środa, 13 stycznia 2016

Księga II section XVI

Mara
Opowiedziałam Lunasowi, wszystko co mnie spotkało. Nie wierzył własnym, szpiczastym uszom, kiedy oznajmiłam, że zbiłam przywódcę Auximilistów. Później ze śmiechem opisałam scenę, jak Kaim rozpoznał mnie podczas próby zamordowania. Następnie Konwelijka i jednorożec pomagali mi, kiedy przeszłam do wydarzeń dziejących się już w Welfix. Kiedy skończyłam, nadeszła pora na Savire.
Pojawiła się tak nagle. Nikt z nas nie wiedział skąd się wzięła i kim tak na prawdę była. Zasypywaliśmy ją tysiącami pytań. Już nawet nie wiedziała kogo słuchać.
- Stop! - krzyknęła. - Może zacznę opowiadać i będziecie zadawać mi pytania w trakcie, hm?
- Jasne - zgodziliśmy się wszyscy.
- Jestem magiem szóstego stopnia, czyli najwyższego. Pochodzę z południowej części Welfix. Wychowywałam się na ulicy razem z Gabrielem. Byliśmy nierozłączni, a potem Słońce go wybrało. Stał się zarozumiały i uważał się za chodzący cud. Jednak ja wciąż miałam nadzieję, że się zmieni w starego siebie. Myliłam się. W czasie bitwy został mnie na lodzie. Trafiłam do więzienia i czekałam na wyrok. W ostatniej chwili zdołałam uciec.
- Długo go ścigałaś? - spytałam.
- Dwa i pół roku, coś koło tego.
- W tym samym czasie Księżyc mnie wybrał.
- I wtedy również po raz pierwszy się spotkaliśmy - powiedział Kaim i pocałował mnie w czoło.
Może i byłam zła, że to wszystko przez niego. Ale teraz jestem szczęśliwa. Mam wspaniałą siostrę elfkę, chłopaka demona i zwierzątko domowe - jednorożca. Jak dobrze, że tego nie słyszy.
- Podziwiam cię - powiedział Lunas do Saviry - ja nie mógłbym zabić kogoś, kogo kochałem.
Dziewczyna zaczerwieniła się.
- Dziękuję - powiedziała. - Takiego komplementów nawet Gabriel mi nie mówił - zaśmiała się.
Przez resztę wieczoru Savira i Lunas ćwierkali sobie niczym dwa zakochane ptaszki. Załapali wspólny język i nie było chyba minuty, żeby siedzieli w ciszy.
Ile im dajesz? spytałam Kaima w myślach.
Do rana już będą parą.
Nazajutrz rozpoczęły się przygotowania do wyprawy. Każdy wojownik przychodził po zbroje i broń. Ja swój ekwipunek znalazłam w namiocie Księżyca. Srebrna kolczuga i pancerz (na plecy i brzuch) miały dwie dziury na plecach - na skrzydła. Rękawice były cienkie, ale wykonane z solidnego materiału. Ochraniacze na ręce i nogi były równie błyszczące i twarde, jak pancerz. Po założeniu zbroi, nadszedł czas na skrzydła. Rozluźniłam się. Kaim mówił, że ze skrzydłami to, jak z rękami. Wystarczy, że będę chciała je wyprostować. Tak też zrobiłam.
Kilka godzin później wszyscy byli już gotowi.  Siedziałam na Bafomecie, obok mnie Kaim na koniu, Lunas i Savira na jeleniach. Za nami rozciągały się szeregi armii Wyklętych. Pierwszą linie stanowiły fauny, krasnoludy, gnomy, wilkołaki, mówiące zwierzęta, czarownice, magowie i nimfy leśne. Za nimi znajdowały się elfy i wampiry wyposażone w łuki. Następnie centaury i konni. Z tyłu były anioły, harpie, gryfy, sfinksy i olbrzymie orły.
Podróż do królestwa zleciała nam całkiem szybko. Żołnierze śpiewali pieśni, aby podnieść się wzajemnie na duchu. Ja jednak nie odezwałam się ani słowem. W głowie cały czas miałam obraz walki, ginących przyjaciół i Wyklętych. Tak bardzo bałam się, że wojska króla wygrają.
Dotarliśmy na miejsce. Przywitały nas zastępy aniołów i ludzi. Obydwie strony rzuciły się na siebie. Anioły walczyły w powietrzu z naszą powietrzą „artylerią”. Jednak tu na dole działo się prawdziwe piekło. Co chwila padał trup. Trawa była skąpana w krwi. Razem z Kaimem walczyliśmy ramie w ramie (Lunas i Savira tak samo). Cięliśmy, jak opętani. Wywoływałam kule ognia, zamrażałam krew w ciele przeciwka i rozstępowałam ziemię. Mój ukochany natomiast wywołał burzę i raził piorunami latające anioły.
My również wzbiliśmy się w pobierze. Leonadzi nie mieli szans. Padali, jak muchy. W końcu zarznęliśmy ostatniego przeciwnika i ruszyliśmy za zamek. Bez większych problemów dotarliśmy do sali tronowej. Na tronie siedział Leodegar.
- Nigdy ci nie wybaczę, że zabiłeś Abla. Mojego jedynego syna. - powiedział król do Kaima. - Ani twojej matce, że zdradziła mnie z demonem.
Wyciągnął sztylet i wbił go sobie prosto w serce. Jego żółta szatana zaczerniała w miejscy przebicia. Z ust wypływała mu krew. Umarł, jako król Welfix.
W sali rozbrzmiały krzyki i wiwaty naszych żołnierzy. Podnieśli Lunasa i porzucali go w górę. Nie mam pojęcia skąd wzięli na to siłę, tym bardziej, że wszyscy mieli zbroje.

