środa, 13 stycznia 2016

Księga II section XVI

Mara
Opowiedziałam Lunasowi, wszystko co mnie spotkało. Nie wierzył własnym, szpiczastym uszom, kiedy oznajmiłam, że zbiłam przywódcę Auximilistów. Później ze śmiechem opisałam scenę, jak Kaim rozpoznał mnie podczas próby zamordowania. Następnie Konwelijka i jednorożec pomagali mi, kiedy przeszłam do wydarzeń dziejących się już w Welfix. Kiedy skończyłam, nadeszła pora na Savire.
Pojawiła się tak nagle. Nikt z nas nie wiedział skąd się wzięła i kim tak na prawdę była. Zasypywaliśmy ją tysiącami pytań. Już nawet nie wiedziała kogo słuchać.
- Stop! - krzyknęła. - Może zacznę opowiadać i będziecie zadawać mi pytania w trakcie, hm?
- Jasne - zgodziliśmy się wszyscy.
- Jestem magiem szóstego stopnia, czyli najwyższego. Pochodzę z południowej części Welfix. Wychowywałam się na ulicy razem z Gabrielem. Byliśmy nierozłączni, a potem Słońce go wybrało. Stał się zarozumiały i uważał się za chodzący cud. Jednak ja wciąż miałam nadzieję, że się zmieni w starego siebie. Myliłam się. W czasie bitwy został mnie na lodzie. Trafiłam do więzienia i czekałam na wyrok. W ostatniej chwili zdołałam uciec.
- Długo go ścigałaś? - spytałam.
- Dwa i pół roku, coś koło tego.
- W tym samym czasie Księżyc mnie wybrał.
- I wtedy również po raz pierwszy się spotkaliśmy - powiedział Kaim i pocałował mnie w czoło.
Może i byłam zła, że to wszystko przez niego. Ale teraz jestem szczęśliwa. Mam wspaniałą siostrę elfkę, chłopaka demona i zwierzątko domowe - jednorożca. Jak dobrze, że tego nie słyszy.
- Podziwiam cię - powiedział Lunas do Saviry - ja nie mógłbym zabić kogoś, kogo kochałem.
Dziewczyna zaczerwieniła się.
- Dziękuję - powiedziała. - Takiego komplementów nawet Gabriel mi nie mówił - zaśmiała się.
Przez resztę wieczoru Savira i Lunas ćwierkali sobie niczym dwa zakochane ptaszki. Załapali wspólny język i nie było chyba minuty, żeby siedzieli w ciszy.
Ile im dajesz? spytałam Kaima w myślach.
Do rana już będą parą.
Nazajutrz rozpoczęły się przygotowania do wyprawy. Każdy wojownik przychodził po zbroje i broń. Ja swój ekwipunek znalazłam w namiocie Księżyca. Srebrna kolczuga i pancerz (na plecy i brzuch) miały dwie dziury na plecach - na skrzydła. Rękawice były cienkie, ale wykonane z solidnego materiału. Ochraniacze na ręce i nogi były równie błyszczące i twarde, jak pancerz. Po założeniu zbroi, nadszedł czas na skrzydła. Rozluźniłam się. Kaim mówił, że ze skrzydłami to, jak z rękami. Wystarczy, że będę chciała je wyprostować. Tak też zrobiłam.
Kilka godzin później wszyscy byli już gotowi.  Siedziałam na Bafomecie, obok mnie Kaim na koniu, Lunas i Savira na jeleniach. Za nami rozciągały się szeregi armii Wyklętych. Pierwszą linie stanowiły fauny, krasnoludy, gnomy, wilkołaki, mówiące zwierzęta, czarownice, magowie i nimfy leśne. Za nimi znajdowały się elfy i wampiry wyposażone w łuki. Następnie centaury i konni. Z tyłu były anioły, harpie, gryfy, sfinksy i olbrzymie orły.
Podróż do królestwa zleciała nam całkiem szybko. Żołnierze śpiewali pieśni, aby podnieść się wzajemnie na duchu. Ja jednak nie odezwałam się ani słowem. W głowie cały czas miałam obraz walki, ginących przyjaciół i Wyklętych. Tak bardzo bałam się, że wojska króla wygrają.
Dotarliśmy na miejsce. Przywitały nas zastępy aniołów i ludzi. Obydwie strony rzuciły się na siebie. Anioły walczyły w powietrzu z naszą powietrzą „artylerią”. Jednak tu na dole działo się prawdziwe piekło. Co chwila padał trup. Trawa była skąpana w krwi. Razem z Kaimem walczyliśmy ramie w ramie (Lunas i Savira tak samo). Cięliśmy, jak opętani. Wywoływałam kule ognia, zamrażałam krew w ciele przeciwka i rozstępowałam ziemię. Mój ukochany natomiast wywołał burzę i raził piorunami latające anioły.
My również wzbiliśmy się w pobierze. Leonadzi nie mieli szans. Padali, jak muchy. W końcu zarznęliśmy ostatniego przeciwnika i ruszyliśmy za zamek. Bez większych problemów dotarliśmy do sali tronowej. Na tronie siedział Leodegar.
- Nigdy ci nie wybaczę, że zabiłeś Abla. Mojego jedynego syna. - powiedział król do Kaima. - Ani twojej matce, że zdradziła mnie z demonem.
Wyciągnął sztylet i wbił go sobie prosto w serce. Jego żółta szatana zaczerniała w miejscy przebicia. Z ust wypływała mu krew. Umarł, jako król Welfix.
W sali rozbrzmiały krzyki i wiwaty naszych żołnierzy. Podnieśli Lunasa i porzucali go w górę. Nie mam pojęcia skąd wzięli na to siłę, tym bardziej, że wszyscy mieli zbroje.

