piątek, 27 listopada 2015

Księga II section III

Mara
Siedziałam obok gospodarza przy pianie. Strzelił palcami i zaczął grać River Folws In You (https://www.youtube.com/watch?v=LyTBCaCnYco). Kiedy skończył po policzkach ciekły mi łzy. Nie słyszałam jeszcze tak smutnej i pięknej melodii. Wytarłam oczy rękawem... sukni. Dopiero co miałam na sobie spodnie i podkoszulek, a teraz?! Jakim cudem to w ogóle się na mnie znalazło?
- Chcesz, żebym odpowiedział ci na te pytania? - spytał gospodarz.
- Czytasz w myślisz? – odpowiedziałam pytaniem.
- To jest odpowiedz, jakiej oczekiwałem. Tak czy nie?
- Tak. – odparłam.
Wstał i okrążając krzesełko znalazł się po mojej prawej stronie. Podałam mu rękę i wstałam. Znów usiedliśmy na sofie. Spojrzałam mu w oczy i powiedziałam:
- A więc zaczynaj. Dlaczego mam na sobie sukienkę?
- Ponieważ Kaim z Serielem cię w nią ubrali. – odpowiedział swobodnie.
- Ale ja cały czas byłam z tobą, więc jak? – nie potrafiłam uwierzyć w to co właśnie mi powiedział.
- Twoja dusza jest tutaj, ale ciało jest w Leniwer. Zmienili ci ubiór, żeby wszyscy myśleli, że jesteś stąd. Ochronili cię w ten sposób.
- A krew...
- Kaim, aby pobudzić twoje ciało do życia, napoił cię swoją krwią. – przerwał mi.
- Skąd wiesz o tym wszystkim? – spytałam zdziwiona.
- Taki mam dar. Wiem co się dzieje, gdzie i jak. Potrafię również przewidzieć przyszłość, jednak może ona się zmienić.
- Jesteś jednym z Władców Podziemia, prawda?
- Oczywiście, że tak.
- Poznałam już Beliala, Lewiatana i Lucyfera. Więc ty musisz być...
- Szatanem. - przerwał mi. - Rzadko bywam w Podziemiu, dlatego przyjąłem ci tutaj. Każdy z moich braci demonów ma taki dom.
- A gdzie my dokładnie jesteśmy? – rozglądnełam się dookoła.
- W Lesie Martwych Drzew. Kiedyś się dowiesz gdzie to jest.
- A czemu nie teraz?
- Ponieważ masz dużo wiele innych pytań. – szeroko się uśmiechnął.
- No właśnie już nie. – powiedziałam zawieszając ręce na piersi.
- Lunas nie powiedział ci wszystkiego o demonach. – spojrzał mi głęboko w oczy, jakby penetrował każdy kawałek mojej duszy.
- Chyba sam wiesz, co zaraz powiem. – oznajmiłam z lekką irytacją.
Czy tak czują się osoby, które wiedzą, że czytam im w myślach?
- Może od początku. Demon rodzi się powstając z grzechów ludzi i niespełnionych marzeń. Wychodzi wtedy z lawy, jako dorosły mężczyzna. Tak o to powstałem. Demonem można się też urodzić albo stać. Mowa oczywiście o ugryzieniu. Przez prawie cały czas była to najbardziej powszechna metoda. Do czasu, gdy liczba demonów była wyższa od pozostałych istot. Musieliśmy obciążyć klątwą każdego demona. Polegała ona na tym, że jad, który wstrzykiwali w ciało ofiary zabijał. Nie mogli nikogo stworzyć.
- Ale ja... – zaczęłam, ale mi przerwał.
- Wiem. Przeżyłaś tylko, dlatego że Księżyc cię wybrał. Nie wiem nawet dlaczego...
- Może stwierdził, że jestem wyjątkowa? – tym razem to ja weszłam mu w słowo.
- Nie schlebiaj sobie. Mógł równie dobrze wybrać Dwayne'a Jonhsona.
- Sugerujesz, że nie nadaje się na demona? – powiedziałam z udawaną złością.
- Nie, wręcz przeciwnie. Nawet jestem zaskoczony twoimi występkami. Odgryźć język przy całowaniu? Tego jeszcze nie słyszałem. – uśmiechnął się jeszcze szerzej wspomniawszy o mojej przygodzie z Fabianem.
- Dobra, kontynuuj. – musiałam to powiedzieć, bo zaraz zaczął by mi wypominać, jak zabiłam pozostałych.