ROK PÓŹNIEJ

Nowym przywódcą został Lunas. Jego doradczynią i królową została oczywiście Savira. Felius podróżuje z Konwelijką po kraju sprawdzając czy dobrze traktuje się zwierzęta. Takie mini stowarzyszenie ekologów. Wyklęci? Teraz nikt taki nie jest. Wszyscy są równi wobec siebie. A ja? Ja jestem właśnie w trakcie podziwiania Księżyca w pełni przytulona w pierś Kaima. Pocałował mnie w czoło i mocniej do siebie przycisnął. W końcu czułam się szczęśliwa.
A wszystko to dzięki tobie - przekazałam myślami do Księżyca. – Dziękuję, że mnie wybrałeś.

------------------------------------------------------------------------------------------------
Jeśli to przeczytałaś/przeczytałeś pozostaw komentarz, bardzo mnie to motywuje. :)
To już ostatni rozdział z tej serii. Dziękuję, że wiernie go czytaliście i komentowaliście. Mam nadzieję, że się podobało :)
http://destructionisclose.blogspot.com ---> mój nowy blog, na którego gorąco zapraszam :D

 

niedziela, 10 stycznia 2016

Księga II section XV

Mara
Gabriel chwycił mnie za szyje, paliło niemiłosiernie. Lunas z starał się mnie opanować. Igła w strzykawce już prawie dotykała mojej skóry. Z całych sił walnęłam elfa głową w czoło. Puścił moje ręce. Korzystając z chwili chwyciłam strzykawkę i wbiłam ją archaniołowi w udo. Chwyciłam Lunasa za nadgarstek i wyciągnęłam z namiotu. Wyrywał się, ale byłam silniejsza. Napełniona gniewem i gotowa zrobić wszystko, żeby uratować przyjaciół. Nie pozwolę, żeby jakiś dupek ich kontrolował.
Myśli Gabriela w końcu przestały być słyszalne. Albo zemdlał albo zasnął. Musiałam, jak najszybciej uświadomić Lunasa co się dzieje. Trzasnęłam go z liścia w twarz.
- Co ty robisz?! - oburzył się.
- Gabriel używa swojej mocy, na was wszystkich!
- Co... Ale on jest Wybranym! Nawet, jeśli nas kontroluje, robi to w słusznej sprawie.
- Ty słyszysz co mówisz?!
- Najważniejszy jest pokój!
Walnęłam go jeszcze raz, tym razem z pieści. Nie mogłam się powstrzymać. Jak on może takie głupoty wygadywać?! Kopnęłam go brzuch. Debil, dał się tak łatwo zmanipulować. Pozwoli sobie, żeby jakieś zasrane dziecko Słońca go opętało. Jeśli ma skrzydła, przyrzekam, że mu je wyrwę.
Lunas leżał na trawie i nie ruszał się. Miłościwy diable, zabiłam go! Klęknęłam i przykleiłam głowę do jego klatki piersiowej. Uff, oddycha. Zaciągnęłam go w jakieś krzaki. Nie mogę pozwolić, żeby rebelianci go takim zobaczyli. Jeszcze postanowiliby mnie ściąć.
Kilka minut później wśród obozowiczów odnalazłam tego białego konia. Róg odbijał promienie słońca, które raziły mnie w oczy. Podbiegłam do niego i przytuliłam tak mocno, że prawie oczy mu wyszły. Felius parsknął radośnie.
- Stęskniliśmy się za tobą. - powiedział odsłaniając zęby.
- Ja też. Gdzie Konwelijka? - spytałam.
- Pracuje teraz. Czy coś się stało? Nie wyglądasz najlepiej.
- Gabriel, musimy go powstrzymać. Przejął kontrole nad...
- Nie mów tak! – przerwał mi jednorożec. - Jest najwspanialszym przywódcą!
- Ty też?! – oburzyłam się.
I co teraz? Gabriel jest nie przytomny. Mogę go zadźgać katanami, ale co jeśli woda święcona przejdzie jakoś na ostrza? Muszę szybko coś wymyślić. Wszyscy tu zebrani nie zrobią mu krzywdy. Wielbią go ponad wszystko. Wiem! Jest mi potrzebny ktoś, kto nie miał z nim kontaktu... Kaim! Przecież on jest demonem debilu, powiedział mój wewnętrzny głos. No i co ja mam zrobić? Pozwolić mu objąć kontrole? Nigdy.
