sobota, 2 stycznia 2016

Księga II section XIII

Mara
Ledwie sięgał mi do bioder. Jego rude włosy zasłaniały mu oczy w kolorze nieba. Patrzyły na mnie pełne zdziwienia. Bolało tak bardzo, chociaż mogłam się spodziewać, że po dwóch latach związku doczekali się dziecka. Tak strasznie go przypominał...
- A co to ma pani na ramieniu? - spytał chłopiec.
- Trunie. - odpowiedziałam.
Ucieczka już nie wchodziła w drogę. Pragnienie zemsty było silniejsze niż nigdy dotąd.
- Wiesz gdzie jest sala tronowa? - kucnęłam przy nim, a on przytaknął. - Zaprowadź mnie tam.
Podał mi rączkę i ruszyliśmy przed siebie. Po drodze musiałam zmylać każdego rycerza, którego usłyszałam. Pokazywałam im w myślach, że na dziedzińcu przed zamkiem panuje bójka.
- Jak się pani nazywa? - spytał królewicz.
- Mara, a ty?
- Kevin i kiedyś będę tu królem. - powiedział z dumą. - Tata powiedział, że po śmierci dziadka, zajmę jego miejsce.
- A on? – dopytałam zaciekawiona.
- Tata powiedział, że to tylko dla odważnych, czyli dla mnie.
Kaim i niechęć do władzy. Kiedyś i może bym w to uwierzyła, ale teraz? Teraz to ja mam jedno zadanie. Skrzywdzić go na tyle, żebym była zadowolona.
- Ile masz wiosen za sobą? - zmieniłam temat.
- Dwie.
- Strasznie dobrze mówisz.
- Anioły uczą się dużo szybciej, niż zwykłe dzieci.
W końcu dotarliśmy do sali tronowej. Król rozmawiał prawdopodobnie z zarządcą. Był zbyt zajęty, żeby zobaczyć w jakim niebezpieczeństwie znalazł się jego wnuk. Rycerze jednak byli bardziej spostrzegawczy. Wyciągnęli miecze widząc piekielną wiewiórkę na moim ramieniu. Wtedy król zareagował.
- A więc to ty złapałaś dla mnie trunie? I widzę, że znalazłaś mojego następcę.
- Piekielna wiewiórka jest moja, tak jak i Kevin. – powiedziałam z triumfem.
Uniosłam go w górę, mocno zaciskając pięść na jego dłoni i nadgarstku. Chłopiec krzyknął z bólu, a król momentalnie wstał i wskazał na mnie palcem.
- Zabić ją! - rozkazał.
Rycerze nie zrobili nawet kroku, kiedy mój głos rozbrzmiał na sali:
- W każdej chwili mogę nakazać trunii, żeby rozszarpała mu gardło. Jeśli tego nie chcesz, masz w tej chwili zejść z tronu, wygonić rycerzy i zawołać Kaima z małżonką.
- Słyszeliście? Wynocha! - zwrócił się do aniołów.
Powoli zszedł z tronu. Ominęłam go i zajęłam jego miejsce. Chłopczyk płakał i krzyczał z bólu z powodu połamanych kości.
- Poznaje cię. To z tobą Kaim przybył dwa lata temu. – oznajmił z goryczą król.
- Brawo, w nagrodę nie złamie młodemu drugiej dłoni. – zaśmiałam się.
Ale za to jeszcze mocniej zacisnęłam pięść. Krew wypływa spod moich palców. Nagle do sali wpadła Calena, a za nią Kaim.
Zielona suknia idealnie pasowała do jej oczu, które wyrażały strach. Złapała się ramienia Kaima, żeby nie upaść. Wrzeszczała, płakała, wyzywała mnie. Wyglądała, jakby jakiegoś ataku dostała. Zwracała na siebie uwagę, jak tylko mogła. Ale ja byłam zainteresowana kimś innym. On na prawdę jest demonem z krwi i kości. Nie rusza go nawet to, że jego syn zaraz zginie. Stoi, jak gdyby nigdy nic. Próbowałam wyczytać, coś z jego twarzy. Nic. W oczach miał jakiś dziwny błysk, jakby się cieszył.
No dalej, zrób to. Pokaż, że jesteś prawdziwym demonem. Udowodnij, że nie zmarnowałem jadu na ciebie.