- Zapewne ciekawi cię, jak to jest z tym wiekiem w Welfix? Dlaczego Ciapka i Fabian byli tacy starzy, a wyglądali na dwadzieścia jeden lat? Jeśli nie spłodzisz lub nie urodzisz dziecka, to twój rozwój zatrzymuje się przy dwudziestym pierwszym rokiem życia, czyli pełnej pełnoletności. To tyczy się wszystkich stworzeń oprócz demonów. My starzejemy się i starzejemy, ale możemy zmieniać swój wygląd. Myślisz, że czemu tak szybko urosłaś?
- A co jak już pojawi się dziecko? – spytałam zaciekawiona wykładem o demonach.
- Obydwoje z rodziców starzeje się do czterdziestego drugiego roku życia. Jeśli będą mieć wnuki, to przybywa im kolejne dwadzieścia jeden lat i tak aż do śmierci. Najczęściej jest to śmierć naturalna w wieku stu czterdziestu lat.
- Dzięki, tyle mi na razie wystarczy.
- W takim razie musimy się pożegnać. – wstał i wskazał ręką na drzwi.
- Już? – głos mi się załamał i brzmiał, jakbym łkała.
- Od pięciu dni leżysz w ciemnej celi. Nie jadłaś i piłaś. Im dłużej to będziemy przeciągać, tym szybciej umrzesz. – dobra, przekonał mnie tym.
- A jeśli będę potrzebowała twojej pomocy, rady?
- Wystarczy, że narysujesz pentagram w środku położysz jakiegoś anioła. Oczywiście musisz go potem zabić. – były to jego ostatnie słowa przed odejściem.
Obraz Szatana i jego wspaniałego domu zaczął się oddalać. Po chwili był już tak daleko, że widziałam tylko białą kropę na czarnym tle. Znów nastała ciemność. Jednak teraz było inaczej. Czułam pod dłońmi zimny beton...
------------------------------------------------------------------------------------------------
Jeśli to przeczytałaś/przeczytałeś pozostaw komentarz, bardzo mnie to motywuje. :)
Rozdział to w sumie sam dialog, ale jest to taka odskocznia od normalnych ;p Podoba wam się postać Szatana? Bo mi bardzo. 

wtorek, 24 listopada 2015

Księga II section II

Kaim
Naciskałem jej klatę piersiową w nadziei, że serce zacznie pracować. Ostatnia szansa. Nagle usłyszałem *chrup*. Używałem tyle siły, że nawet nie pomyślałem, że mógłbym połamać jej żebra. Pomimo tego nie przestawałem. Seriel opierał się o drzewo ze spuszczoną głową. Powiedział mi, żebym pozwolił jej w spokoju umrzeć, lecz kiedy kazałem mu postawić się mojej sytuacji, zamknął się. Po trzydziestu uciśnięciach, nachyliłem się i wdmuchiwałem powietrze w jej płuca. Wciąż zero oznak życia. Już miałem zacząć od nowa, kiedy zaczęła kaszleć. Przewróciłem ją na obok, żeby cała woda z niej wyleciała.
Oddychała nie równo i szybko, jednak najważniejsze było to, że żyje. Martwiło mnie jednak to, że była lodowata. Temperatura demonów zawsze wynosi około 40-42 stopni Celcjusza. Okryłem ją peleryną Seriela i wziąłem na ręce. Musieliśmy iść dalej, a wiedząc, że Mara żyje mogłem w spokoju podróżować.
Lecieliśmy kilka godzin nisko nad ziemią, żeby patrole z powietrza nas nie wypatrzyły. Zatrzymaliśmy się dopiero, kiedy księżyc był wysoko na niebie. Schowałem się z Marą za najbliższym drzewem, a Seriel poszedł zapukać do karczmy.
- Są wole pokoje? - spytał.
- Nie ma żadnych wolnych -powiedział karczmarz- a nawet jakby były, nie dał bym. Zakapturzonych nie przyjmuje. Kto wie, jakie zbrodnie chowasz pod tym przebraniem.
Po tych słowach z hukiem zamknął drzwi. Seriel z grymasem wściekłości przyszedł pod drzewo.
- Mam już tego dość Kaim. Oddaj ją pod jakąś opiekę i wróćmy do zamku. Chcę już odzyskać Trine... – narzekał.
- A ja Mare i wiesz co? Wrócimy do zamku we trójkę.
- Oszalałeś? Jak zobaczą jej skrzydła to albo będą kazali ją zabić albo posłużą się nią, jako kartą przetargową.
- O czym ty mówisz?
- Znasz przecież swojego ojca. Będziesz musiał zrobić to czego chce w zamian za podtrzymywanie jej przy życiu.
- Może i masz racje, ale mam pewien plan.