Nagle przebiegł mi przed oczami wielki, czarny jeleń. Na nim jechała kobieta. Ciemno brązowe włosy rozwiewał wiatr, a jasnoniebieskie oczy wyrażały szaleństwo. Odziana była w czarną suknie. Górę stanowił skórzany gorset, a dół luźny materiał z wielkim rozcięciem z boku. Na plecach miała długi dwuręczny miecz. Gnała, aż się za nią kurzyło i nie tylko. Kilku centaurów ją goniło. Szpieg w środku obozowiska? Jakim cudem się dostała?
Ruszyłam za nimi. Dogoniłam ich bez problemu. Wyprzedziłam centaury i teraz już biegłam obok wielkiego rogacza. Złapałam się siodła. Dziewczyna kopnęła mnie nogą w twarz, ale zdołałam się utrzymać. Wpiłam paznokcie w brzuch jelenia. Zwierzę stanęło dęba i obydwie nas zrzuciło.
Dziewczyna szybko się podniosła. Zdjęła miecz i zaatakowała. Zrobiłam unik, wstałam i rozwinęłam katany. Znowu na mnie natarła. Skrzyżowałyśmy ostrza. Iskry buchnęły od nich. Wszystkie mięśnie miałam napięte, a żyły zaczęły czarnieć i puchnąć.
- Ta walka jest bez sensu. I tak go zabije! - wrzasnęła i kopnęła mnie w kolano.
Skuliłam się z bólu. Chciała zadać kolejne uderzenie nogą, ale złapałam ją za stopę. Wygięłam ją, aż za chrupały jej kości. Zawyła i padła na ziemie. Przystawiłam jej katany do szyi i brzucha.
- Kogo chcesz zabić? - spytałam zaciekawiona.
- Gabriela, a kogo by innego? - odpowiedziała głosem pełnym jadu.
Odsunęłam katany i zwinęłam w pierścienie. Wyciągnęłam rękę, żeby pomóc jej wstać.
- To żart? - spytała.
- Od pół godziny zastanawiam się, jako zabić.
Chwyciła moją dłoń. Szybkim ruchem ręki pociągnęłam ją. Otrzepała się z ziemi.
Nagle nadbiegły centaury. Uzbrojeni po zęby, wymachiwali mieczami.
- Spokojnie chłopcy - powiedziała. - Zajmie się nią nasz przywódca Gabriel – skłamałam.
Pół ludzie, pół konie wydały okrzyki szczęścia i zawróciły.
- Dzięki, nazywam się Savira i jestem magiem.
- Mara, Wybrana przez Księżyc, a teraz biegiem! Zanim Gabriel się obudzi.
Biegłyśmy przez obozowisko, aż w końcu dotarłyśmy do namiotów. Wbiegłyśmy do złotego. Archanioł leżał ze strzykawką w ręce. Oczy miał otwarte. Patrzył na szafkę. Otworzyłam ją. W środku był czarny diadem i złota korona. Założyłam ją Gabrielowi. Zasługuje na śmierć niegodną Wybranego przez Słońce. Savira uniosła miecz.
- To za to, że jesteś pieprzonym oszustem. - powiedziała i odcięła mu głowę.
Zamiast krwi wypływała złota ciecz. Zwłoki Gabriela spaliłam razem z namiotem. Może i mamy teraz mniejsze szanse na wygraną, ale pozbyłam się tego szkodnika.
Zmrok zapadł szybko. Elf oprzytomniał w końcu. Wygłosił przepraszającą mowę i urządził ucztę. Każda grupka miała własne ognisko. Moje, Saviry, Kaima, Lunasa, Konwelijki i Feliusa było największe. Płomienie sięgały pięciu metrów wzwyż. Bawiliśmy się świetnie. Furorę robiła trunia siedząca na moim ramieniu. Jednak sielanka nie może trwać wiecznie. 
------------------------------------------------------------------------------------------------
Jeśli to przeczytałaś/przeczytałeś pozostaw komentarz, bardzo mnie to motywuje. :)
Zbliżamy się już do końca opowiadania :) Przepraszam, że taki krótki, ale pomysły mi się kończą.
Kolejna nowa postać! Hot or not? 

