MARA
Do domu wróciłam z tatą. Nie miałam ochoty na bieganie. Autobus też odpadał. Ciekawe co by ludzie zrobili, jakby mnie taką zobaczyli? Pewnie by uciekli i miałabym cały bus dla siebie. Tato przez całą podróż nie odzywał się. Zerkał tylko, co kilka minut na moje zakrwawione dłonie.
Do domu wróciłam z tatą. Nie miałam ochoty na bieganie. Autobus też odpadał. Ciekawe co by ludzie zrobili, jakby mnie taką zobaczyli? Pewnie by uciekli i miałabym cały bus dla siebie. Tato przez całą podróż nie odzywał się. Zerkał tylko, co kilka minut na moje zakrwawione dłonie.
Po umyciu z siebie resztek krwi, przebrałam się w
piżamę, która składała się z za dużej, męskiej szarej bluzki i majtek.
Zakrwawioną bluzę spakowałam do worka i zawiązałam. Najdziwniejsze było to, że
pomimo zapachu krwi, wciąż nie wpadałam w obłęd. Najwyraźniej prezent od Lunasa
wciąż działa. Przydałoby mi się tego więcej, tylko jak to zdobyć?
Już miałam kłaść się spać, kiedy usłyszałam:
-
Mara, mogłabyś tu przyjść? - zapytał tata.
Związałam
mokre włosy w kucyk i poszłam do salonu. Tata siedział w fotelu i popijał
herbatę. Na kolanach miał książkę zatytułowaną "Jak radzić sobie z trudną młodzieżą?". Usiadłam na przeciwko
niego na sofie i spojrzałam pytająco. Od razu zrozumiał o co mi chodzi. Zaśmiał
się i powiedział:
-
Szukałem czegoś na temat tego "co zrobić, kiedy twoje dziecko staje się
demonem", ale nic takiego nie znalazłem.
-
Ciekawe czemu? - zapytałam z szerokim uśmiechem.
-
Schowaj kły. – poprosił grzecznie.
-
Musisz się przyzwyczaić. - odpowiedziałam szczerząc się jeszcze bardziej. -
Czemu mnie zawołałeś?
-
Wiem, że nie jest to dla ciebie łatwe. Te wszystkie zmiany. Ale uwierz mi, nam
również nie jest łatwo.
-
Nam? Czyli komu jeszcze? Mamie?! - wykrzyczałam.
-
Tak, ona się również o ciebie martwi...
-
Ona dla mnie nie istnieje. - odparłam sucho.
-
Może nie będę już poruszał tego tematu. Ale błagam, przestań zabijać ludzi.
Cały czas dzwonią do mnie w sprawie wywiadu z tobą. Koledzy w pracy cały się
mnie wypytują, jak to jest mieć mordercę pod jednym dachem. Tylko czekać, aż
dziennikarze będą robić pielgrzymki pod nasz dom!
-
Mam się wyprowadzić, tak? - spytałam ze łzami w oczach. - Nie chcesz już mnie?
-
Ja się wyprowadzę. Twoja matka ma komplikacje po porodowe i jest w szpitalu, a
małą ktoś musi się zająć. Cornelii niezbyt podoba się rola niańki. Więc razem z
Sarą pojechałbym do dziadków...
Kolejna
osoba mnie zostawia. Czy coś jest ze mną nie tak? Najpierw mama, potem Lunas, a
teraz tata. Moje życie to jakieś dno. Po policzkach zaczęły płynąc mi łzy.
-
Dobra, spoko. Zostaw mnie, jak wszyscy! - wybuchłam.
-
Kochanie, uspokój się.
-
Wyjdź, bo nie ręczę za siebie!
-
Chciałem ci jeszcze powie...
- WYJDŹ! – przerwałam mu.
Smutek zastąpił gniew. Skóra zbladła, żyły sczerniały
i uwypukliły się. Brązowy kolor w moich oczach zmienił się w szkarłatny. Serce
zaczęło mi bić, co raz szybciej. Czułam, jak zaczyna ogarniać mnie szaleństwo.
Padłam na podłogę i chwyciłam się za głowę. Uspokój
się Maro! powtarzałam sobie w kółko. Tata w tym czasie wyniósł już
spakowane walizki z sypialni. Spojrzał na mnie ostatni raz. Po policzku spłynęła
mu jedna łza. Na stoliczku obok sofy położył wypchaną kopertę i wyszedł. Wtedy
dałam upust emocją. Krzyknęłam na cały dom. Szyby w oknach i szafach pękły.
Szkło walało się po całym pomieszczeniu. Chwyciłam fotel i rzuciłam nim o
ścianę. Roztrzaskał się na milion kawałeczków. Odwróciłam się i walnęłam
pięścią w sam środek telewizora. Zrobił się na nim wielki "pajączek".