***************************************************************************************
Mara
Cmentarz już dawno poszedł w zapomnienie. Teraz znajdowałam się przed ogromnym domem. Drzwi frontowe były zrobione z czarnego drewna. Klamka była koloru jasnego srebra. Również ze zmianą scenerii zmienił się mój wygląd. Z pleców wystawały mi  czarne skrzydła z pojedynczym kolcem. Wyprostowałam je, by zobaczyć, jak bardzo są wielkie.
Wcisnęłam guzik dzwonka i do moich uszu dobiegł dźwięk, jakby ktoś grał na gitarze elektrycznej. Po chwili drzwi rozpostarły się na całą szerokość. Po środku nich stał wysoki mężczyzna. Miał duże, szaroniebieskie oczy z czerwonymi pentagramami w źrenicach. Usta wykrzywione w podkówkę, wskazywały na to, że cieszy go moja obecność. Włosy miał długie, czarne związane w kucyk. Tego samego koloru była jego kozia bródka. Na sobie miał długie, granatowe jeansy oraz czerwoną koszule w kratę. Ruchem ręki zaprosił mnie do środka i powiedział niskim głosem:
- Zapraszam.
Pomimo tego iż go nie znałam, a tym bardziej jego zamiarów, weszłam. Wnętrze budynku było urządzone współcześnie. Wielki plazmowy telewizor wisiał na prawo ode mnie. Pod nim stała skórzana sofa na 5-6 osób, a pomiędzy nimi mały, szklany stoliczek. Na wprost mnie stał ogromy czarny fortepian. Na lewo była kuchnia. Wyglądała, jak milion dolarów i pewnie tyle kosztowało urządzenie jej.
Gospodarz zaprowadził mnie do sofy. Usiadłam grzecznie, a on poszedł do kuchni. Przyniósł mi szklankę z krwią. Wzięłam łyk. Jeszcze takiej nie piłam. Smakowała, jak zwykła, gdyby nie posmaczek róży. Zamach też był inny. Jakby połączenie spalonej skóry i róży. Wydaje się okropne połączenie, ale to naprawdę ładnie pachnie.
- Z kogo to? - spytałam.
Kącik jego ust lekko się uniósł.
- Z twojego kolegi Kaim'a. Sam mi ją podarował.
Zdziwiłam się odpowiedzą, ale nie sprzeciwiałam się. Wzięłam jeszcze kilka łyków, aż szklana pozostała pusta. Nagle w mojej głowie pojawił się nie wyraźny obraz Kaim'a w lesie. Zamknęłam na chwile oczy, by to minęło. Kiedy zwidy minęły, gospodarz znów się odezwał:
- Schowaj skrzydła.
- Jak?
- Wystarczy, że pomyślisz.
W głowie miałam swoją sylwetkę ze skrzydłami. Musiałam wyglądać pięknie. Później bez skrzydeł. Teraz byłam taka zwyczajna. Nic mnie nie wyróżniało od pozostałych. Kiedy odwróciłam się do tyłu, zobaczyłam za sobą tylko oparcie sofy.
**************************************************************************************
Kaim
- Jesteśmy już prawie w zamku, a ona nadal ma skrzydła! Mówiłeś, że masz plan. – narzekał Seriel.
- Bo mam. - powiedziałem. - Podaj mi sztylet.
- Co ty chcesz zrobić? – spytał zaskoczony.
- Daj mi ten cholerny sztylet!
Seriel ze strachem w oczach podał mi go. Przez chwile wpatrywałem się w swoje odbicie w ostrzu. Miałem wielkie, czarne wory pod oczami, co świadczyło o moim głodzie. Seriel też nie wyglądał najlepiej. Od wielu godzin byliśmy w ciągłym ruchu, bez chwili na krew. Szybkim ruchem przeciąłem sobie żyły na nadgarstku i przyłożyłem go do ust Mary. Większość krwi rozlewała się po jej ustach, ale pozostała część wleciała do ust. Drugą ręką uniosłem jej głowę, żeby płyn poleciał do gardła.
- Co... Co ty wyprawiasz?! - oburzył się nagle Seriel.
- Jeśli zwykła krew pobudza, co wyobraź sobie co się stanie, kiedy napije się demonicznej krwi. - odpowiedziałem.
Nagle usta Mary się poruszyły. Ustawiła je tak, jakby chciała pocałować mój nadgarstek. Lekko otworzyła oczy. Miała je całe zamglone. Ale jedno było pewne. Ona żyje. I znów zamknęła swoje piękne oczka.
Nachyliłem się nad jej głową. Usta miałem przy jej uchu i powiedziałem:
- Schowaj skrzydła, wystarczy, że pomyślisz.
