MARA
Stał tam i się patrzył tymi martwymi oczami. Usta miał wykrzywione w uśmiechu. Blond włosy były ścięte nierówno przy głowie. Nad uchem miał rozcięcie, z którego sączyła się krew. Ręce bezwładnie zwisały wzdłuż ciała. Było na nich pełno zadrapań. Miał na sobie tylko spodenki. Jego niegdyś piękna i umięśniona klata piersiowa była cała posiniaczona, a wystające żebra nie dodawały jej uroku. Podeszłam bliżej okna i łzy zaczęły lać mi się ciurkiem. Przyłożyłam dłoń do szyby, jakby to miało mnie do niego przybliżyć. Uśmiechnął się jeszcze szerzej. Zrobiłam to samo i wydusiłam z siebie:
Stał tam i się patrzył tymi martwymi oczami. Usta miał wykrzywione w uśmiechu. Blond włosy były ścięte nierówno przy głowie. Nad uchem miał rozcięcie, z którego sączyła się krew. Ręce bezwładnie zwisały wzdłuż ciała. Było na nich pełno zadrapań. Miał na sobie tylko spodenki. Jego niegdyś piękna i umięśniona klata piersiowa była cała posiniaczona, a wystające żebra nie dodawały jej uroku. Podeszłam bliżej okna i łzy zaczęły lać mi się ciurkiem. Przyłożyłam dłoń do szyby, jakby to miało mnie do niego przybliżyć. Uśmiechnął się jeszcze szerzej. Zrobiłam to samo i wydusiłam z siebie:
-
Lu... Lunas co się stało?
Spuścił
głowę w dół. Nie wiem czemu, ale chwycił się za nią i zaczął krzyczeć. Nie był
to krzyk strachu, raczej bólu. Wtedy wokół niego zajaśniały światła. Elf stał
pośrodku wielkiej, okrągłej sali. Ręce i nogi miał spętane łańcuchami. Ściany
pomieszczenia były szklane. Nie byłam już w swoim pokoju. Stałam i bezradnie
patrzyłam, jak anioły maltretują Lunasa dźwiękami torturowanych zwierząt.
Zaczęłam walić pięściami w szkło. Ale nic to nie dawało. Nagle po drugiej
stronie zauważyłam postacie w białych fartuchach. Pobiegłam do nich na drugą
stronę sali. W powietrzu unosił się zapach wanilii. Anioły. Wysunęłam miecze.
Zabije was wszystkich! Kiedy rzuciłam się na nich, ostrza nawet ich nie
drasnęły. Oni mnie nie widzieli... Podeszłam do jednego z aniołów i go "dotknęłam".
Ręka przeszła przez jego ciało. Jestem niewidzialna...
W końcu jeden z nich wyłączył wrzaski zwierząt. Lunas
jednak wciąż zatykał uszy i cały się trząsł. Biedny... Byłam zła na siebie, że
nie mogę mu teraz pomóc. Waliłam i kopałam tą cholerną szybę, ale to nadal nic
nie dawało. Padłam na kolana i krzyknęłam na całe pomieszczenie. Anioły w
jednej chwili upadły na ziemie i zatkały uszy. Szklana powłoka oddzielająca
elfa od nas pękła z wielkim zgrzytem. Lunas w tym samym czasie oprzytomniał i
zaczął się rozglądać dookoła. W jego myślach wyczytałam:
Mara?
To Ty?!
Tak.
Lunas co się stało? - podbiegłam do elfa. - Jestem tu, tuż obok.
Jeden
z moich współwięźniów dał mi jakąś kulkę, dzięki której mogę kogoś wezwać. Nie
sądziłem, że to zadziała, ale jednak!
Lunas
mów co się stało?!
Maro
przepraszam, że cię tak pozostawiłem...
To
jest nie ważne teraz.
Potrzebuję
cię w Welfix
Jak
mam się tam dość?
Musisz...
Nie
dokończył, ponieważ jeden z aniołów przez łańcuchy przepuścił prąd i elf
zemdlał, przerywając tym samym nasze połączenie.
Zerwałam się z łóżka, jak poparzona. Spojrzałam na
okno. Ciemność.
W szkole siedziałam cała podenerwowana. Próbowałam
wymyślić, jak dostać się do Welfix. Może jakieś magiczne drzewo? Albo tajne
przejście... Tylko gdzie go szukać? Tyle pytań, a tak mało odpowiedzi. Zaraz,
zaraz... Kiba! On by mi pokazał. Muszę go tylko znaleźć.
- Proszę pani muszę wyjść! - powiedziałam do
nauczycielki od geografii.
- Do łazienki? - spytała.
- Do łazienki? - spytała.
- Nie.
Szybko wstałam z ławki i szłam w kierunki drzwi.
- Gdzie ty się wybierasz?!
- Nie twój interes! - burknęłam.