ROK PÓŹNIEJ

Nowym przywódcą został Lunas. Jego doradczynią i królową została oczywiście Savira. Felius podróżuje z Konwelijką po kraju sprawdzając czy dobrze traktuje się zwierzęta. Takie mini stowarzyszenie ekologów. Wyklęci? Teraz nikt taki nie jest. Wszyscy są równi wobec siebie. A ja? Ja jestem właśnie w trakcie podziwiania Księżyca w pełni przytulona w pierś Kaima. Pocałował mnie w czoło i mocniej do siebie przycisnął. W końcu czułam się szczęśliwa.
A wszystko to dzięki tobie - przekazałam myślami do Księżyca. – Dziękuję, że mnie wybrałeś.

------------------------------------------------------------------------------------------------
Jeśli to przeczytałaś/przeczytałeś pozostaw komentarz, bardzo mnie to motywuje. :)
To już ostatni rozdział z tej serii. Dziękuję, że wiernie go czytaliście i komentowaliście. Mam nadzieję, że się podobało :)
http://destructionisclose.blogspot.com ---> mój nowy blog, na którego gorąco zapraszam :D

 

3 komentarze:

  1. Jak to ku**a ostatni ?! ja się pytam jak? Rozdział dobry, myślałam, że bardziej opiszesz bitwę. Chciałam jakieś scenki Mara-Kaim, gdzie one są?
    Opowiadanie było świetne, bardzo mi się spodobało :* Nowe też będę czytać :D Weny <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Gdzie zwiał opis bitwy (szczegółowy) ?! Wystraszył się czy ki pieron?!Gdzie ta miłość?! Ale naszczęście Gabriel już wącha kwiatki od spodu, więc jest OK :D
    Twoje opowiadanie było świetne i teraz istnieje pytanie, czy następne przebije to.... ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak wiem zwaliłam końcówkę i to totalnie! Jestem tego w pełni świadoma, ale na prawdę nie miałam już pomysłu o czym pisać. Przepraszam. :(

    OdpowiedzUsuń