Wstałem i miałem nadzieje, że to poskutkuje. Nagle skrzydła Mary zwinęły się za jej plecami i znikły. Rozpierała mnie duma z tego czego właśnie dokonałem.
- Kaim... jak? - spytał z niedowierzaniem Seriel.
- Mówiłem, że demoniczna krew ją rozbudzi. - odpowiedziałem z wielkim uśmiechem na twarzy.
Po całej tej akcji ruszyliśmy do królestwa. Po drodze ukradliśmy kilka rzeczy, między innymi: kocyk, suknie, jedzenie i biżuterie. Seriel pomógł mi zdjąć z Mary zakrwawione ubranie. Przyznam, że ma przepiękne i umięśnione ciało. Jednak mój przyjaciel szybko pozbawił mnie tych widoków, nakazując mi ją ubrać. Założyliśmy jej srebrny naszyjnik, składający się z połączonych ze sobą okręgów i srebrne kolczyki kuleczki. Chciałem założyć jeszcze pierścionki, ale miała już dwa. A raczej zwinięte katany. W Serielu odezwał się nagle talent fryzjerski i zaplótł Marze kłosa. Na koniec otuliłem ją kocem i wziąłem na ręce.
Strażnik bramy od zamku od razu mnie rozpoznał. Trąbką dał znać, że "książkę powrócił". Słyszałem tą melodie już dwa razy i zawsze powtarzałem sobie, że nigdy więcej. Muszę popracować nad swoimi obietnicami. Ubrany w srebrną zbroje Urel, prowadził nas do króla. Po drodze kilka dam i urzędników skłaniało mi się i mówili "Jak to dobrze, że wróciłeś książę" albo "Martwiliśmy się książkę, mam nadzieję, że już nas nigdy nie opuścisz". Beznadziejne wykute na pamięć formułki. Żadne z nich mnie ani nie lubiło, a co dopiero kochało.
 Od dziecka sprawiałem problemy w królestwie. Mój były nauczyciel szermierki Adwel lubił się nade mną znęcać, kiedy miałem pięć lat. Był również księgowym w zamku, zajmował się liczeniem kasy czy coś. No ale wracając, w odwecie podpaliłem wszystkie ważne papiery i ukradłem około tysiąc sztuk złota. Pomogła mi moja przyjaciółka, Calena. Ojciec oskarżył Adwela o pozbywanie się dokumentów, co miało na celu wzbogacenie się. Później przez tydzień podziwiałem, jak jego zwłoki dyndały na środku runku.
W sali tronowej nie było nikogo. Tylko pusty tron. Był on wykonany z mieszaniny każdego z metali. Oparcie stanowiły potężne skrzydła o wysokości czterech metrów. Siedzenie i podpórki wyłożono zielonym aksamitem. Wokół niego znajdował się żółty dywan. Po kilku minutach ojciec obdarzył nas swoją obecnością, a wraz z nim około dwudziestu gwardzistów.
- W końcu przybyłeś. - powiedział król.
- Miałem to samo powiedzieć o tobie. - odparłem. - A teraz wypuść Trinę, tak jak to zawarłeś w umowie z Serielem. - wskazałem na niego głową.
- A co... z tym? - pokazał palcem na obwiniętą kocem Marę, a na twarzy pojawił mu się grymas obrzydzenia.
- To jest moja... przyjaciółka. Pomogła mi tu dotrzeć. Niestety po drodze zostaliśmy zaatakowani i ratując mi życie, poświęciła swoje zdrowie. Proszę, pozwól mi ją zanieść do Fretyka.
- No nie wiem. - zaczął grymasić król rozsiadając się na tronie. - Co będą miał w zamian?
- Mnie. Stanę się synem, jakiego zawsze chciałeś. - odpowiedziałem z pogardą.
- Miałem go! A ty go zabiłeś! - wykrzyknął na całą sale.
- Jak możesz mi to znowu wypominać! Minęło tyle czasu, a ty nawet nie odwiedziłeś…
- Dość! Wyleczcie ją i wypuście.- ruchem ręki nakazał gwardziście, aby zabrał mi Mare. - Trine macie oddać temu siwemu pomyleńcowi.
Kiedy rycerz przyszedł, aby odebrać mi Mare, poczułem niepewność. Nie chciałem wypuszczać jej z rąk, ale musiałem. Podałem ją gwardziście.
- Tylko delikatnie z nią. – nakazałem.
- Tak jest książę.