Już
miałam nacisnąć klamkę, kiedy drzwi się otworzyły. Stał w nich mężczyzna w
kasku, kamizelce kuloodpornej i z karabinem w ręku. Przy pasie zwisały mu dwie
kabury z pistoletami, nóż i paralizator.
-
Panienka gdzie się wybiera? - spytał szyderczo.
Zanim zdążył wycelować we mnie broń, szybko pobiegłam
do okna. Lekcje mam na trzecim piętrze, jednak mi to nie przeszkodziło. Z
rozbiegu padłam w szybę, roztrzaskując ją na milion kawałków. Wylądowałam idealnie
na stopach. Kilka kawałków szkła wbiło mi się w prawe przedramię. Spojrzałam do
góry. W oknie zobaczyłam tylko wystającą lufę i szybko wskoczyłam do sali na
parterze przez okno. Za mną rozległy się trzy szczały. Miny nauczycielki od
chemii i uczniów klasy 1c były bezcenne.
-
Ja tak tylko na chwilkę. - rzuciłam na szybko i wybiegłam z klasy.
Na
korytarzu było słychać szybkie kroki Leonady. Pobiegłam w przeciwnym kierunku.
Schowałam się za ścianą i patrzyłam, jak napastnik wpada do sali. Nagle na całą
szkołę rozległ się jego krzyk złości. Po wyjściu z sali chwycił na
krótkofalówkę. Chciał wezwać posiłki... Muszę szybko coś wymyślić. Wyskoczyłam
za swojej kryjówki i krzyknęłam:
-
Tu jestem ślepoto!
Schował
urządzenie i zaczął biec w moją stronę. Gdzie by tu uciec? Obróciłam się o sto
osiemdziesiąt stopni, zbiegłam po schodach i wybiegłam ze szkoły. Biegłam ile
sił w nogach. Jeszcze kilka metrów do bramki. Nagle powietrze przeciął huk
strzału. Pocisk trafił mnie w sam środek łydki. Padłam na ziemie i chwyciłam
się za nogę. Krzyknęłam na cały głos. Nie mogłam wyleczyć tej rany, bo kula
byłą w środku.
Nad moją głową znalazła się lufa od karabinu.
Spojrzałam na napastnika. Pomimo grubej, czarnej szyby przy kasku widziałam
jego oczy. Były zimne i pełne gniewu. Położył palec na spuście. A więc umrę od
kulki w łeb. Niezbyt oryginalnie.
Nagle pełno krwi trysnęło mi na twarz. Przetarłam ręką
oczy. Napastnik miał brzuch przeszyty na wylot mieczem. Życie w jednej chwili
uleciało z niego. Znowu uciekłam śmierci.
-
Stary, to jest mój cel, ok? - spytał retorycznie Zabójca.
Wyciągnął
miecz i odrzucił zwłoki na bok. Spojrzał na mnie spod tej swojej niebieskiej
czupryny i obdarzył szerokim uśmiechem.
-
Nie wierzę, że dałaś się postrzelić. - zaśmiał się.
-
Ja też. - odparłam lekko zszokowana.
Całkowicie
zapomniałam o bólu w nodze. Koleś, który ma mnie zabić, gada sobie ze mną
swobodnie. Jakby zapomniał o swoim zleceniu. Ale jeszcze dziwniejsze było to co
zrobił potem. Podał mi rękę i pomógł wstać. Podprowadził mnie do najbliższego
drzewa i usadowił mnie pod nim. Chwycił za swoją pelerynę i urwał z niej długi
kawałek, którym obwiązywał mi ranę.
-
Czemu to robisz? - spytałam z lekkim niepokojem.
-
Zabicie kogoś rannego lub słabszego to tchórzostwo. Sztuką jest zabić kogoś
równego sobie.
-
Wow, zabójca z zasadami. - powiedziałam sarkastycznie.
-
Dla ciebie mogę zrobić wyjątek. - zacisnął mocnej kawałek materiału na mojej
ranie i zawiązał.
-
Dzięki za opiekę.
Podniosłam
się niezgrabnie z ziemi i stanęłam wyprostowana. Chciałam coś powiedzieć, ale
gdy tylko otworzyłam usta, on się odezwał:
-
Jak wyzdrowiejesz to przyjdę.
-
To do jutra. - powiedziałam i ruszyłam w stronę szkoły.
------------------------------------------------------------------------------------------------
Jeśli to przeczytałaś/przeczytałeś pozostaw komentarz, bardzo mnie to motywuje. :)
Niezbyt podoba mi się ten rozdział i krótki trochę, ale może wam się spodoba ;p
Jeśli to przeczytałaś/przeczytałeś pozostaw komentarz, bardzo mnie to motywuje. :)
Niezbyt podoba mi się ten rozdział i krótki trochę, ale może wam się spodoba ;p
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz