 Black i naboje do karabinków. Coś słabo są
uzbrojeni. Zdjęłam z Delty dwa kamizelkę kuloodporną i założyłam na siebie, a
na to zakrwawioną bluzę.
W pewnym momencie coś ukuło mnie w rękę. Z bransoletki
od Fabiana wysunęły się kolce i schowały. Jak ja mogłam o niej zapomnieć. Od
razu ścisnęłam obydwa pąki. Zaczęły się otwierać. Były to teraz dwie róże
zrobione z akwamarynu. Co kilka sekund jaśniały i ciemniały. W ten sposób chyba
wysyłały sygnał do TSA.
Klamka przechyliła się w dół. W drzwiach stało dwóch
mężczyzn. Byli tak samo ubrani, jak tamci, a na ich kaskach widniały liczby 3 i
4. Kiedy tylko mnie zauważyli, lekko się przygarbili i wycelowali karabinki
prosto na mnie. Zrobiłam to samo. Tylko, że nie wiedziałam, którego obrać za
cel. Co chwila przechylałam broń raz na jednego, raz na drugiego. Zaczęli iść w
moją stronę, a ja się cofałam. Do sali weszło jeszcze czterech napastników.
Nerwowo zmieniałam cel. Po środku nich stanął siwowłosy mężczyzna o miłej i
ufnej twarzy. Był mojego wzrostu i wyglądał na anorektyka. Szary mundur wisiał
na nim, jak na szkielecie. Jego szaro-zielone oczy dostrzegły martwe ciała.
Pokiwał głową, wyrażając tym swoje niezadowolenie. Podniósł wzrok na mnie i
zapytał:
-
To twoja robota?
Potaknęłam.
Pogładził palcami brodę i powiedział:
-
Zabiłaś dwoje ludzi. Pewnie nawet się nie zastanowiłaś, czy może mają rodzinę?
Może teraz, gdzieś tam daleko z głodu umierają ich dzieci! - krzyknął. -
Zabijając ich, zabiłaś też wiele innych osób! Zrobiłaś to z zimną krwią! Jak
tak...
Próbował
wywołać u mnie poczucie winy. Chciał, żebym uległa. Łatwiej będzie, wtedy mnie
zabić. Pozbycie się kolejnego ludzkiego buntownika to dla nich nic. Jednak był
jeden problem. Ja nie jestem człowiekiem.
-
Ty nie jesteś człowiekiem! Jesteś potworem!
-
Racja. - przytaknęłam z uśmiechem.
Chciałam
nacisnąć na spust, ale Delta pięć mnie wyprzedził. Kula utkwiła w miejscu, tam
gdzie znajduje się serce. Upuściłam karabinek i padłam twarzą na podłogę. Teraz
ani drgnij, pomyślałam.
-
Zabierzcie ciała i spalcie. - powiedział mężczyzna w mundurze.
Poczułam, jak ktoś łapie mnie od tyłu za nogi i
zaczyna ciągnąć. Po minucie otworzyłam oczy. Byliśmy na korytarzu. Odwróciłam
po woli głowę. Czarna postać była do mnie tyłem. Wyrwałam jedną nogę z jego
uścisku. Kiedy się odwrócił kopnęłam go w kask. Przewrócił się, a ja na niego
skoczyłam. Wyjęłam za pasa nóż i wbiłam mu prosto w gardło. Wbiłam go jeszcze
kilka razy. Ściągnęłam mu z pleców karabinek i przewiesiłam przez swoje.
Natężyłam słuch. Kroki i szuranie materiału o podłogę. Ciągną kolejne ciało.
Uzbrojona pobiegłam na pierwsze piętro.
Ustawiłam się w ciemnym kącie na końcu korytarza i
czekałam. Po chwili Delta trzy i cztery zbiegli po schodach. W przygarbionych
pozach i z przygotowaną bronią szli ku korytarzowi. W tym samym czasie ja
wyciągnęłam karabinek przed siebie i strzeliłam im w nogi. Upadli. W sekundę
pokonałam dzielące nas kilka metrów i podcięłam im gardła. Na płytki zaczęła
wylewać się ciepła, czerwona, pyszna... Nie! Nie myśl o tym, powiedziałam
sobie.
-
Szybko! Na dole jest! - ktoś krzyknął.
Odgłosy
ich kroków dało się słyszeć na całą szkołę. Ruszyłam ku drugiemu końcowi
korytarza i zamiast zbiec ze schodów, skoczyłam z nich. Wylądowałam na lekko
ugiętych nogach. Nagle w mojej głowie odezwał się jakiś głos.
Ciekawe co tam się dzieje? Tyle strzałów
już dało się słyszeć.
Pogrzebałam
jeszcze trochę w głowie tego człowieka. Odkryłam, że potrafię widzieć i słyszeć
to co dana osoba. Przed sobą miałam główne drzwi do szkoły. Szlag, ubezpieczyli
się.
Nagle za mną pojawili się Delta siedem i osiem.
Nacisnęłam spust karabinka. Kula trafiła Deltę osiem w rękę i puścił broń.
Delta siedem również strzelił. Ale nic nie poczułam. Może trafił w kamizelkę? I
nagle po moich palcach zaczęła spływać stróżka krwi. Dostałam w ramię. W
karabinku skończyła mi się amunicja, więc bezużyteczną bronią rzuciłam w stronę
przeciwników. Zdezorientowani patrzyli, jak przelatuje nad ich głowami. W tym
czasie ja wyjęłam dwa noże i z super-szybkością ruszyłam ku nim. Ręce
rozłożyłam po bokach. Znajdowały się na jednej linii z ramionami. Po chwili
byłam za nimi. Kiedy się odwróciłam, dwa ciała bez głów stały nienaruszone.
Jednak po chwili upadły. Głowy leżały za nimi. Kolejni zaczęli biec.
Dobiegłam do sali 18 i weszłam. Klasa 2a. Wszyscy
siedzieli w dużej grupie na końcu sali. Nauczycielka muzyki, pani Tumen i
uczniowie patrzyli na mnie z przerażeniem. Jedna dziewczyna, chyba się Karla
nazywa, zemdlała. Patrząc po ich twarzach, znalazłam moją ulubioną.
Bernt. Blondyn, mojego wzrostu, dobrze umięśniony o
niebieskich oczach. Jesteśmy dla siebie kolega-koleżanka, ale dla mnie to coś
więcej. Od miesięcy się w nim podkochiwałam. Jest miły, kochany, uprzejmy, ale
jak się wkurzy to jest ostry, jak żyletka.
-
Bernt... - jęknęłam, a po policzku spłynęła mi jedna łza.
Zrobiłam
jeden krok w jego kierunku. Cofnął się.
Boże... Co się z nią stało? Skąd te zakrwawione
noże?!
Czułam,
jak do oczu napływają mi miliony łez.
Nagle drzwi do klasy otworzyły się. Stali w nich Delta
pięć i sześć. Byli bez broni i ledwo żywi. Równocześnie upadli z hukiem na
parkiet. Za nimi weszli dwaj ubrani na niebiesko mężczyźni w pelerynach.
Wreszcie!
Auximilistka Inge'a właśnie zszywała mi ranę.
-
Kula przeszła na wylot. Pewnie nic nie poczułaś, co? – puściła mi oczko. -
Dzięki temu nie trzeba zabierać cię do szpitala. - uśmiechnęła się szeroko.
-
Dzięki.
Kiedy skończyła, nakleiła na to wielki plaster,
założyła mi z powrotem podkoszulek. Gdy odeszła, Fabian usiadł obok mnie i
powiedział:
-
Przepraszam, że tak długo nas nie było.
-
To nie wasza wina. – starałam się go pocieszyć.
-
Nasza! Nasza praca polega na ratowaniu ludzkiego życia. A my zawiedliśmy... -
spojrzał za okno. Na boisku palił się stos ciał. Człowiek w szarym mundurze
znajdował się na samej górze. Miał gardło przeszyte pięcioma strzałami.
-
Chyba mi nie powiesz, że ci ich szkoda?! - spytałam z irytacją.
-
Oczywiście, że nie. Ale twojego kolegę z klasy tak...
Znów
spojrzałam na stos ciał. Pantus leżał na samym dole.
Nagle do sali wszedł mężczyzna o brązowych włosach z
lekką siwizną po bokach. Miał na twarzy opaskę, która zasłaniała jedno oko.
Drugie było skośne o kolorze fioletowym. Karnacje miał ciemnobrązową. Ubrany
był w ciemnoniebieski garnitur. Na jego widok Fabian od razu wstał i gestem ręki
nakazał mi zrobić to samo. Tajemniczy mężczyzna podszedł do mnie. Wyglądał,
jakby chciał mnie zabić.
-
Powiedz mi dlaczego tak późno nas wezwałaś?! Myślałaś, ze sobie poradzisz? –
spytał ze wściekłością.
-
O bransoletce przypomniałam sobie dopiero... - chciałam się wytłumaczyć, ale mi
przerwał.
-
To był największy atak. Każda szkoła w Norwegii została zaatakowana. I tylko w
tej zostali zabici wszyscy najeźdźcy. Czy ty wiesz co to oznacza? – jego gniew wzrastał
z każdym wypowiedzianym słowem.
-
Nie będą już... – i znów mi przerwał.
-
NIE! Będą jeszcze częściej i ostrzej atakować tą szkołę. A wiesz dlaczego? Bo
chcą się ciebie pozbyć, wielkiej buntownicki. Zabijając ich, wydałaś wyrok na
tych wszystkich uczniów. Powinienem od razu cię pozbyć i ułatwić im robotę. Ale
moja praca na to nie pozwala. – odparł zirytowany.
-
Kim jesteś? – spytałam.
-
Maro - powiedział Fabian- to Teodor Skawetyn, dyrektor TSA.
-
Miło poznać. - powiedziałam z udawaną przyjemnością do Teodora.
-
A mi nie! Mam nadzieje, że już jutro będę patrzył, jak płoną twoje zwłoki. –
mówiąc te słowa, spojrzał mi prosto w oczy.
-
Miałam pozwolić, żeby zabili jeszcze kogoś?! - wybuchłam. - Uratowałam tą
szkołę.
Teodor
zamachnął się i uderzył mnie z liścia. Spojrzałam na Fabiana. Widać było, że
chciał coś zrobić. Powstrzymać go. Ale nie mógł. Wróciłam wzrokiem do Teodora.
Po raz pierwszy się uśmiechnął odkąd wszedł do klasy. Nie dość, że mnie uderzył,
to jeszcze teraz się z tego śmieje. Nie dam sobie na to pozwolić.
-
Teodorze Skawetynie, wyzywam cię na pojedynek na śmierć i życie. Może uda
zaspokoić ci się swoje chore żądze zabicia mnie. – zaproponowałam.
Dyrektor
TSA spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Nagle zaczął głośno się śmiać. Spojrzałam
na Fabiana. Zrobił się blady, jak ściana.
-
Przyjmuje wyzwanie. – odparł.
------------------------------------------------------------------------------------------------
Jeśli to przeczytałaś/przeczytałeś pozostaw komentarz, bardzo mnie to motywuje. :)
------------------------------------------------------------------------------------------------
Jeśli to przeczytałaś/przeczytałeś pozostaw komentarz, bardzo mnie to motywuje. :)
Co?!
OdpowiedzUsuńAle akcja xD
Nie wierze, że go wyzwała na pojedynek.A co jeśli wszystko wyjdzie na jaw? O Boże...pisz szybko!
Akcja będzie się jeszcze bardziej rozwijać ;) Na razie mam trochę brak weny :/ ale postaram się napisać, jak najszybciej ;3
OdpowiedzUsuń