Ostatnie zdanie. O czym on mówi?! Spojrzałam na mój prawy nadgarstek. Blizna po zębach wciąż była widoczna i wypukła. Nagle wszystko zaczęło się układać. Kiedy Kaim uciekł do świata ludzi, spotkał mnie za swojej drodze. Sylwetka by się zgadzała i te czarne włosy... Chciał mnie zamordować jeszcze tam, na chodniku. Później na zlecenie ludzi swojego ojca, znów próbował pozbawić mnie życia. Jedno ugryzienie tyle zmieniło. To przez niego to wszystkie mnie spotkało! Wszystkie te okropności, oszustwa!
- Zostaw go błagam! Weź mnie zamiast niego, to jeszcze dziecko. - prosiła Calena, przerywając moje rozmyślania.
- Morda! - wrzasnęłam i zabrałam się do roboty.
Wyciągnęłam sztylet z pasa i wbiłam go głęboko w plecy Kevina. Rozległ się krzyk jego i Caleny. Przekręciłam rękojeść. Chrup, chrup. Kręgi pękły i pouciekały ze swojego miejsca. Dzieciak umarł w jednej sekundzie, ale to mi nie wystarczyło. Złapałam dłońmi jego policzki od środka i mocno pociągnęłam na boki. Czaszka pękła na pół i rozerwałam ciało na dwie części. Byłam tak pochłonięta zabijaniem Kevina, że nie zauważyłam, jak otoczyli mnie rycerze. Celowali kuszami wprost na mnie.
Calena leżała na podłodze. Prawdopodobnie zemdlała. Król ze wściekłością w oczach, zaczął coś krzyczeć. Cała moja uwaga spoczywała na Kaimie. Wciąż stał niewzruszony. Czy on ma w ogóle uczucia?! Nagle król machnął ręką i rycerze uwolnili strzały.
Ukryłam trunie w ramionach, żeby nic jej się nie stało. Czekałam, aż poczuje przeszywające me ciało groty strzał. Ale nic się nie działo. Podniosłam wzrok. Wszystkie strzały, a raczej to co z nich zostało, leżały na podłodze. Pod sufitem kłębiły się gęste chmury. Co chwila jaśniały od błyskawic.
Rycerze teraz walczyli z Kaimem. Jego jedyną bronią były gromy. Kierował je na przeciwników i zabijał w sekundę. Jednak przybywało ich co raz więcej. Rozwinął swoje piękne, niebieskie skrzydła i poszybował w moim kierunku. Złapał mnie i zakrył nas skrzydłami. Jak pocisk rozbił wielki witraż i znaleźliśmy się na zewnątrz.
Pod nami Bafomet galopował i co chwila zerkał, gdzie jesteśmy. Mądre zwierzątko. Kaim postawił mnie w końcu na mięciutkiej trawie. Trunia zeskoczyła z mojego ramienia i zwróciła swój wcześniejszy posiłek, a później pognała do lasu.
- Słuchaj za kilka kilo... - zaczął Kaim.
- Przymknij się - warknęłam. - Nie sądziłam, że jesteś taki twardy. Nawet śmierć własnego…
- To nie był mój syn. – przerwał mi.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Kaim
- Kaim, hahaha. No choć tu kotku. - powiedziała sepleniąc.
- Już jestem. - odpowiedziałem i ucałowałem ją w rękę.
Calena wyciągnęła ku mnie dłonie i czekała, aż się chyba na nią rzucę. Wstałem powoli i podszedłem do drzwi. Do pokoju wślizną się Gerl. Mieszka w wiosce przy zamku. Kiedy tylko zorientowałem się, jak bardzo jesteśmy do siebie podobni, wpadłem na pomysł. A jakby podczas nocy poślubnej zrobić zamianę?
Teraz Gerl, w mojej masce, rozkoszował się Caleną. Musiałem szybko wynieść się z zamku, żeby nikt mnie nie zobaczył. Pobiegłem do komnaty, na balkon i wyskoczyłem. Rozłożyłem skrzydła i poszybowałem. Gdzieś w oddali tliło się ognisko. Może coś przegryzę. Zanurkowałem i przysiadłem na gałęzi. Mara i jakaś elfka ogrzewały się przy płomieniach i rozmawiały.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Mara