czwartek, 7 stycznia 2016

Księga II section XIV

Mara
Lunas wygonił wszystkich z namiotu, oprócz mnie i Kaima. Kiedy wyszli, rzuciłam mu się w ramiona. Nie sądziłam, że aż tak bardzo mi go brakowało. Zapomniałam o tym, jak mnie zostawił. Liczyło się tu i teraz. Znowu poczułam się bezpieczna. Uniósł mnie i zakręcił nami. Byłam taka szczęśliwa. Kiedy uwolniłam się z uścisku, Lunas złapał mnie za dłoni, uniósł w górę i pocałował je.
- Widzę, że pierścienie na swoim miejscu - powiedział z uśmiechem. - Wiedziałem, że pewnego dnia do mnie przybędziesz.
- Tęskniłam i to bardzo. – łzy szczęścia zaczęły mi płynąc po policzkach.
- Ja też. Przepraszam, że cię wtedy zostawiłem. Byłem im tu potrzebny i...
- Nic się nie dzieje, - przerwałam - ważne, że nic ci nie jest. Bałam się, że cię zabiją, kiedy byłeś w tym laboratorium, czy co to było.
- Moi ludzie mnie uwolnili...
- Dobra, dobra - wtrącił się Kaim - puścisz w końcu jej dłonie czy mam ci pomóc? – powiedział to takim tonem, że dostałam gęsiej skórki.
- Kaim opanuj się - skarciłam go.
Lunas puścił moje dłoni i zaczął się śmiać.
- O mnie jesteś zazdrosny? Poczekaj aż Mara spotka się z Gabrielem.
- Kto to jest? - spytałam zdziwiona.
Kaim patrzył się z nienawiścią na Lunasa. Nie chciałam grzebać im w głowach, bo miałam nadzieję, że sami mi powiedzą. Lecz oni tylko gapili się na siebie. Wyglądało, jakby robili sobie zawody na to, kto pierwszy mrugnie.
- Maro, choć przedstawię ci kogoś - powiedział wreszcie elf i wyszedł z namiotu.
Ruszyłam za nim, ale powstrzymał mnie Kaim. Złapał mnie za łokieć i przeszył mnie wzrokiem. Jego czerwone oczy były pełne smutku i bólu. Rozumiem go. Jakby do niego przykleiła się jakaś laska, również bym była zazdrosna. Przytuliłam się do niego, a on pocałował mnie w szyję.
Mam cię od kilku godzin i nie chce stracić tak szybko. – pomyślał.
Oh, Kaim. Lunas to tylko mój przyjaciel... – odpowiedziałam mu w myślach.
Nie mówię o nim.
Oderwał się ode mnie i pośpiesznym krokiem wyszedł z namiotu. Wybiegłam za nim, ale nigdzie nie mogłam go znaleźć.
- Przyjdzie po twoim spotkaniu z Gabrielem - oznajmił Lunas.
Dałam za wygraną. Szukanie Kaima nic nie da. W dodatku widać było, że musi sobie przemyśleć kilka spraw.
- No to chodźmy. - powiedziałam.
Kiedy szliśmy przez obozowisko, każdy pozdrawiał elfa i pytał o rade. Lunas od razu dziękował albo odpowiadał na pytania. Nie zabierało mu to dużo czasu.
- Widzę, że jesteś tu bardzo lubiany - stwierdziłam.
- Staram się pomagać każdemu i może dlatego albo po prostu jestem świetny - zaśmiał się.
- Prawie zapomniałam, jaki jesteś skromny - szturchnęłam do kilka razy palcem w brzuch i dodałam po chwili. - Lunas mam ci tyle do opowiedzenia, tyle się działo.
- Obiecuję, że jutro porozmawiamy o czym tylko będziesz chciała, ale dzisiaj są ważniejsze sprawy. Musisz poznać Gabriela, a później muszę załatwić parę ważnych spraw.
Kilka razy musieliśmy usuwać się z drogi, ponieważ kilka centaurów urządziło sobie wieczorne bieganie. W końcu dotarliśmy do celu. Przed nami znajdowały się dwa namioty.
Namiot po lewej był złoty. Po bokach miał wymalowane słońce, jak i na flagach, które strzegły wejścia. Był szeroki i niezbyt wysoki. Namiot po prawej był szary z czarnymi księżycami. Zamiast flag, miał pochodnie płonące białym płomieniem. Był równie szeroki co ten drugi, ale czubek miał kilka metrów wyżej.
- Ten ciemny jest twój, - oznajmił Lunas - namiot Słońca należy do Gabriela.
Ruchem ręki zachęcił mnie, aby tam weszła. Powoli odsunęłam materiał i weszłam do środka. Elf został na zewnątrz.