Odprowadziłem ich wzrokiem, aż znikli za drzwiami. Zaraz potem do sali wszedł rycerz prowadzący Trine. Miała wielkie wory pod oczami i wyglądała, jak totalny wrak człowieka. Kiedy tylko zobaczyła Seriela na jej twarzy zagościł uśmiech. Król ruchem palca nakazał puszczenie anielicy. Ta rzuciła się na szyje wilkowi i namiętnie się pocałowali.
- A teraz wynocha! - rozkazał władca.
Zostałem sam z ojcem, no i oczywiście jego straż. Nagle pstryknął palcami i do sali weszła... Calena.
------------------------------------------------------------------------------------------------
Jeśli to przeczytałaś/przeczytałeś pozostaw komentarz, bardzo mnie to motywuje. :)
Co sądzicie o pojawieniu się nowej postaci, czyli Caleny? 

piątek, 20 listopada 2015

Księga II section I

Kaim
Światło, już niedaleko. Mara była, jak piórko. Leciutka i kruchutka, chociaż wiem, że twarda z niej babka. Pamiętam, jak przyjmowałem zlecenie. Powiedzieli, że mam zabić potwora. A tu trafiła mi się taka piękność. Na początku myślałem, że to jakiś żart. Ale później pokazała pazurki. Była taka żywiołowa i szczęśliwa. A teraz? Jej ciało bezwładnie zwisało na moich rękach. Nie było nawet słychać bicia serca. Nie zdawałem sobie nawet sprawy, że zabraknie mi tego. Choć jedno ciche "puk".
W końcu stanęliśmy na miękkiej trawie. Wciągnąłem głęboko powietrze. Czyste, bez smrodu spalin. Wiatr wiał lekko kołysząc liście drzew. W końcu w domu. Welfix to kraina nazywana Wielkim Lasem. Gdzie nie spojrzysz - drzewo. Przelecieliśmy kilka kilometrów miedzy konarami drzew. Razem z nami wiewiórki skakały z gałązki na gałązkę. Gdyby nie Mara, pewnie pościągałbym się z nimi. Zatrzymaliśmy się obok niewielkiego jeziorka.
- Co teraz? - spytał Seriel.
- Nie wiem, myślałem, że to będzie prostsze. Nie zaniosę jej takiej do królestwa...
- Może uda nam się, jakoś przekonać Fretyka, żeby ją wyleczył poza murami zamku. – zaproponował Seriel.
- Zanim tam dotrzemy Mara już dawno będzie tylko wspomnieniem. Sam już nie wiem co robić.
Czułem się taki bezradny. Wiedziałem, że byłem jedyną szansą na podtrzymanie jej przy życiu. Jeśli teraz przestane się starać, ona umrze. Jedyne co przychodziło mi do głowy to magia krwi. Tylko, że ona polega na zasadzie życie za życie. Nie pozwolę oddać Serielowi życia, a tym bardziej on mi.
- Ale ja wiem! – wykrzyknął.
Seriel zabrał ciało Mary ode mnie i wszedł z nim do jeziorka. Położył ją na tafli wody i odsunął się od niej. Woda pochłonęła jej ciało i ciągnęła w dół. Rzuciłem się, żeby ją stamtąd wyciągnąć. Byłem już po kolana w wodzie, kiedy Seriel złamał mnie za ramie i powiedział:
- Wiem co robię. Kiedyś była bliska śmierci i skoczyła do morza. Od jej ciała unosił się niebieskawy poblask. Gdy znikł, wyłowiłem ją. Nie miała na sobie nawet draśnięcia.
Po słowach przyjaciela nieco się uspokoiłem. Stanąłem obok niego. Wierzyłem mu, że nic jej się nie stanie, jednak coś w środku podpowiadało mi, że cierpi. Wyobrażam sobie, jak woda wypełnia jej usta, gardło i płuca. Brakuje jej tlenu, nie może oddychać. Jej ciałem wstrząsają drgawki. Nie! Przestań, Seriel powiedział, że wszystko będzie dobrze. Z pleców Mary biło jasne, niebiesko światło.
Jej ciało, leżące już na dnie jeziorka, odróżniało się od ciemności. Z mijającym czasem czerń wody zbliżała się do niej. Kiedy znikła z moich oczu, zanurkowałem i wyłowiłem ją.
Ułożyłem Mare na trawie. Kropelki wody z moich włosów kapały na jej bladą twarz. Z nadzieją czekałem, aż otworzy oczy albo chociaż zrobi jakiś ruch. Nic. Złapałem jej głowę w dłonie i zacząłem trząść z nerwów i smutku.
- Maro, budź się błagam! Proszę... - czułem, że się rozklejam.