- Jak to nie twój syn?! – spytałam oszołomiona.
- Zrobiłem podmiankę w noc poślubną. Nie mogę mieć dzieci z kimś innym niż...
- Niż co? – przerwałam wściekła.
- Maro, posłuchaj mnie. Wiem, że to brzmi ckliwie i pewnie mi nie uwierzysz, ale kocham cię. Od dnia w którym cię przemieniłem, po tą całą zabawę w zabójcę, do dziś.
- Masz racje, nie wierze ci. A co do naszego pierwszego spotkania...
Nie dokończyłam, bo... Bo objął mi twarz dłońmi i złożył gorący pocałunek. Poczułam, jak prąd przeszedł przez moje ciało. Oderwał się ode mnie i spojrzał mi głęboko w oczy. To było coś innego niż z Fabianem. Targało mną tyle emocji. Pożądanie, nienawiść, złość, miłość... Objęłam szyje Kaima i złączyłam nasze usta. Nie mogłam mu się oprzeć. Tym bardziej, że teraz pokazał swoją demoniczną stronę. Jego niewzruszenie na śmierć, krew, ból... Czarne włosy, czerwone oczy i czarne, napuchnięte żyły. Był straszny i groźny. Dla mnie idealny.
Jechaliśmy razem na Bafomecie w stronę obozu Wyklętych. Kaim powiedział, że teraz to nasza jedyna szansa na przeżycie. Król pościągał ludzkich Leonadów z drugiego świata. Jego wojsko słabło. Musiał zebrać całą siłę, jaką włada i zwyciężyć swój największy problem. Wyklętych.
Zostaliśmy przywitani niezbyt radośnie. Otoczyli nas włóczniami i tak prowadzili do swojego przywódcy. Pewnie jest nim jakiś przerośnięty, wilkołak. Szłam za rękę z Kaimem. Dodawał mi tym otuchy, bo czułam się taka, delikatna wśród tych wszystkich stworzeń. Satyry odziane w zbroje, wróżki wyposażone w łańcuchy z czaszkami na końcu, krasnoludy z toporami, minotaury z wielkimi młotami, elfy na gryfach i wampiry na olbrzymich lwach i tygrysach. Dookoła było pełno namiotów, ognisk, stojaków z bronią. Ciągło się to z kilka kilometrów i to wszystko było otoczone wielkim murem z ziemi, kamieni i roślin.
Dotarliśmy w końcu do celu. Weszliśmy do ogromnego namiotu. Po środku znajdował się stół z mapą Welfix. Nad nią minotaur, wilkołak, kościotrup i elf omawiali strategię. Nie byle jaki elf.
- Lunas! – krzyknęłam ze szczęścia.
------------------------------------------------------------------------------------------------
Jeśli to przeczytałaś/przeczytałeś pozostaw komentarz, bardzo mnie to motywuje. :)
Mam nadzieję, że się podoba :D Wielki powrót Lunasa, tęskniliście? 

6 komentarzy:

  1. Rozdział jak zwykle super *.* podoba mi się, że Mara i Kaim są w końcu razem :D Na reszcie Lunas, już myślałam, że go już nie będzie :( :P Czekam na next'a. Zapraszam do mnie na nowy rozdział ---------> http://my-life-isnt-normal.blogspot.com/2016/01/1-lot.html Weny życzę :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Musiałam w końcu ich połączyć ;p
    Dziękuję za komentarz i już lecę czytać :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudo :3 Cieszę się, że Mara i Kaim są w końcu razem. Czekam na next,
    Pozdrawiam,
    Wolfslower.

    OdpowiedzUsuń
  4. No nareszcie! Myślałam, że już nigdy nie uda się Marze i Kaim' owi być razem...
    Teraz będzie się działo!
    Lunas vs. Kaim...
    Zacięta rywalizacja !
    Czekam na next i weny ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha zdradzę Ci, że już mam kogoś dla Lunasa ;p
      Dzięki i pozdrawiam :3

      Usuń