czwartek, 5 listopada 2015

Księga I section XXII

MARA
Dopiero końcówka października, a całe miasto było pokryte bielą. Mieszkanie Kaima znajdowało się w Mydral, miejscowości niedaleko Flam. Drogę odnalazłam szybko po hałasie silników i smrodzie spalin. Biegłam boso po zlodowaciałym asfalcie. Najfajniejsze w tym wszystkim były miny osób, które widziały, jak wyprzedzałam ich auta.
Na początku chciałam, wrócić do domu. Jednak odeszłam od tego planu, po zobaczeniu ile wozów policyjnych stoi wokół niego. Zajęli moje jedyne miejsce, gdzie mogłam w spokoju pomyśleć. Chociaż... Jezioro! Szybko pobiegłam tam. Woda była zamarznięta. Wyciągnęłam rękę przed siebie i powoli zaciskałam pięść. Lód powoli topniał. Obmyłam twarz. Usiadłam na brzegu i wpatrywałam się w swoje odbicie. Wojownik bez blizny to nie wojownik – wmawiałam sobie. Kolejnym miejscem, które chciałam odwiedzić to szkoła.
********************************************************************************************
Stałam na środku boiska. Wysunęłam katany i krzyknęłam:
- No gdzie jesteście?! No wyjdźcie! Pokażcie, że się nie boicie!
Zero reakcji. Jedyne co słyszałam, to myśli przestraszonych uczniów. Nauczyciele patrzyli na mnie z przestrachem.
Dziecko uciekaj stąd, ratuj swoje życie! pomyślała pani Kalar z historii.
Niech Bóg będzie z tobą, będę się modlił za twoją duszę. - ksiądz to umie podnieść na duchu.
Obróciłam się w stronę sali, w której uczył ksiądz.
- Niech się pan nawet nie fatyguje, moje dusza i tak już należy do Szatana! – krzyknęłam z uśmiechem na twarzy.
Ksiądz chwycił się za serce. Chyba dostał zawału, bo zemdlał. Kilka osób zerwało się na nogi i podbiegło do niego. Od akcji z duchownym odciągnął mnie stukot obcasów. Przede mną pojawił się ubrany na niebiesko anioł. Wymachiwał sobie mieczem i gwizdał. Patrzył na mnie z pogardą i wzajemnie. Przygotowałam się do ataku. Jednak on nic sobie z tego nie zrobił.
- Nie zimno ci tak? Boso na śniegu? - zapytał z drwiną w głosie.
- W odróżnieniu od was nie mam duszy z lodu.
Zazgrzytał zębami i odparł:
- Ja przynajmniej mam dusze.
Opuścił miecz i wystawił przed siebie pistolet. Strzelił z niego i trafił mnie w lewe ramie. Lekko wygięło mnie do tyłu. Po mojej ręce zaczęła płynąc stróżka krwi. Ponownie nacisnął spust. Tym razem odbiłam pocisk kataną i ruszyłam w jego stronę. Nerwowo i co raz szybciej zaczął strzelać, lecz nie dałam się postrzelić. W końcu skończyły mu się naboje i było słychać tylko trzask naciskanego spustu. Auximilista odrzucił pistolet i schylił się po miecz. Dłoń zaczęła mu się trząść, a po czole lał się pot. W oczach miał strach. Machnęłam z całej siły kataną i wytrąciłam mu broń. Następnie wbiłam jedno ostrze w serce, a drugie w brzuch na wylot. Uniosłam nabite i całe we krwi ciało, po czym odrzuciłam je na bok.
Tyle? Tylko jeden. Dziwne, zazwyczaj było ich... Z krzaków, za drzew i ze szkoły powychodziło po około dziesięciu, może piętnastu Auximilistów. Żeby nie było mało z dachu szkoły po linach zjechało około dwudziestu ubranych na czarno i uzbrojonych Leonadów. Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem… Dlatego zawarli sojusz.  Dam radę, jestem Wybraną nie bez powodu.
Ustawiłam się w rozkroku i uwalniałam ogień. Od stóp do głów (łącznie z katanami) pokrywałam całe ciało ogniem. Włosy uniosły mi się go góry. Wyglądałam, jak wielki, chodzący płomień. Na mój widok wrogowie cofnęli się o kilka kroków. W powietrzu uniosły się pomrukiwania, czy aby na pewno da się mnie zabić. Bali się i dobrze, bo mają czego. W końcu jeden z nich ruszył na mnie. Nie doszedł nawet na siedem metrów, a już cały płonął. Zrobiłam to samo z każdym, który podejmował próbę zabicia mnie, czyli wyciągnęłam katanę przed siebie, a z niej wystrzeliwała kula ognia. W ten sposób zginęło trzech Leonadów.