Miałam już dość. Padłam na kolana i znów krzyknęłam. Cały gniew ze mnie
wyleciał. Po tym wszystkim powróciłam do normalnego wyglądu.
Nie dość, że było mi słabo, to jeszcze burczało mi w
brzuchu. Ruszyłam do kuchni. Lodówka była wypełniona po brzegi. Wciągnęłam
powietrze. Ser, pomidor, szynka, musztarda, ptaszek, arbuz, parówki. Nie ma nic
na co mia... Zaraz, zaraz. Ptaszek? Zamknęłam lodówkę i odwróciłam się. Na
stole stał żywy zimorodek. Zaćwierkał i poleciał do łazienki. Poszłam z nim.
Siedział na worku z zakrwawioną bluzą. Kiedy tylko podeszłam, on odleciał.
Wzięłam pakunek i ruszyłam za zimorodkiem. Siedział na klamce przy drzwiach.
Ubrałam szybko spodenki i otworzyłam drzwi. Ptaszek poleciał wzdłuż drogi. Boso
pobiegłam za nim.
Usiadł dopiero na gałązce, która zwisała nad jeziorem.
Po chwili znowu wzbił się w powietrze. Zatrzymał się nad jakaś postacią i
znikł. Tak po prostu znikł.
Moją uwagę przykuła tajemnicza postać. Była wysoka i
miała męską sylwetkę. Po chwili ruszyła ku mnie. W powietrzu unosił się zapach
wanilii. Zacisnęłam pięści i już miałam rozkładać miecze, kiedy usłyszałam:
-
Witaj Maro. - powiedział Fabian. - Myślałam, że zastanę cię w domu, ale GPS od
bransoletki pokazywał, że jesteś tutaj.
Po
raz pierwszy w życiu cieszę się z tego, że ktoś wymyślił GPS-a. Wyjątkowo dziś
anioł nie miał na sobie munduru Axuilimisty. Był ubrany w jeansy i białą
bluzkę. Jednak na twarzy wciąż nosił maskę.
-
Cześć. Co ty tu robisz? - spytałam zaciekawiona. - I co się stało z
zimorodkiem?
-
Musimy porozmawiać. Ale najpierw może rozpalimy ognisko, bo trochę zimno. -
zaproponował.
Czułam
się jakbym dopiero co wyszła z ognia. Jako demon temperatura mojego ciała była znacznie
wyższa, niż u normalnych ludzi. Ale w odczuciu innych osób byłam lodowata.
-
Jasne. - odpowiedziałam z udawanym uśmiechem. - Możemy to spalić. - wyciągnęłam
przed siebie worek z bluzą. Fabian szybko go chwycił i otworzył. To co było w
środku nie zadowoliło go zbytnio. Nagle złapał mnie za rękę i pociągnął za
sobą. Szliśmy około dziesięć minut. Jezioro już dawno znikło z pola widzenia.
Po chwili znaleźliśmy się na małej polanie. Na środku
paliło się już ognisko. Fabian wrzucił do niego worek. Usiadłam na trawie.
Anioł zrobił to samo. Spojrzałam mu prosto w oczy. Było w nich tyle spokoju,
pewnie przez ten zielony kolor. Nagle stało się coś, czego bym się nigdy nie
spodziewała. Fabian sięgnął rękę do twarzy, ściągnął maskę i zmierzwił sobie
włosy. Był jeszcze piękniejszy, niż zwykle.
-
O to prawdziwy ja. - oznajmił z uśmiechem. - Posłuchaj... Rozmawiałam z
Skawetynem. Błagałem go, żeby z tobą nie walczył. W końcu się zgodził, ale pod
jednym warunkiem. Musisz się stąd wynieść. I nie musisz się o nic martwić. Mam
dom w Hiszpanii, mogłabyś...
-
Fabian przestań. Jestem ci wdzięczna, że pokazałeś mi prawdziwego siebie. Ale
nie zrezygnuje z walki. Pokaże mu, że nie miał racji.
-
Maro...
-
Fabian poradzę sobie, spokojnie. - uspokajałam go.
-
Ja po prostu martwię się o ciebie. - mówiąc te słowa, położył mi dłoń na
policzku. – To najlepszy szermierz, jakiego w życiu widziałem. Chciałbym ci
jakoś pomóc.
-
Hm... Wiem jak. – uśmiechnęłam się szeroko.
-
Jak? – spytał.
-
Jakie Teodor ma słabości?
Fabian
zamyślił się na chwilkę.
Powiedzieć jej czy nie. Jak się Teodor
dowie to mnie zabije, ale to może jej pomóc.