Próbowałem, utrzymywać nad sobą kontrole. Nawet to mnie przerosło. Łzy zbierały mi się w oczach. Nie mogę ukazywać słabości, nie tu. Władcy Podziemi zawiedli by się, gdyby zobaczyli, że ich sługa płacze. Otarłem łzy rękawem zanim jeszcze wylały mi się na policzki.
*********************************************************************************
Mara
Szłam już przez dłuższy czas. Nie wiedziałem gdzie, ale szłam. Mijałam kolejne nagrobki i grobowce. Przy każdym z nich był duch. Większość z nich po prostu stała i wpatrywała się w wyryty napis, płonące znicze i kwiaty. Ja nie zwracałam na to uwagi. Wydawało mi się nie istotne, nie ważne. Jednak im dalej szłam, tym mniej grobów było "udekorowanych". Ciemność wydawała się mroczniejsza i niosła ze sobą zapach niebezpieczeństwa. Wiatr zimno i niemiło zaczął wiać. Duchy wciąż były moimi jedynymi towarzyszami, lecz tu były inne. Tam byli to zwykli ludzie w garniturach lub eleganckich sukienkach i zazwyczaj byli starzy. Tutaj duchami były postacie ze skrzydłami. Demony. Ich wygląd odróżniał się również tym, że były zszarzałe i bił od nich mniejszy blask. Kiedy przechodziłam obok nich, wpatrywali się we mnie tymi czarnymi oczyma. Pochodzili do mnie i szli w tym samym kierunku co ja.
W końcu się zatrzymałam. Przede mną znajdował się nagrobek z napisem: "Mara, buddyjski demon. Śmierć poniosła z ręki Archanioła Gabriela, który zesłał na nią i jej poddanych deszcz z wody święconej." Poczułam lekkie ukłucie w sercu. Zabita w męczarniach, biedna. Woda święcona uśmierca, jedynie w dużych ilościach. Krople powodują tylko niezmierny ból i zaczerwienie na skórze. Czy jestem tu, żeby zobaczyć jaki czeka mnie los?
- Nie, taki los spotkał tylko mnie. - dopiero teraz zauważyłam, że obok mnie stoi piękna demonica. Oczy miała cała czarne ozdobione długimi rzęsami. Włosy miała zaplecione w setki cieniutkich warkoczyków, które sięgały jej do ramion. Ubrana była w srebrną zbroje z wypalonymi dziurami. Z ramion zwisała długa podarta peleryna. U boku zwisały dwie puste pochwy na miecze. Była boso.
- Twoim zadaniem jest zniszczenie tych świecących białym blaskiem skur**eli. Powyrywasz im te skrzydełka i pokażesz Bogu, że zło rządzi tym światem. - powiedziała moja imienniczka z powagą.
- Skoro do tej pory nikomu to się udało, to czemu akurat mi ma się udać? - spytałam z wątpliwością w głosie.
- Jesteś Wybraną, masz wspaniałe dary i jak na razie cały czas uciekasz śmierci. Wprost idealna, żeby podbić Welfix i świat ludzi.
- Mam być tą, która zniszczy świat?
- Nie. Pokażesz im, że ciemność jest silniejsza, mocniejsza, niezłomna. Dlatego musisz być twarda, nie daj nigdy ponieść się uczuciom. Zapamiętaj moje słowa i pomścił wszystkie demony, które starały się udowodnić światu, że nie są taki źli. Jednak wszyscy są do nas uprzedzeni i to jest najgorsze.
Słowa Mary wciąż brzmiały w mojej głowie. Nagrobki i duchy zniknęły. Zostałam tylko ja i ciemność. Coś zaczęło mnie uciskać na mostku. Chwila ulgi i znowu uderzenie. Było bolesne i mocne. Po trzydziestu niewiadomych uciskach na mojej klatce piersiowej, poczułam, jak powietrze wypełnia moje płuca. Wdech, wydech, wdech, wydech. I znowu ból na mostu. Nie mogłam już tego wytrzymać. Skuliłam się na czarną podłogę zaciskając ręce na piersi i krzyczałam, żeby to coś przestało. Zacisnęłam oczy, żeby nie uronić łez bólu. Bądź twarda, jakby Mara znów stała koło mnie i powtarzała mi to w kółko. Ma racje. Jestem demonicą, wybraną przez Księżyca i stworzoną przez ugryzienie. Otworzyłam oczy...