Blond włosy chłopak siedział na pufie i czytał książkę. Kiedy jego błękitne oczy spostrzegły mnie, odłożył ją. Wstał i otrzepał sobie strój, jakby miał na nim okruszki. Ubrany był w beżowe bojówki i czarny podkoszulek. Nie był zbytnio umięśniony. Twarz miał znajomą.
- Nazywam się Gabriel, Wybrany przez Słońce miło mi cię poznać. - przedstawił się i zrobił lekki ukłon.
- Mara, Wybrana przez Księżyc, mi również - nie widziałam co zrobić, więc uchyliłam głowę ku niemu.
- Czekałem na ciebie. – oznajmił.
- Dopiero co tu przybyłam, więc chyba niezbyt długo, co? - zaśmiałam się.
- Nie, - uśmiechnął się - też niedawno tu przybyłem.
- Słuchaj, my się już kiedyś widzieliśmy?
- Już raz się spotkaliśmy...
- ...we śnie - powiedzieliśmy jednocześnie.
- Dlatego wydawałeś mi się taki znajomy, ale jak?
- Taki dar, nie myślisz chyba, że tylko ty zostałaś obdarowana.
- Taa, to pochwal się.
- Porozumiem się poprzez sny, no wiesz mogę w nie "włazić" i kontrolować je. Mam dar przekonywania, potrafię przekonać tysiące istot, żeby zrobili to, co im każe.
- Serio? Myślałam, że to ja mam świetne dary. – powiedziałam i lekko posmutniałam.
- Jakie? – zapytał.
- Telekineza i panowanie nad żyw... ogniem, wodą i ziemią.
- Czemu się zawahałaś jak mówiłaś o żywiołach? – dopytał się.
- Nie ważne, na prawdę.
- Powiedz mi - rozkazał.
Poczułam chęć opowiedzenia mu tego. Musiałam mu to wyznać, inaczej miałabym wyrzuty sumienia.
- Magię powietrza oddałam Władcą Podziemia. - wyjaśniłam.
- Dlaczego?
- Bo... - już miałam kontynuować, kiedy usłyszałam głos w głowie.
On używa na tobie swojego daru, nie ufaj mu.
Szatan ma racje. Gabriel stosuje swoje sztuczki. Nie pozwolę mu sobą kontrolować.
- Gabriel przestań! – wrzasnęłam oburzona.
Przynajmniej wiem, jak teraz czują osoby, kiedy wiedzą, że „siedzę” w ich głowie.
- Przepraszam, po prostu łubie wiedzieć wszystko. – wyjaśnił, jakby nic się nie stało.
- A wiesz co ja lubię? Na pewno nie ciebie. Słońce, irytujesz mnie. – odparłam z udawanym obrzydzeniem.
- Nie dziwię się, Lunas powiedział, że nie będziemy za sobą przepadać.
- We śnie byliśmy jing i jang…
- Kontrolowałem twój sen. Jesteś strasznie zapominalska. – powiedział oskarżycielsko.
- Nie denerwuj mnie! – czułam, jak napinają mi się mięśnie.
- Ej, bo żyłki ci czarnieją, gotko.
- Zamorduję cię! – nie mogłam sobie pozwolić, żeby tak mnie nazywał.
Rzuciłam się na niego, przewracając po drodze kilka rzeczy: stojak na miecz, wiaderko z wodą i jakąś torbę. Gabriel stał zadowolony i czekał. Zaraz wypruje z niego tą całą pewność siebie. Złapałam go za szyje, ale szybko puściłam. Dłonie miałam poparzone i unosiła się z nich para.
- Co ty zrobiłeś?! - wrzasnęłam, przyciskając dłonie do ciała.
- Moja skóra pokryta jest wodą święconą, diabełku. Myślisz, że tylko ty masz wielkich sprzymierzeńców?
- Bóg...
- Bingo!
- A więc co tu robisz? Nie powinieneś iść do swoich, aniołku? – warknęłam.
- Po pierwsze jestem archaniołem, a po drugie ten durny król chce wojny, a mi zależy na pokoju.
- Oj, przymknij się już.
- Przestań się tak zachowywać! – fuknął na mnie.
- Ja?! To ty zachowujesz się, jak zarozumiały palant!
Nagle do namiotu wpadł Lunas. Złapał mnie od tyłu za ręce i próbował mnie uspokoić. Miotałam się na wszystkie strony. Zaczęłam, warczeć, syczeć i pluć w stronie tego zasranego archaniołka. On w tym czasie wyciągnął z kieszeni jakieś zawiniątko. Rozwinął je i ujrzałam strzykawkę...
------------------------------------------------------------------------------------------------
Jeśli to przeczytałaś/przeczytałeś pozostaw komentarz, bardzo mnie to motywuje. :)
Na początku chciałam podziękować za ponad 4.000 wyświetleń :3 Jesteście wielcy! 
Postać Gabriela jest już w zakładce "Bohaterowie". Co o nim sądzicie? Nie lubicie go jak Mara czy wręcz przeciwnie? 

sobota, 2 stycznia 2016

Księga II section XIII

Mara
Ledwie sięgał mi do bioder. Jego rude włosy zasłaniały mu oczy w kolorze nieba. Patrzyły na mnie pełne zdziwienia. Bolało tak bardzo, chociaż mogłam się spodziewać, że po dwóch latach związku doczekali się dziecka. Tak strasznie go przypominał...
- A co to ma pani na ramieniu? - spytał chłopiec.
- Trunie. - odpowiedziałam.
Ucieczka już nie wchodziła w drogę. Pragnienie zemsty było silniejsze niż nigdy dotąd.
- Wiesz gdzie jest sala tronowa? - kucnęłam przy nim, a on przytaknął. - Zaprowadź mnie tam.
Podał mi rączkę i ruszyliśmy przed siebie. Po drodze musiałam zmylać każdego rycerza, którego usłyszałam. Pokazywałam im w myślach, że na dziedzińcu przed zamkiem panuje bójka.
- Jak się pani nazywa? - spytał królewicz.
- Mara, a ty?
- Kevin i kiedyś będę tu królem. - powiedział z dumą. - Tata powiedział, że po śmierci dziadka, zajmę jego miejsce.
- A on? – dopytałam zaciekawiona.
- Tata powiedział, że to tylko dla odważnych, czyli dla mnie.
Kaim i niechęć do władzy. Kiedyś i może bym w to uwierzyła, ale teraz? Teraz to ja mam jedno zadanie. Skrzywdzić go na tyle, żebym była zadowolona.
- Ile masz wiosen za sobą? - zmieniłam temat.
- Dwie.
- Strasznie dobrze mówisz.
- Anioły uczą się dużo szybciej, niż zwykłe dzieci.
W końcu dotarliśmy do sali tronowej. Król rozmawiał prawdopodobnie z zarządcą. Był zbyt zajęty, żeby zobaczyć w jakim niebezpieczeństwie znalazł się jego wnuk. Rycerze jednak byli bardziej spostrzegawczy. Wyciągnęli miecze widząc piekielną wiewiórkę na moim ramieniu. Wtedy król zareagował.
- A więc to ty złapałaś dla mnie trunie? I widzę, że znalazłaś mojego następcę.
- Piekielna wiewiórka jest moja, tak jak i Kevin. – powiedziałam z triumfem.
Uniosłam go w górę, mocno zaciskając pięść na jego dłoni i nadgarstku. Chłopiec krzyknął z bólu, a król momentalnie wstał i wskazał na mnie palcem.
- Zabić ją! - rozkazał.
Rycerze nie zrobili nawet kroku, kiedy mój głos rozbrzmiał na sali:
- W każdej chwili mogę nakazać trunii, żeby rozszarpała mu gardło. Jeśli tego nie chcesz, masz w tej chwili zejść z tronu, wygonić rycerzy i zawołać Kaima z małżonką.
- Słyszeliście? Wynocha! - zwrócił się do aniołów.
Powoli zszedł z tronu. Ominęłam go i zajęłam jego miejsce. Chłopczyk płakał i krzyczał z bólu z powodu połamanych kości.
- Poznaje cię. To z tobą Kaim przybył dwa lata temu. – oznajmił z goryczą król.
- Brawo, w nagrodę nie złamie młodemu drugiej dłoni. – zaśmiałam się.
Ale za to jeszcze mocniej zacisnęłam pięść. Krew wypływa spod moich palców. Nagle do sali wpadła Calena, a za nią Kaim.
Zielona suknia idealnie pasowała do jej oczu, które wyrażały strach. Złapała się ramienia Kaima, żeby nie upaść. Wrzeszczała, płakała, wyzywała mnie. Wyglądała, jakby jakiegoś ataku dostała. Zwracała na siebie uwagę, jak tylko mogła. Ale ja byłam zainteresowana kimś innym. On na prawdę jest demonem z krwi i kości. Nie rusza go nawet to, że jego syn zaraz zginie. Stoi, jak gdyby nigdy nic. Próbowałam wyczytać, coś z jego twarzy. Nic. W oczach miał jakiś dziwny błysk, jakby się cieszył.
No dalej, zrób to. Pokaż, że jesteś prawdziwym demonem. Udowodnij, że nie zmarnowałem jadu na ciebie.
Ostatnie zdanie. O czym on mówi?! Spojrzałam na mój prawy nadgarstek. Blizna po zębach wciąż była widoczna i wypukła. Nagle wszystko zaczęło się układać. Kiedy Kaim uciekł do świata ludzi, spotkał mnie za swojej drodze. Sylwetka by się zgadzała i te czarne włosy... Chciał mnie zamordować jeszcze tam, na chodniku. Później na zlecenie ludzi swojego ojca, znów próbował pozbawić mnie życia. Jedno ugryzienie tyle zmieniło. To przez niego to wszystkie mnie spotkało! Wszystkie te okropności, oszustwa!
- Zostaw go błagam! Weź mnie zamiast niego, to jeszcze dziecko. - prosiła Calena, przerywając moje rozmyślania.
- Morda! - wrzasnęłam i zabrałam się do roboty.
Wyciągnęłam sztylet z pasa i wbiłam go głęboko w plecy Kevina. Rozległ się krzyk jego i Caleny. Przekręciłam rękojeść. Chrup, chrup. Kręgi pękły i pouciekały ze swojego miejsca. Dzieciak umarł w jednej sekundzie, ale to mi nie wystarczyło. Złapałam dłońmi jego policzki od środka i mocno pociągnęłam na boki. Czaszka pękła na pół i rozerwałam ciało na dwie części. Byłam tak pochłonięta zabijaniem Kevina, że nie zauważyłam, jak otoczyli mnie rycerze. Celowali kuszami wprost na mnie.
Calena leżała na podłodze. Prawdopodobnie zemdlała. Król ze wściekłością w oczach, zaczął coś krzyczeć. Cała moja uwaga spoczywała na Kaimie. Wciąż stał niewzruszony. Czy on ma w ogóle uczucia?! Nagle król machnął ręką i rycerze uwolnili strzały.
Ukryłam trunie w ramionach, żeby nic jej się nie stało. Czekałam, aż poczuje przeszywające me ciało groty strzał. Ale nic się nie działo. Podniosłam wzrok. Wszystkie strzały, a raczej to co z nich zostało, leżały na podłodze. Pod sufitem kłębiły się gęste chmury. Co chwila jaśniały od błyskawic.
Rycerze teraz walczyli z Kaimem. Jego jedyną bronią były gromy. Kierował je na przeciwników i zabijał w sekundę. Jednak przybywało ich co raz więcej. Rozwinął swoje piękne, niebieskie skrzydła i poszybował w moim kierunku. Złapał mnie i zakrył nas skrzydłami. Jak pocisk rozbił wielki witraż i znaleźliśmy się na zewnątrz.
Pod nami Bafomet galopował i co chwila zerkał, gdzie jesteśmy. Mądre zwierzątko. Kaim postawił mnie w końcu na mięciutkiej trawie. Trunia zeskoczyła z mojego ramienia i zwróciła swój wcześniejszy posiłek, a później pognała do lasu.
- Słuchaj za kilka kilo... - zaczął Kaim.
- Przymknij się - warknęłam. - Nie sądziłam, że jesteś taki twardy. Nawet śmierć własnego…
- To nie był mój syn. – przerwał mi.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Kaim
- Kaim, hahaha. No choć tu kotku. - powiedziała sepleniąc.
- Już jestem. - odpowiedziałem i ucałowałem ją w rękę.