Wiem,
że to nie ładnie grzebać w czyjeś głowie, ale skoro ma się taki dar, to trzeba
go wykorzystywać. Przez kolejne kilka minut Fabian bił się z myślami, aż w
końcu powiedział:
-
Skrzydła. Skawetyn jest aniołem, tylko że za młodu podpadł demonom i obdarli go
ze skrzydeł. Od tej pory podróżuje helikopterem. Każdy ma zakaz poruszania tego
tematu przy nim. Uwalnia się w nim, wtedy „wewnętrzny demon”. – zaśmiał się przy
ostatnim zdaniu.
-
Dzięki, wykorzystam tą informacje. – po tych słowach, dałam mu buziaka w
policzek.
Położyłam głowę na jego ramieniu. Fabian objął mnie i
patrzyliśmy w ogień. Zaczęłam delikatnie machać wskazującym palcem, tak żeby
anioł tego nie zauważył. Płomienie tańczyły to w górę, to w dół. Na moment
stworzyłam dwa anioły trzymające się za ręce. Fabian je zauważyłam i zaczął
nerwowo mrugać oczami. W końcu stwierdził, że musiało mu się przewidzieć. Kiedy
skończyłam bawić się ogniem, zapytałam go:
-
O co w końcu chodzi z tym zimorodkiem?
-
To GPS. Kiedy znajduje obiekt to znika.
W szkole byłam na ósmą. Na pierwszych dwóch lekcjach,
czyli biologii i geografii, pisałam sprawdziany z całej drugiej klasy.
Oczywiście każdy z nich napisałam na piątkę. Kocham fotograficzną pamięć.
Z początkiem trzeciej lekcji na małym boisku do siatkówki wylądował helikopter. Na jego boku było wielkie, niebieskie TSA. Po chwili
wyszedł z niego Teodor. Był ubrany, jak typowy Axumilat. Miał pelerynę, buty do
kolan, granatową bluzkę i spodnie. Ale zamiast maski nosił przepaskę. Przy
pasie wisiał mu miecz. W ręce trzymał drugi. Z każdej strony szkoły zaczęli zbierać się Axumiliści. Ustawili się wokół boiska.
Ustawiliśmy się na końcach boiska na przeciw siebie. W
szkolnych oknach siedzieli uczniowie i bacznie obserwowali. Nauczyciele nawet
nie starali ich przywrócić do porządku, bo wiedzieli, że to i tak nie ma sensu.
Fabian podszedł do mnie z mieczem. Chwyciłam rękojeść i od razu upuściłam
udając, że jest dla mnie za ciężki. Dał mi również mały sztylecik, który
przymocowałam z tyłu spodni. Teodor zaśmiał się drwiąco i powiedział:
-
To będzie przyjemność odciąć ci głowę.
-
Tak samo przyjemnie, jak tobie odcinali skrzydła? - odgryzłam się.
Na
jego twarzy od razu zagościł gniew. Wytrzeszczył oczy i krzyknął:
-
Jak śmiesz! (https://www.youtube.com/watch?v=mbEZJVa75MM)
Ruszył
na mnie. Podniósł miecz w górę i ciął w stronę mojej szyi. Schyliłam się.
Odwrócił się i znów zaatakowała. Bez przerwy robiłam szybkie uniki. Po kilku
minutach Teodor dyszał ze zmęczenia.
-
Walcz tchórzu! - wykrzyknął i znów ruszył na mnie.
Skierował miecz w stronę mojej głowy. Uniosłam ostrze
i zablokowałam jego cios. Szybko odsunął broń. Stanął, aby chwilkę odpocząć.
Nie mogłam na to pozwolić. Chwyciłam miecz w obie dłonie i zaatakowałam. Odparł
mój atak i od razu sam na mnie natarł. Próbowałam się bronić, ale niezbyt umiem
obsługiwać się mieczem. Teodor skierował ostrze w stronę mojej prawej ręki. Od
razu się obróciłam, żeby zablokować atak. On wtedy zawrócił miecz i końcówką
przeciął mi skórę od nadgarstka do łokcia u lewej ręki. Padłam na boisko.
-
Aaaa! - zawyłam z bólu.
Po
palcach zaczął się lać mały "wodospad" krwi. Ręka zaczęła mi się
trząść. Zacisnęłam pięść i powiedziała sobie: " Nie pozwolę zabić się byle jakiemu aniołowi!".
Zacisnęłam zęby i spojrzałam na Teodora spode łba. Uśmiechał się drwiąco.
Podparłam się mieczem i po woli wstałam. Włosy zasłaniały mi cała twarz, więc machnęłam
głową w prawo.