------------------------------------------------------------------------------------------------
Jeśli to przeczytałaś/przeczytałeś pozostaw komentarz, bardzo mnie to motywuje. :)
Postanowiłam kontynuować to opowiadanie. Rozdział trochę krótki, ale mam nadzieję, że wam się spodoba. Jak wam się podoba podzielenie tego opowiadania na księgi? Księga I to życie Mary w świecie ludzi, a Księga II... Dowiecie się wkrótce ;)

czwartek, 5 listopada 2015

Księga I section XXII

MARA
Dopiero końcówka października, a całe miasto było pokryte bielą. Mieszkanie Kaima znajdowało się w Mydral, miejscowości niedaleko Flam. Drogę odnalazłam szybko po hałasie silników i smrodzie spalin. Biegłam boso po zlodowaciałym asfalcie. Najfajniejsze w tym wszystkim były miny osób, które widziały, jak wyprzedzałam ich auta.
Na początku chciałam, wrócić do domu. Jednak odeszłam od tego planu, po zobaczeniu ile wozów policyjnych stoi wokół niego. Zajęli moje jedyne miejsce, gdzie mogłam w spokoju pomyśleć. Chociaż... Jezioro! Szybko pobiegłam tam. Woda była zamarznięta. Wyciągnęłam rękę przed siebie i powoli zaciskałam pięść. Lód powoli topniał. Obmyłam twarz. Usiadłam na brzegu i wpatrywałam się w swoje odbicie. Wojownik bez blizny to nie wojownik – wmawiałam sobie. Kolejnym miejscem, które chciałam odwiedzić to szkoła.
********************************************************************************************
Stałam na środku boiska. Wysunęłam katany i krzyknęłam:
- No gdzie jesteście?! No wyjdźcie! Pokażcie, że się nie boicie!
Zero reakcji. Jedyne co słyszałam, to myśli przestraszonych uczniów. Nauczyciele patrzyli na mnie z przestrachem.
Dziecko uciekaj stąd, ratuj swoje życie! pomyślała pani Kalar z historii.
Niech Bóg będzie z tobą, będę się modlił za twoją duszę. - ksiądz to umie podnieść na duchu.
Obróciłam się w stronę sali, w której uczył ksiądz.
- Niech się pan nawet nie fatyguje, moje dusza i tak już należy do Szatana! – krzyknęłam z uśmiechem na twarzy.
Ksiądz chwycił się za serce. Chyba dostał zawału, bo zemdlał. Kilka osób zerwało się na nogi i podbiegło do niego. Od akcji z duchownym odciągnął mnie stukot obcasów. Przede mną pojawił się ubrany na niebiesko anioł. Wymachiwał sobie mieczem i gwizdał. Patrzył na mnie z pogardą i wzajemnie. Przygotowałam się do ataku. Jednak on nic sobie z tego nie zrobił.
- Nie zimno ci tak? Boso na śniegu? - zapytał z drwiną w głosie.
- W odróżnieniu od was nie mam duszy z lodu.
Zazgrzytał zębami i odparł:
- Ja przynajmniej mam dusze.
Opuścił miecz i wystawił przed siebie pistolet. Strzelił z niego i trafił mnie w lewe ramie. Lekko wygięło mnie do tyłu. Po mojej ręce zaczęła płynąc stróżka krwi. Ponownie nacisnął spust. Tym razem odbiłam pocisk kataną i ruszyłam w jego stronę. Nerwowo i co raz szybciej zaczął strzelać, lecz nie dałam się postrzelić. W końcu skończyły mu się naboje i było słychać tylko trzask naciskanego spustu. Auximilista odrzucił pistolet i schylił się po miecz. Dłoń zaczęła mu się trząść, a po czole lał się pot. W oczach miał strach. Machnęłam z całej siły kataną i wytrąciłam mu broń. Następnie wbiłam jedno ostrze w serce, a drugie w brzuch na wylot. Uniosłam nabite i całe we krwi ciało, po czym odrzuciłam je na bok.
Tyle? Tylko jeden. Dziwne, zazwyczaj było ich... Z krzaków, za drzew i ze szkoły powychodziło po około dziesięciu, może piętnastu Auximilistów. Żeby nie było mało z dachu szkoły po linach zjechało około dwudziestu ubranych na czarno i uzbrojonych Leonadów. Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem… Dlatego zawarli sojusz.  Dam radę, jestem Wybraną nie bez powodu.
Ustawiłam się w rozkroku i uwalniałam ogień. Od stóp do głów (łącznie z katanami) pokrywałam całe ciało ogniem. Włosy uniosły mi się go góry. Wyglądałam, jak wielki, chodzący płomień. Na mój widok wrogowie cofnęli się o kilka kroków. W powietrzu uniosły się pomrukiwania, czy aby na pewno da się mnie zabić. Bali się i dobrze, bo mają czego. W końcu jeden z nich ruszył na mnie. Nie doszedł nawet na siedem metrów, a już cały płonął. Zrobiłam to samo z każdym, który podejmował próbę zabicia mnie, czyli wyciągnęłam katanę przed siebie, a z niej wystrzeliwała kula ognia. W ten sposób zginęło trzech Leonadów.
