czwartek, 25 czerwca 2015

Księga I section VIII

MARA
To za to głośne chrupanie! pomyślałam. Odciągnęłam wiewiórkę od twarzy. W brzuchu miała wielki wygryziony okrąg. A pomyśleć, że kiedyś bym nawet muchy nie skrzywdziła.
- Wiedziałem, że się zemścisz na niej. - zaśmiał się Lunas.
- ZWARIOWAŁEŚ?! MOGŁAM CIĘ ZABIĆ! Dlaczego kazałeś rozerwać się pnączom? - wydarłam się na niego.
- Ufam ci. - odpowiedział spokojnie, wciąż siedząc na swoim miejscu.
Wzięłam kilka głębokich wdechów i wydechów. Usiadłam obok niego, a on wybuchnął takim śmiechem, że zaczęłam się bać o niego. Aż się przewrócił.
- Co się stało? - spytałam zaniepokojona.
- Masz rude usta! - ledwo co to powiedział, bo cały czas się śmiał.
Nachyliłam się nad jeziorem i sama zaczęłam się śmiać. Całe wargi miałam w wiewiórczym futrze. Obmyłam twarz z resztek zwierzęcia i powróciłam do Lunasa.
- A więc, kto to ten Belial? - spytałam.
- Zapytaj sama siebie.
- Że co? Przecież ja nie mam pojęcia o... - i w tym momencie obraz przed oczami zaczął mi się rozmazywać. W końcu widziałam już tylko ciemność.
Przede mną pojawiły się cztery trony. Były otoczone lawą i ludzkimi kośćmi. Trzy z nich były przyciemnione, lecz jeden z nich, ten najbardziej po lewej był widocznie oświetlony. Tak samo, jak postać która na nim zasiadała. Był to wiekowy człowiek. Miał szarą, długą brodę i siwe włosy do ramion. Oczy były koloru szkarłatnego, a w źrenicach były czerwone pentagramy. Ubrany był w czarną szatę z czerwonym, szerokim pasem. Nie miał grama biżuterii. Nawet bez niej wyglądał dostojnie. Spytałam: "Kim jesteś?". On nie ruszając ustami odpowiedział mi: "Jam jest Belial, jeden z czterech upadłych aniołów, jeden z czterech władców piekła. Jam jest płodnością na tym świecie, niezależnością i północą. Mówią, żem ja nic nie wart, lecz jak widzisz mam wysokie stanowisko. Obdarzam moich snów, demonów, darami, o których inni mogą tylko pomarzyć. Jednak ty... Ty powstałaś z ugryzienia. Pierwsza, która przeżyła działanie jadu. Przez to stałaś się wyjątkowa i bardzo niebezpieczna. Dlatego, nie otrzymałaś ani jednego prezentu ode mnie. Lecz, jednak ktoś cię nim obdarzył. I z tego powodu zainteresowaliśmy się tobą. A teraz żegnaj i żyj ostrożnie. Nie pozwól, aby ktoś oprócz Lunasa dowiedział się kim jesteś." Cały obraz zaczął się rozpływać. Znowu pojawiało się ciemne niebo i twarz mojego przyjaciela. Złapałam ostrość. Chciałam coś powiedzieć, ale wciąż byłam w szoku.
- Już myślałem, że ta mgła nie zjedzie ci z oczu. Już wiesz kto to Belial? - spytał Lunas z lekkim uśmiechem.
- Co to było? - wciąż nie mogłam uwierzyć, że tam byłam. Umysłowo, ale byłam w samym piekle.
- Tak porozumiewają się Wielcy, czyli władcy podziemia i nieba.
- Ty mi chyba nie powiedziałeś wszystkiego o Welfix, co?
- Każdemu się zdarza zapomnieć. A poza tym, sama będziesz odkrywać Welfix. - puścił mi oczko.
Nagle poczułam zmęczenie. Tyle się dziś dowiedziałam. Tyle się wydarzyło. Z tego wszystkiego najgorsze jest to, że straciłam dom i rodzinę. Jednak nie tęskniłam za nimi. Nie chciałam wracać. Moje miejsce jest w Welfix, u boku Lunasa. Położyłam głowę na jego ramieniu i zamknęłam oczy.