Na cały teren szkoły znów rozniósł się dźwięk
uderzenia metal o metal. Cały czas traciłam krew przez ranę w ręce, co mnie
osłabiało. Teodor wykorzystywał to i cały czas atakował. Fabian miał racje, że
to jeden z lepszych szermierzy. Kiedy próbowałam go zaatakować, on odsunął się
i uderzył mnie rękojeścią miecza w plecy przez co upadłam na boisko. Po czym
kopnął mnie z buta w głowę. Uderzenie było tak silne, że zrobiłam obrót o 180
stopni. Puściłam miecz i zakryłam twarz dłonią, jakby to miało pomóc. Kiedy się
podniosłam z czoła pociekła mi stróżka krwi, która lała się centralnie na lewo
oko. Przetarłam je zdrową rękę, ale to i tak nie miało sensu, bo od razu
zostało zalane. Zaczęło mi się kręcić głowie. Nie mogłam ustać na nogach, więc
rozstawiłam je szerzej, żeby mieć lepszą stabilność. Teodor w odróżnieniu do
mnie nie miał nawet małego zadrapania, ale był tak spocony, że wyglądał, jakby wyszedł
spod prysznica. Schyliłam się i podniosłam miecz. Skierowałam go w stronę
Teodora i starałam się wyglądać groźnie. On powolutku do mnie podszedł i znów
zadał kilka ciosów. Przez zawroty głowy trudno było mi się bronić. Anioł
przeciął mi skórę na żebrach, prawym ramieniu, lewym udzie i łopatce. Z tymi
ranami nie miałam sił nawet oddychać. Teodor znów zaatakował. Tak manewrował
ostrzem, że miecz wyleciał mi z dłoni i poleciał kilka metrów w tył. Teodor
podszedł do mnie i przycisnął końcówkę broni do mojej piersi i lekko pchnął. Z
braku sił przewróciłam się. Anioł rzucił swój miecz do tyłu i z pasa wyjął swój
sztylet. Usiadłam mi na brzuchu i wolną ręką chwycił mnie za szyje.
-
I po co ci było to cwaniakowanie? – zapytał drwiąco.
To
koniec. Nie wygram z nim. Nie chce umierać. Chce jeszcze raz ujrzeć Lunasa. Po
moich policzkach zaczęły cieknąć łzy. Nagle w swojej głowie usłyszałam setki
myśli uczniów: „Ona nie może umrzeć”, „Dawaj
Mara”, „Uda cię się jeszcze”, „Teraz to ty jesteś naszym obrońcą, a nie oni.” Ostatnia
myśl należała do Branta. Podniosły mnie na znacznie na duchu. Musiałam coś
szybko wymyślić.
Teodor uniósł
sztylet nad moim sercem. Kiedy chciał je przebić, chwyciłam go za nadgarstek.
Drugą ręką szybko wyciągnęłam swój sztylet i wbiłam mu go w serce. Teodor
złapał się za ostrze tkwiące w jego ciele. Jego koszula zaczęła barwić się na
czarno. Z rękojeści zaczęła cieknąć krew. Kilka jej kropel wpadło mi do ust. Momentalnie
poczułam chęć wbicia zębów w szyje anioła. W gardle zaczęło mnie palić. Duża
dawka anielskiej krwi uspokajała mnie, a mała dawka wyzwalała szaleństwo.
W oczach Teodora dostrzegłam swoje odbicie. Wysunęły
mi się kły, a oczy zaczerwieniły. Anioł rozszerzył oczy i resztkami sił zaczął
bełkotać:
-
Ddd... Dem...
Ja ci dam demona - przekazałam mu w myślach. Wyjęłam sztylet z jego
serca i wbiłam mu go w sam środek jamy ustnej przebijając język. Zrobiłam to z
taką siłą, że ostrze wyszło po drugiej stronie czaszki. Z jego dolnej wargi
ciekło tyle krwi, że wystarczyło by na kilka fiolek od Lunasa. Otworzyłam usta.
Ciepła ciecz zalała moje gardło. Czułam, jak energia wypełnia moje ciało.
Powróciłam do zwykłego wyglądu.
Zrzuciłam z siebie martwego Teodora i wstałam po woli.
Fabian podbiegł do mnie i powiedział:
-
Wygrałaś! To cud jakiś. Chodź szybko do helikoptera zabierzemy cię do szpitala.
-
Nie! - wykrzyczałam. - Zostawcie mnie.
Odepchnęłam
Fabiana i wybiegłam z terenu szkoły. Skierowałam się w stronę jakiegoś lasu.
Biegłam i biegłam. O dziwo rany nie dawały o sobie znać. Kolejny trup na moim
koncie. Jestem potworem. Powinnam dać się zabić Teodorowi. Może uratowałoby to
życie jeszcze wielu istotom. Po godzinie w końcu się zatrzymałam.
Znajdowałam się na klifie. Na samym jego środku stała
wielka sosna. Usiadłam pod nią. Zamknęłam oczy i wsłuchałam się w morskie fale.
Szybko zasnęłam. Obudziło mnie głośne warczenie...
---------------------------------------------------------------------------------------------------
Jeśli to przeczytałaś/przeczytałeś pozostaw komentarz, bardzo mnie to motywuje. :)