Myślałam, że mam szanse to wygrać. Tak bardzo się myliłam. Zaatakowali wszyscy na raz. Celowałam ogniem w każdą stronę, jednak było ich zbyt wielu. Przeszywali moje ciało pociskami i ranili je mieczami. Jednak najgorszy cios, jaki mi zadali to wbicie noża w sam środek kręgosłupa.
*********************************************************************************************
KAIM
- Tam jest! Seriel lądujemy. – krzyknąłem, pokazując na „chodzący ogień”.
- Kaim ich jest zbyt wielu, zabiją nas! – odpowiedział.
- Zaryzykuje, dopiero co ją odzyskałem, nie chce jej znów stracić!
Złożyłem skrzydła i zanurkowałem. Kiedy znalazłem się nad głowami tych śmieci, każdą po kolei odcinałem mieczem. Seriel robił to samo. Znowu jest tak, jak dawniej. Ja, on i wiele żywych kukiełek do zabicia. Auximilisci zaczęli wysuwać skrzydła i wznieśli się. Oni w powietrzu z mieczami, na dole Leonadzi z karabinami. Musiała... Musiała narobić sobie tylu wrogów! Jak ją znajdę, to ją zabije. Razem z Serielem obcinaliśmy tym "ptaszką" skrzydła i obserwowaliśmy, jak spadają i roztrzaskują się o ziemię. Pozbyliśmy się aniołów, zostali Leonadzi. Stali wokół jakiegoś ciała.
- Seriel, gdzie jest Mara? – spytałem mojego przyjaciela.
- Dopiero co tu stała, jako płomień.
- No właśnie...
Nagle koło mojego ucha przeleciał pocisk. Zanurkowaliśmy na ziemie i rozprawiliśmy się z Leonadami. Odcinaliśmy im głowy, przebijaliśmy serca lub rozpruwaliśmy brzuchy, z których wylewały się flaki. Musiały być strasznie ciepłe, bo tyle pary to ja dawno nie widziałem. Mary wciąż nie było widać. Wszędzie albo niebieskie albo czarne ciała.
- Uciekła? - zapytał Seriel przechadzając się w śród trupów.
- Nie, ona tu jest.
Mam taką nadzieje... Nagle zauważyłem ciało z wystającym mieczem z pleców. Nie przypominam sobie, żeby którykolwiek z nas zabił w ten sposób kogoś. Im bliżej znajdowałem się trupa, tym bardziej bałem się, że to Mara... Nie myliłem się. Chwyciłem za rękojeść i wyciągnąłem ostrze z jej ciała. Wydała z siebie tak przeraźliwy krzyk, że bębenki mi pękały. Nagle pod bluzką zaczęły ruszać się jakieś "narośle". Rozdarłem szybko materiał. Na plecach miała dwie, grube, czarne, równoległe do kręgosłupa kreski. Cały czas rosły i rosły. W końcu przebiły się przez skórę. Z pleców Mary wyrosły potężne skrzydła. Były czarne i u góry miały po jednym kolcu. Wspaniałe... Jednak cały urok psuły krwawe dziury w plecach. Seriel podał mi niebieską pelerynę i obwinąłem w nią Mare. Wziąłem ją na ręce. Jej głowa bezwładnie zwisała.
- Obudź się... Proszę - wyszeptałem przyciskając głowę do jej piersi.
- Kaim... - powiedział Seriel, kładąc dłoń na moim ramieniu. - Musimy wracać do Welfix.
- Tak... Welfix! Fretyk ją uleczy! Musimy ją tam zabrać!
- Oszalałeś, nie poradzi sobie tam.
- To jej ostatnia szansa.
Z Marą w rękach razem z Serielem wzbiliśmy się w powietrze. Lecieliśmy, najszybciej jak się dało. Po kilku minutach znaleźliśmy się nad Górami Jotunheimen. W jednej z skalnych ścian znajdowała się ogromna jaskinia, widoczna tylko dla mieszkańców zrodzonych w Welfix. Wlecieliśmy do niej i szybkimi ruchami skrzydeł pokonywaliśmy grotę.
------------------------------------------------------------------------------------------------
Jeśli to przeczytałaś/przeczytałeś pozostaw komentarz, bardzo mnie to motywuje. :)
Jest to ostatni rozdział, jeśli chodzi o przygody Mary w ludzkim świecie. Zastanawiałam się nad kontynuacją, ale to zależy od was czy mnie wystarczająco do tego zmotywujecie ;)