Obudziłam się wisząc na hamaku. Na dużym tarasie. Przy jeszcze większym domu, a raczej willi. Ale przyznać muszę, że robi wrażenie. Ściana, która wychodziła na taras, była cała ze szkła. Reszta była drewniana, oprócz blaszanego dachu. W środku było widać dużą czarną sofę, płaski telewizor, który zajmował pół ściany, szklany stolik, jakieś rośliny w doniczkach. Salon był połączony z bogato wyposażoną kuchnią. Budynek z każdej strony był otoczony wysokimi sosnami. Wszędzie tylko drzewa. Gdzie ja jestem? Spanikowałam. I co ja mam teraz zrobić? Zeszłam z hamaku i natężyłam słuch. Z początku było, tak jak za pierwszym razem. Ból i nieistotne dźwięki. Po kilku minutach zapanowałam nad tym i usłyszałam szum morza. A wraz z nim odgłos stóp uderzających o piasek, a zaraz potem o ściółkę leśną. Przede mną pojawił się Lunas w samych spodenkach. Był cały mokry. Krople wody spływały po jego umięśnionej klatce piersiowej. Miał racje. Elfy są strasznie piękne. Niósł sieć, zrobioną z łodyg, jakiejś rośliny. W środku niej znajdowały się... Wzięłam głęboki wdech. Krewetki. Jak to dobrze jest mieć wyczulony zmysł zapachu, słuchu i wzroku. To bycie demonem w sumie nie jest najgorsze.
- Lubisz krewetki? - spytał Lunas kładąc sieć na tarasie i kładąc się na hamaku.
- Ubóstwiam je! - wykrzyknęłam podekscytowana.
- To zrób je sobie. Ja już zjadłem śniadanie. - uśmiechnął się szeroko i wygodnie się ułożył.
No chyba coś ci się w główce poprzewracało, pomyślałam.
- Mówiłaś coś? - spytał elf.
- Nie, ale pomyślałam. - odpowiedziałam ze zdziwieniem.
Lunas zeskoczyłam z hamaku, złapał mnie za ramiona i powiedział:
- Posiadasz stu procentową telekinezę! Czegoś takiego jeszcze nie było. Belial nikomu nie daje w pełni rozwiniętych talentów.
- Bo Belial mnie nie obdarował... Sam mi to powiedział.
- Jak nie on, to kto? – spytał z wielkim zaciekawieniem.
- Skąd mam to niby wiedzieć?
- Pamiętam, jak moja babcia opowiadała mi legendę o Wybrańcach. Słońce i Księżyc to najstarsi władcy obydwu światów. Często dają o sobie znać wywołując tsunami lub pożary. Ale nie o nich tu chodzi. Pewnego dnia o północy w czasie pełni narodził się anioł. Otworzył swoje małe oczka i cały blask księżyca skupił się tylko na nim. Jego skóra pochłonęła jasność światła i stała się blada. Oczy zrobiły się całe czarne, a z jego malutkich ust wydobył się ciężki męski głos: "Jam jest Belial, czwarty władca piekieł". Księżyc go wybrał, czyniąc go Wybrańcem. Zmienił go w demona i podarował nieśmiertelność oraz umiejętność obdarowywania innych różnymi talentami. To legenda o narodzinach Beliala.
- Byli jeszcze inni Wybrańcy?
- Wydaje mi się, że ty jesteś kolejnym.

********************************************************************************
Słońce już zachodziło. Cały dzień ćwiczyliśmy z Lunasem moje nowe umiejętności. Nauczył mnie rozpoznawać różne zapachy. Wyobraźcie sobie najgorszy zapach na świecie i pomnóżcie go jeszcze dziesięć razy. Tak właśnie śmierdzi lis. Jednak superczuły węch ma też plusy. Zapach bryzy morskiej powiększony kilkakrotnie jest najpiękniejszy na świecie. Ze słuchem było trochę gorzej, znowu płakałam z bólu. Jednak dzięki Lunasowi zapanowałam jakoś nad tym. Po godzinie umiałam już wyłapywać pojedyncze dźwięki z odległości kilku kilometrów i dostosować głośność słyszanych dźwięków, aby nie robiły mi krzywdy. Szybko się uczyłam, bo okazało się, że demony mają pamięć ejdetyczną, czyli fotograficzną. Co usłyszę, co poczuję zapamiętuje już do końca życia.
Zrobiło się już całkiem ciemno. To był najlepszy weekend w moim życiu. Ale jutro znowu do szkoły. Jak bardzo mi się nie chce tam iść. Wystarczy, że pomyśle o moich znajomych, a już chce mi się wymiotować. No, ale pasuje już skończyć to gimnazjum. A może zostanę tu z Lunasem? Tu...
- LUNAS DO JASNEJ CHOLERY, GDZIE MY JESTEŚMY?! - wykrzyknęłam.
Lunas tak się wystraszył, że przez przypadek machnął na mnie rękami i winorośle obwinęły się wokół mojego ciała. Upadłam na ziemie cała spętana. Elf zacisnął pięść i zaraz ją rozluźnił. To samo zrobiła roślina. Wstałam i zrzuciłam z siebie resztę tego zielska.
- Serio? Teraz o to pytasz? - spytał lekko zezłoszczony.
- Tak. Wcześniej było mi wszystko jedno, gdzie ja jestem.
- To czemu nagle tak cię to zaciekawiło? – spytał zirytowany.
- Bo jutro idę szkoły.
- Ktoś tu chce być wyedukowany. - pokazał mi język. - Jesteśmy na fiordach, niedaleko miasta Alesund.
- Alesund?! To jest jakieś 340 km od Flåm! Jakim cudem ty mnie tu przeniosłeś w kilka godzin nie budząc mnie?
Lunas wyszczerzył swoje białe ząbki i powiedział:
- Kiedyś ci powiem, ale nie dziś. Teraz musisz jakoś wrócić do domu.
- Ja nie mam już domu. - znów czułam, jak serce mi pęka z bólu.
------------------------------------------------------------------------------------------------
Jeśli to przeczytałaś/przeczytałeś pozostaw komentarz, bardzo mnie to motywuje. :)

poniedziałek, 22 czerwca 2015

Księga I section VII

MARA
Wróciłam do domu w bardzo miłym towarzystwie. Razem z Lunasem szliśmy w ciszy obok siebie. Miałam dużo czasu, aby dokładnie mu się przyjrzeć. Na nadgarstnikach miał lekkie ślady po kajdankach. Widoczne były również siniaki na rękach i szyi. Jednak oprócz tego szczególną uwagę poświęciłam na jego strój. Zazwyczaj, jak czytałam jakieś książki lub opowiadania to inaczej obrażałam sobie elfy, na przykład, że są małe i chodzą ubrane w ubraniach zrobionych z liści. Lunas natomiast nosił luźne spodenki w moro do kolan z kieszeniami, w których cały czas trzymał dłonie. Miał na sobie również czarną bluzkę, najprawdopodobniej pobrudzoną błotem. Jednak na stopach nie miał nic. Nie bał się, że na coś nadepnie? Wyda się to dziwnie, ale cały czas na nie patrzyłam. Byłam ciekawa co się stanie, kiedy nadepnie na coś ostrego. Kilka kroków dalej znajdowała się potłuczona butelka. Obeszłam ją dookoła, a on szedł prosto, jakby nie zważał na niebezpieczeństwo. Kiedy zbliżał się do szkła jego stopy same je ominęły. Cały czas patrzył się przed siebie. W końcu dotarliśmy do mojego domu. Powiedział wtedy w myślach: "Widzimy się jutro nad jeziorem. Poopowiadam ci o Welfix."
Kiedy weszłam do domu, dostałam kilkunastominutowe kazanie od taty na temat tego, jak złą córką jestem. Jednak szybko złość przerodziła się w szczęście. Dowiedziałam się, że mama jest w szpitalu... na porodówce. Termin miała mieć za tydzień, a tu niespodzianka! Super, kolejna osoba do denerwowania mnie. Tata szybko złapał mnie za ramie i kazał wsiadać do samochodu, aby odwiedzić mamę i moją śliczną, najcudowniejszą, bla... bla... bla... siostrę. Na prawdę marzyłam o tym. Ciągnął mnie i ciągnął do tego auta, aż w końcu coś się we mnie zagotowało i wybuchłam:
- NIE CHCE OGLĄDAĆ TEGO CZEGOŚ! To wasze dziecko, więc się nim cieszcie! Ja tam w ogóle nie jestem potrzebna.
- Co ty opowiadasz?! Maro, to twoja siostra i musisz ją zobaczyć. - powiedział surowym tonem.
Wyrwałam się i pobiegłam przed siebie. W oddali słyszałam tylko głos ojca, który kazał mi już nigdy nie wracać.
Czułam, jak serce mi pęka. Łzy lały mi się po policzkach. Przyśpieszyłam. Nie wiem, jak szybko biegłam, ale po minucie byłam już nad jeziorem. Usiadłam nad brzegiem, złapałam się za kolana i lekko się kołysałam. Po raz pierwszy jestem tu w nocy. I nie żałuje, jest dużo chłodniej i przyjemniej. W końcu uspokoiłam w sobie targające mnie emocje. I wtedy znów go usłyszałam:
- Ty wiesz co oznacza słowo "jutro"? - zaśmiał się Lunas.
-Tak wiem, ale nie uwierzysz co się stało.
Opowiedziałam mu o tym co wydarzyło się u mnie w domu. Przytulił mnie do siebie i pocałował w czoło. Mało go znam, a czuje jakbyśmy byli przyjaciółmi od dzieciństwa.
Lunas wyczarował dla mnie liść w kształcie miski i przyniósł wodę z jeziora.
- Zakładam, że masz teraz dużo czasu. - rozśmieszył mnie tym - Chcesz posłuchać o Welfix?
- Oczywiście, że tak. - odpowiedziałam rozpromieniona.
- Welfix to średniowieczna kraina z elementami współczesnej techniki, np. lodówki, lampy i wszystko, co jest związane z muzyką. Mieszkają tam wszystkie fantastyczne stwory, jak i zwykli ludzie. Najpierw opowiem ci o najlepszej, najsilniejszej i najpiękniejszej rasie - o elfach.
- Skromny jesteś. - zaśmiałam się.
- No wiem. - puścił oczko - Leśne Elfy to ostatni rodzaj elfów jaki pozostał. Reszta została wyrżnięta przez anioły. - na jego twarzy pojawił się grymas wyrażający gniew.
Dłonie ścisnął w pięści i zaczęły mu się lekko trząść. Jednak po chwili uspokoił się i opowiadał dalej:
- Elfy żyją wiecznie, chyba, że ktoś nas zabije. Może uda ci się zgadnąć ile mam lat! - wykrzyknął z entuzjazmem.
- Yyy... no nie wiem, może z dziewiętnaście?
- Serio wyglądam, aż tak młodo? Mam 485 lat, ale ciałem mam 21 lata.
- To chyba niezbyt normalne, żeby prawie pięciowiekowy mężczyzna rozmawiał z piętnastolatką siedząc nad brzegiem jeziora, co? - spytałam.
Spojrzał na mnie spode łba i machną ręką do góry. Winorośle zaczęły się wić wokół mojego ciała. Przestały, kiedy nie mogłam się już ruszyć i nie mogłam mówić.
- Nie przerywa się starszym. - po tych słowach Lunas wystawił mi język.