Calena wyciągnęła ku mnie dłonie i czekała, aż się chyba na nią rzucę. Wstałem powoli i podszedłem do drzwi. Do pokoju wślizną się Gerl. Mieszka w wiosce przy zamku. Kiedy tylko zorientowałem się, jak bardzo jesteśmy do siebie podobni, wpadłem na pomysł. A jakby podczas nocy poślubnej zrobić zamianę?
Teraz Gerl, w mojej masce, rozkoszował się Caleną. Musiałem szybko wynieść się z zamku, żeby nikt mnie nie zobaczył. Pobiegłem do komnaty, na balkon i wyskoczyłem. Rozłożyłem skrzydła i poszybowałem. Gdzieś w oddali tliło się ognisko. Może coś przegryzę. Zanurkowałem i przysiadłem na gałęzi. Mara i jakaś elfka ogrzewały się przy płomieniach i rozmawiały.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Mara
- Jak to nie twój syn?! – spytałam oszołomiona.
- Zrobiłem podmiankę w noc poślubną. Nie mogę mieć dzieci z kimś innym niż...
- Niż co? – przerwałam wściekła.
- Maro, posłuchaj mnie. Wiem, że to brzmi ckliwie i pewnie mi nie uwierzysz, ale kocham cię. Od dnia w którym cię przemieniłem, po tą całą zabawę w zabójcę, do dziś.
- Masz racje, nie wierze ci. A co do naszego pierwszego spotkania...
Nie dokończyłam, bo... Bo objął mi twarz dłońmi i złożył gorący pocałunek. Poczułam, jak prąd przeszedł przez moje ciało. Oderwał się ode mnie i spojrzał mi głęboko w oczy. To było coś innego niż z Fabianem. Targało mną tyle emocji. Pożądanie, nienawiść, złość, miłość... Objęłam szyje Kaima i złączyłam nasze usta. Nie mogłam mu się oprzeć. Tym bardziej, że teraz pokazał swoją demoniczną stronę. Jego niewzruszenie na śmierć, krew, ból... Czarne włosy, czerwone oczy i czarne, napuchnięte żyły. Był straszny i groźny. Dla mnie idealny.
Jechaliśmy razem na Bafomecie w stronę obozu Wyklętych. Kaim powiedział, że teraz to nasza jedyna szansa na przeżycie. Król pościągał ludzkich Leonadów z drugiego świata. Jego wojsko słabło. Musiał zebrać całą siłę, jaką włada i zwyciężyć swój największy problem. Wyklętych.
Zostaliśmy przywitani niezbyt radośnie. Otoczyli nas włóczniami i tak prowadzili do swojego przywódcy. Pewnie jest nim jakiś przerośnięty, wilkołak. Szłam za rękę z Kaimem. Dodawał mi tym otuchy, bo czułam się taka, delikatna wśród tych wszystkich stworzeń. Satyry odziane w zbroje, wróżki wyposażone w łańcuchy z czaszkami na końcu, krasnoludy z toporami, minotaury z wielkimi młotami, elfy na gryfach i wampiry na olbrzymich lwach i tygrysach. Dookoła było pełno namiotów, ognisk, stojaków z bronią. Ciągło się to z kilka kilometrów i to wszystko było otoczone wielkim murem z ziemi, kamieni i roślin.
Dotarliśmy w końcu do celu. Weszliśmy do ogromnego namiotu. Po środku znajdował się stół z mapą Welfix. Nad nią minotaur, wilkołak, kościotrup i elf omawiali strategię. Nie byle jaki elf.
- Lunas! – krzyknęłam ze szczęścia.
------------------------------------------------------------------------------------------------
Jeśli to przeczytałaś/przeczytałeś pozostaw komentarz, bardzo mnie to motywuje. :)
Mam nadzieję, że się podoba :D Wielki powrót Lunasa, tęskniliście?