Myślałam, że mam szanse to wygrać. Tak bardzo się myliłam. Zaatakowali wszyscy na raz. Celowałam ogniem w każdą stronę, jednak było ich zbyt wielu. Przeszywali moje ciało pociskami i ranili je mieczami. Jednak najgorszy cios, jaki mi zadali to wbicie noża w sam środek kręgosłupa.
*********************************************************************************************
KAIM
- Tam jest! Seriel lądujemy. – krzyknąłem, pokazując na „chodzący ogień”.
- Kaim ich jest zbyt wielu, zabiją nas! – odpowiedział.
- Zaryzykuje, dopiero co ją odzyskałem, nie chce jej znów stracić!
Złożyłem skrzydła i zanurkowałem. Kiedy znalazłem się nad głowami tych śmieci, każdą po kolei odcinałem mieczem. Seriel robił to samo. Znowu jest tak, jak dawniej. Ja, on i wiele żywych kukiełek do zabicia. Auximilisci zaczęli wysuwać skrzydła i wznieśli się. Oni w powietrzu z mieczami, na dole Leonadzi z karabinami. Musiała... Musiała narobić sobie tylu wrogów! Jak ją znajdę, to ją zabije. Razem z Serielem obcinaliśmy tym "ptaszką" skrzydła i obserwowaliśmy, jak spadają i roztrzaskują się o ziemię. Pozbyliśmy się aniołów, zostali Leonadzi. Stali wokół jakiegoś ciała.
- Seriel, gdzie jest Mara? – spytałem mojego przyjaciela.
- Dopiero co tu stała, jako płomień.
- No właśnie...
Nagle koło mojego ucha przeleciał pocisk. Zanurkowaliśmy na ziemie i rozprawiliśmy się z Leonadami. Odcinaliśmy im głowy, przebijaliśmy serca lub rozpruwaliśmy brzuchy, z których wylewały się flaki. Musiały być strasznie ciepłe, bo tyle pary to ja dawno nie widziałem. Mary wciąż nie było widać. Wszędzie albo niebieskie albo czarne ciała.
- Uciekła? - zapytał Seriel przechadzając się w śród trupów.
- Nie, ona tu jest.
Mam taką nadzieje... Nagle zauważyłem ciało z wystającym mieczem z pleców. Nie przypominam sobie, żeby którykolwiek z nas zabił w ten sposób kogoś. Im bliżej znajdowałem się trupa, tym bardziej bałem się, że to Mara... Nie myliłem się. Chwyciłem za rękojeść i wyciągnąłem ostrze z jej ciała. Wydała z siebie tak przeraźliwy krzyk, że bębenki mi pękały. Nagle pod bluzką zaczęły ruszać się jakieś "narośle". Rozdarłem szybko materiał. Na plecach miała dwie, grube, czarne, równoległe do kręgosłupa kreski. Cały czas rosły i rosły. W końcu przebiły się przez skórę. Z pleców Mary wyrosły potężne skrzydła. Były czarne i u góry miały po jednym kolcu. Wspaniałe... Jednak cały urok psuły krwawe dziury w plecach. Seriel podał mi niebieską pelerynę i obwinąłem w nią Mare. Wziąłem ją na ręce. Jej głowa bezwładnie zwisała.
- Obudź się... Proszę - wyszeptałem przyciskając głowę do jej piersi.
- Kaim... - powiedział Seriel, kładąc dłoń na moim ramieniu. - Musimy wracać do Welfix.
- Tak... Welfix! Fretyk ją uleczy! Musimy ją tam zabrać!
- Oszalałeś, nie poradzi sobie tam.
- To jej ostatnia szansa.
Z Marą w rękach razem z Serielem wzbiliśmy się w powietrze. Lecieliśmy, najszybciej jak się dało. Po kilku minutach znaleźliśmy się nad Górami Jotunheimen. W jednej z skalnych ścian znajdowała się ogromna jaskinia, widoczna tylko dla mieszkańców zrodzonych w Welfix. Wlecieliśmy do niej i szybkimi ruchami skrzydeł pokonywaliśmy grotę.
------------------------------------------------------------------------------------------------
Jeśli to przeczytałaś/przeczytałeś pozostaw komentarz, bardzo mnie to motywuje. :)
Jest to ostatni rozdział, jeśli chodzi o przygody Mary w ludzkim świecie. Zastanawiałam się nad kontynuacją, ale to zależy od was czy mnie wystarczająco do tego zmotywujecie ;)

3 komentarze:

  1. Madzia! Madzia! Madzia!
    Kocham Kaima ... <3
    Madzia! Madzia! Madzia!
    Mam nadzieję, że moja motywacja, z kykrzykiwaniem "Madzia" cię zachęciła do pisania :P
    Madzia! Madzia! Madzia!
    Czekam na next i weny ;P

    OdpowiedzUsuń
  2. Motywacja wspaniała :* dziękuję za komentarz i pozdrawiam ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Oh...nareszcie :)
    Już nie mogę się doczekać jak będą w Welfix.
    Bardzo mnie ciekawi to,co teraz się dzieje z Marą.Mam nadzieje,ze bd żyła.
    Pozdrawiam
    J.W

    OdpowiedzUsuń