Chciałam mu powiedzieć: 485 lat, a zachowuje się, jak pięciolatek. W tym samym momencie spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Podrapał się po głowie i przyglądał mi się chwilkę z zaciekawieniem, aż w końcu znudziło mu się to kontemplowanie i kontynuował:
-  Leśne Elfy potrafią porozumiewać się ze zwierzyną i ptactwem leśnym. Od urodzenia jesteśmy najlepszymi strzelcami z łuków, takie wrodzone umiejętności. Elfa poznasz po długich blond albo srebrzystych włosach, szpiczastych uszach i wysokim wzroście. O i zapomniałbym o niezwykle pięknej urodzie i melodyjnym głosie - wskazał na swoją twarz, a potem zanucił jakąś melodie. - Może masz jakieś pytania? - mówiąc to, tak szeroko się uśmiechnął, że widziałam każdy jego ząb. - To teraz o aniołach. Według religii chrześcijańskiej anioły to niewidzialne istoty od boga, które niosą dobro, co nie? - przytaknęłam. - To tak na prawdę są dusze zmarłych, które ofiarowały siebie w zamian za pokój dla ludzkości, braku chorób śmiertelnych, bla... bla... I jedyne co robią to mu usługują, ale przyznać trzeba, że wtedy stają się w 100% dobrzy. Ogólnie nazywamy je Bezmózgie Parobki, ale samo Parobki też może być. A te prawdziwe anioły to ludzie ze skrzydłami, którzy mają wspaniałe głosy. Każdy z potrafi chować skrzydła. Wystarczy, że się skupią, a one same się zmniejszają i wtapiają w plecy.
Są również driady, nimfy wodne, krasnale, druidzi, wróżki, syreny, fauny i wiele innych wspaniałych istot. Oprócz nich istnieją jeszcze te złe istoty. Nikt nie wie o nich zbyt wiele, bo jak tylko zostają schwytane to albo je zabiją albo wywożą do zakazanego lasu. Podobno, jak się tam wejdzie to już nigdy się nie wychodzi. Słyszałem, że przy życiu pozostały tylko wampiry, wilkołaki, cyklopi, wiedźmy i ... - przełknął ślinę - demony.
Tak długo czekałam na to słowo. Oczy rozbłysły mi, jak dwa brązowe diamenciki. Z tego podekscytowania, aż nie mogłam usiedzieć w miejscu. Jednak mój kochany przyjaciel Lunas pomógł mi się z tym uporać... zacisnął bardziej pnącza. Po chwili kontynuował:
- Demony to istoty, o których wiem tylko podstawowe informacje. Są strasznie agresywne, nieobliczalne i niebezpiecznie. Podobnie, jak wampiry żywią się krwią. Podobno ludzka i anielska to ich ambrozja. Mają czarne oczy, jak są głodne i czerwone, jak najedzone. Ich skóra jest blada, tylko przy oczodołach jest czarna. O i usta też są ciemne. Nie mam pojęcia co ze skrzydłami, ale nigdy ich nie chowają. A wygląd mają różny. Jedni mówią, że są to smocze skrzydła, a inni, że to same kości z przeźroczystą skórą.
- Aaa... cyy... - udało mi się tylko tyle wybełkotać, ponieważ jedno z pnączy, wciąż zaciskało mi usta.
Lunas machnął ręką i łodyga opadła na ziemie.
- A co z tym, że czytam w myślach? - spytałam, wciąż podekscytowana.
- To jest dar. Podobno Belial nadaje je swym dzieciom, ale wątpię czy ty nim jesteś. W końcu nie zrodziłaś się z ognia. Ale nie dziwie się, że go masz. Jesteś pierwszą i jedyną demonicą od tysiącleci.
- Kto to Belial? I czemu tak długo nie było... - nie dałam rady skończyć, nie mogłam wymówić tego słowa. Poczułam żar w gardle.
- Co? Głodna jesteś?
Przytaknęłam głową. Lunas zamknął oczy i nasłuchiwał czegoś. Mnie w tym czasie nosiło od środka. Musiałam jakoś ugasić ten płomień, który pożerał moje gardło. Mózg kazał mi przerwać pnącza i rzucić się na elfa, lecz serce kazało mi wybrać inną drogę. Walczyłam sama ze sobą i nikt mi nie mógł pomóc. W końcu bitwa zakończyła się. Pnącza zostały zerwane. Ja z wbitymi zębami w ciało wysysałam tyle krwi, ile dawałam rady.
------------------------------------------------------------------------------------------------
Jeśli to przeczytałaś/przeczytałeś pozostaw komentarz, bardzo mnie to motywuje. :)